Выбрать главу

– Jak większość w tym mieście. – Elektroniczny strażnik bacznie zlustrował samochód, po czym podniósł szlaban. – To jego główne biuro. Tu także mieści się nowojorskie przedstawicielstwo Redford Productions. Umówiłam się z Redfordem na rozmowę w sprawie zabójstwa Pandory. – Eve zatrzymała wóz na miejscu dla VIP-ów, zarezerwowanym specjalnie dla niej przez Roarke'a, i wyłączyła silnik. – Nie dostałaś przydziału do tego śledztwa, ale oficjalnie jesteś moją asystentką. Feeney siedzi po uszy w papierach, a mnie potrzebna jest druga para oczu i uszu. Jakieś obiekcje?

– Nic mi nie przychodzi do głowy, pani porucznik.

– Dallas – przypomniała jej Eve i wysiadły z wozu. Natychmiast włączyła się bariera zabezpieczająca, chroniąca samochód przed stłuczkami, zadrapaniami i kradzieżą. Skromnym zdaniem Eve, wóz był już tak mocno poobijany, że żaden szanujący się złodziej nie zniżyłby się do zwrócenia na niego uwagi. Podeszła do prywatnej windy i, próbując nie okazywać zażenowania, wprowadziła swój kod.

– Tak będzie szybciej – mruknęła.

Peabody rozdziawiła usta z wrażenia, kiedy ujrzała puszysty dywan przykrywający podłogę windy. Kabina była tak obszerna, że swobodnie zmieściłoby się w niej sześcioro ludzi; zdobił ją bujnie rozrośnięty, wonny hibiskus.

– Czas to pieniądz – skwitowała Peabody.

– Trzydzieste piąte piętro – rzuciła Eve. – Redford Productions, biura zarządu.

– Trzydzieste piąte piętro – powtórzył komputer. – Wschodni kwadrant, biura zarządu.

– W dniu swojej śmierci Pandora urządziła kameralne przyjęcie – zaczęła Eve. – Być może to właśnie Redford widział ją ostatni. Byli tam też Jerry Fitzgerald i Justin Young, ale wyszli wcześniej, po bójce między Mavis Freestone a Pandorą. Wzajemnie dają sobie alibi na resztę nocy. Redford natomiast został u Pandory. Jeśli Fitzgerald i Young mówią prawdę, to są poza podejrzeniami. Wiem, że Mavis nie kłamie. – Zawiesiła na chwilę głos, ale Peabody się nie odezwała. – Dlatego musimy zobaczyć, co da się wydusić z pana producenta.

Winda płynnie zmieniła kierunek ruchu z pionowego na poziomy i ruszyła na wschód. Drzwi się otworzyły i do kabiny wdarł się hałas.

Najwyraźniej podwładni Redforda lubili przy pracy słuchać muzyki. Z głośników ukrytych we wnękach wydobywał się donośny łomot, wypełniający powietrze energią. Dwaj mężczyźni i kobieta stali przy szerokiej, okrągłej konsoli i prowadzili radosne rozmowy przez łącza, uśmiechając się promiennie do monitorów komputerowych.

Wyglądało na to, że w recepcji trwa kameralna impreza. Kręciło się tam kilka osób z małymi filiżankami i ciasteczkami w dłoniach; perlisty śmiech i gwar towarzyskich rozmów zlewał się z dźwiękami rytmicznej muzyki.

– Zupełnie jakbym oglądała scenę z któregoś z jego filmów – powiedziała Peabody.

– Niech żyje Hollywood. – Eve podeszła do konsoli i wyjęła odznakę. Zwróciła oczy na najmniej rozgadanego z trójki recepcjonistów. – Porucznik Dallas. Jestem umówiona na spotkanie z panem Redfordem.

– Tak, pani porucznik. – Złotowłosy mężczyzna, wyglądem przywodzący na myśl młodego boga, obdarzył ją anielskim uśmiechem. – Powiem mu, że pani przyszła. Proszę się czymś poczęstować.

– Chcesz coś przegryźć, Peabody?

– Te ciasteczka wyglądają kusząco. Kiedy będziemy wychodzić, można by ich kilka zwędzić.

– Czytasz w moich myślach.

– Pan Redford zaprasza do siebie, pani porucznik. – Apollo wyszedł zza konsoli. – Pozwolą panie, że wskażę drogę.

Otworzył przed nimi drzwi z przydymionego szkła; tutaj hałas zmienił się w gwar głośnych rozmów. Po obu stronach korytarza rzędami ciągnęły się pootwierane drzwi, za którymi widać było ludzi siedzących przy biurkach, przechadzających się w zamyśleniu bądź rozwalonych na sofach; wszyscy zajęci byli promocją własnej osoby.

