Eve spojrzała z wyrzutem na Mavis i skrzyżowała ręce na piersi.
– To ma być skromna ceremonia.
– Hm. – Leonardo siedział już przed komputerem i zadziwiająco sprawnie posługiwał się klawiaturą. – Weźmy na przykład… – Na ekranie pojawił się obraz, który zmroził Eve krew w żyłach.
Suknia była w kolorze świeżego moczu, z brązowymi falbankami biegnącymi od pofałdowanego kołnierza po kanciastą lamówkę upstrzoną kamieniami szlachetnymi wielkości dziecięcej pięści. Rękawy wyglądały na tak ciasne, że wydawało się, iż każda kobieta, która zdecydowałaby się włożyć to paskudztwo, z miejsca straciłaby czucie w palcach.
Obraz zaczął się przesuwać i oczom Eve ukazał się tył sukni, sięgający niżej pasa i ozdobiony piórami.
– To by zupełnie do ciebie nie pasowało – dokończył Leonardo i wybuchnął gromkim śmiechem, widząc bladą twarz Eve. – Przepraszam. Nie mogłem się oprzeć pokusie. Dla ciebie… to będzie tylko szkic, rozumiesz. Coś wąskiego, długiego, prostego. Niezbyt skromnego.
Mówił, nie przerywając pracy. Na ekranie zaczęły się ukazywać linie i kształty. Eve wcisnęła ręce do kieszeni i patrzyła na powstający projekt.
To, co robił Leonardo, wydawało się takie łatwe. Długie linie, misterne detale stanika, rękawy zebrane w łagodne fałdy na grzbiecie dłoni. Eve wciąż jednak nie mogła wyzbyć się obawy, że tę harmonię lada chwila zburzą zbędne ozdóbki.
– Teraz trochę w tym podłubiemy – powiedział Leonardo w zamyśleniu, po czym obrócił widniejący na ekranie projekt o sto osiemdziesiąt stopni. Z tyłu suknia była równie powłóczysta i elegancka jak z przodu, z rozcięciem do kolan. -Tren sobie darujemy.
– Tren?
– Nie, nie pasowałby do ciebie. – Uśmiechnął się i podniósł na nią oczy. – Ach, jeszcze głowa. Twoja fryzura.
Przyzwyczajona do złośliwych komentarzy, Eve przeczesała czuprynę palcami.
– Mogę je czymś zakryć, jeśli to konieczne.
– Nie, nie, nie. Do twarzy ci z takimi włosami. Zdumiona, opuściła rękę.
– Naprawdę?
– Tak. Najwyżej przydałoby się je trochę wymodelować. Mam taką znajomą… – Nie dokończył. – Ale kolor, wszystkie te odcienie brązu i złota, i ten nie do końca ujarzmiony styl idealnie do ciebie pasują. Wystarczy trochę przyciąć tu i ówdzie. – Zmrużył oczy i dokładnie jej się przyjrzał. – Nie, żadnego nakrycia głowy, żadnego welonu. Twoja twarz w zupełności wystarczy. Teraz zajmijmy się kolorem sukni i materiałem, z jakiego ma być uszyta. Najlepszy byłby jedwab, nie za gruby. – Skrzywił się lekko. – Mavis mi powiedziała, że Roarke nie zapłaci za suknię.
Eve z godnością wyprężyła pierś.
– Bo to ma być moja suknia.
– Uparta się i już – skwitowała Mavis. – Roarke nawet nie zauważyłby braku paru tysięcy kredytów.
– Nie w tym rzecz…
– Oczywiście, że nie. – Na twarz Leonarda znów wypłynął uśmiech. – Cóż, jakoś sobie poradzimy. No więc, jaki kolor? Biel raczej nie wchodzi w grę, suknia zbyt mocno kontrastowałaby z twoją karnacją.
Wydął wargi i zaczął eksperymentować z paletą. Eve, zafascynowana wbrew sobie samej, przyglądała się, jak śnieżna biel szkicu przechodzi w kolor śmietankowy, potem bladoniebieski, zielony i wszelkie inne barwy tęczy. Choć Mavis wpadła w zachwyt nad kilkoma odcieniami, Leonardo tylko potrząsał głową.
W końcu zdecydował się na jasny brąz.
– Tak, to jest to. Twoja skóra, oczy, włosy. Będziesz emanowała dostojeństwem. Jak bogini. Do sukni przydałby się naszyjnik, długości co najmniej siedemdziesięciu centymetrów. Albo jeszcze lepiej, podwójny, sześćdziesiąt i siedemdziesiąt centymetrów. Miedziany, wysadzany kamieniami. Rubiny, cytryn, onyks. Tak, tak, a do tego krwawnik i może parę turmalinów. O szczegółach porozmawiasz z Roarkiem.
Zazwyczaj Eve nie zwracała uwagi na ubrania, ale w tej chwili ogarnęło ją głębokie pragnienie, by jak najszybciej włożyć kreację Leonarda.
– Ta suknia jest piękna – powiedziała ostrożnie i w myśli przeanalizowała swoją sytuację finansową. – Tyle że nie mogę się zdecydować. Jedwab, ro-•nmiesz… to trochę przekracza moje możliwości.
– Uszyję tę suknię na własny koszt, ale w zamian musisz mi coś obiecać. – Z przyjemnością patrzył, jak w jej oczy wkrada się niepokój. – Po pierwsze, będę mógł zaprojektować suknię, w której Mavis przyjdzie na twój ślub, a po drugie, przygotowując wyprawę ślubną, skorzystasz z moich projektów.
– Nawet nie pomyślałam o wyprawie. Przecież mam ubrania.
– To porucznik Dallas ma ubrania – poprawił ją.
– Żonie Roarke'a potrzebne będą inne.
– Może jakoś dojdziemy do porozumienia.
– Uświadomiła sobie po raz kolejny, jak bardzo pragnie mieć tę przeklętą suknię. Już czuła ją na sobie.
– To wspaniale. Rozbierz się. Jej reakcja była błyskawiczna.
– Słuchaj no, dupku…
– Muszę wziąć miarę – szybko wyjaśnił Leonardo.
Eve przeszyła go takim spojrzeniem, że odruchowo wstał i cofnął się o krok. Ubóstwiał kobiety i doskonale zdawał sobie sprawę, czym jest ich gniew. Innymi słowy, bał się ich jak ognia.
– Traktuj mnie jak swojego lekarza. Nie mogę dobrze zaprojektować sukni, dopóki nie poznam twojego ciała. Jestem artystą i dżentelmenem – powiedział z godnością. – Ale jeśli czujesz się niepewnie, Mavis może tu zostać.
Eve przechyliła głowę na bok.
– Bez trudu dam sobie z tobą radę, koleś. Jeden zbędny ruch, jedna niewłaściwa myśl i przekonasz się o tym.
– Nie wątpię. – Ostrożnie wziął do ręki jakieś urządzenie. – To mój skaner – powiedział. – Za jego pomocą będę cię mógł bardzo dokładnie zmierzyć. Ale musisz się rozebrać, żeby pomiar był dokładny.
– Przestań chichotać, Mavis. Lepiej przynieś herbaty.
– Się robi. I tak już widziałam cię bez ubrania.
– Posłała Leonardowi kilka pocałunków i wyszła.
– Nie możemy zapomnieć o podszewce. Mam jeszcze parę pomysłów… co do twoich ubrań – dodał pospiesznie, kiedy Eve spojrzała na niego podejrzliwie. – Potrzebne będą suknie wieczorowe i mniej oficjalne. Gdzie spędzicie miesiąc miodowy?
– Nie wiem. Nie myślałam o tym. – Zrezygnowana zdjęła buty i rozpięła spodnie.
– Czyli Roarke chce ci zrobić niespodziankę. Komputer, tworzenie pliku, Dallas, pierwszy dokument, miara, karnacja, wzrost i waga. – Kiedy Eve ściągnęła koszulę, Leonardo podszedł do niej ze skanerem. – Stopy razem. Wzrost, metr siedemdziesiąt pięć centymetrów, waga pięćdziesiąt cztery kilogramy.
– Od jak dawna sypiasz z Mavis?
– Od około dwóch tygodni – odparł Leonardo w przerwie między recytowaniem kolejnych wymiarów. – Jest mi bardzo droga. Obwód talii sześćdziesiąt sześć centymetrów.
– Czy zacząłeś z nią sypiać po tym, jak powiedziała ci, że jej najlepsza przyjaciółka wychodzi za Roarke'a?
Leonardo zastygł w bezruchu, w jego złotych oczach błysnęła złość.
– Nie wykorzystuję Mavis, aby zdobyć to zlecenie. Myśląc tak, obrażasz ją.
– Chciałam się tylko upewnić. Widzisz, mnie też na jest bardzo droga. Jeśli mam cię zatrudnić, lepiej, żeby nie było między nami żadnych niedomówień. Dlatego…
Urwała w pół słowa. Do pracowni, niczym kometa, wpadła kobieta o wyszczerzonych idealnych zębach i czerwonych paznokciach zakrzywionych jak szpony, ubrana w obcisły, czarny spodnium.
– Ty zdradliwy, podstępny, zafajdany sukinsynu! – Rzuciła się na niego niczym pocisk z moździerza zmierzający do celu, a Leonardo, z szybkością i gracją, zrodzonymi z czystego strachu, wykonał unik.
– Pandoro, zaraz ci wszystko wytłumaczę…
– Ja ci dam tłumaczenia! -Wzięła spory zamach i jej szpony przecięły powietrze kilka centymetrów od oczu Dallas.