– I to ma być oryginalny pomysł, JT? Takie filmy kręcili już w pierwszym tysiącleciu.

– Potrzebujemy nowej twarzy. Garbo z niewinnością Czerwonego Kapturka.

– Ludzie nie chcą głębi, mój drogi. Daj im wybór między oceanem a kałużą i bez namysłu zaczną się taplać w kałuży. Wszyscy jesteśmy dziećmi.

Eve i Peabody podeszły do podwójnych drzwi pomalowanych na błyszczący, srebrzysty kolor. Ich przewodnik otworzył je teatralnym gestem.

– Pańscy goście, panie Redford.

– Dziękuję, Cezarze.

– Cezar – mruknęła Eve do siebie. – Niewiele się pomyliłam.

– Porucznik Dallas. – Paul Redford podniósł się od biurka w kształcie litery U, w tym samym srebrzystym kolorze co drzwi. Podłoga, po której szedł na powitanie gości, była gładka jak szkło i pomalowana na wszystkie kolory tęczy. Za jego plecami, jak należało oczekiwać, roztaczała się wspaniała panorama miasta. Wyćwiczonym, niemal odruchowym gestem uścisnął dłoń Eve. – Dziękuję, że zgodziła się pani tu przyjść. Mam dziś masę spotkań i wygodniej jest mi przyjąć panią w moim gabinecie.

– Żaden problem. To moja asystentka, sierżant Peabody.

Na jego obliczu pojawił się uśmiech, równie nieszczery i wyćwiczony, jak uścisk dłoni.

– Proszę spocząć. Czym mogę panie poczęstować?

– Najchętniej informacjami. – Eve powiodła spojrzeniem po meblach i zamrugała oczami ze zdziwienia. Wszystkie wyglądały jak zwierzęta; krzesła, stołki, sofy miały kształty tygrysów, psów czy żyraf.

– Moja pierwsza żona była dekoratorką wnętrz

– pospieszył z wyjaśnieniem Redford. – Po rozwodzie postanowiłem zatrzymać meble. Z nimi wiążą się najmilsze wspomnienia z tamtego okresu.

– Usiadł na jamniku i położył nogi na poduszce w kształcie skulonego kota. – Chcecie porozmawiać o Pandorze.

– Tak. – Jeśli byli kochankami, jak sądzono, to Redford szybko pogodził się z jej stratą. Wizyta policji także ani trochę go nie poruszyła. Sprawiał wrażenie spokojnego, jowialnego mężczyzny. Miał na sobie garnitur wart pięć tysięcy dolarów i włoskie mokasyny w kolorze roztopionego masła.

Redford był równie fotogeniczny jak aktorzy, z którymi pracował. Foremną, kościstą twarz zdobiły pedantycznie przystrzyżone wąsy. Ciemne włosy nosił zaczesane do tyłu, poskręcane i spięte w fantazyjny kucyk opadający na plecy.

Eve uznała, że ten mężczyzna wygląda jak człowiek, którym jest: znany producent, napawający się swoją władzą i majątkiem.

– Chciałabym nagrać naszą rozmowę, panie Redford.

– Tak będzie nawet lepiej, pani porucznik.

– Odchylił się w objęcia psiny o smutnych ślepiach i splótł dłonie na brzuchu. – Słyszałem, że już kogoś aresztowaliście w związku z tą sprawą.

– To prawda. Ale dochodzenie trwa. Był pan znajomym Pandory.

– I to dobrym. Rozważałem współpracę z nią przy pewnym projekcie, przez te wszystkie lata spotykaliśmy się wiele razy na różnych przyjęciach, a kiedy była po temu okazja, uprawialiśmy seks.

– Czy w okresie poprzedzającym jej śmierć byliście państwo kochankami?

– Nigdy nie byliśmy kochankami, pani porucznik. Uprawialiśmy seks. Nie kochaliśmy się. Prawdę mówiąc, chyba nie ma na tym świecie człowieka, który kiedykolwiek się z nią kochał czy choćby próbował. Ktoś taki musiałby być głupcem. Ja głupcem nie jestem.

– Nie lubił jej pan.

– Czy ją lubiłem? – Redford się roześmiał. – Boże mój, nie! Była najbardziej odpychającą istotą ludzką, jaką kiedykolwiek znałem. Ale miała talent. Nie tak wielki, jak myślała, ba, niektórych rzeczy za żadne skarby nie potrafiłaby zagrać, a mimo to…