– Co to jest, do diabła?
– Nowa wersja starej dobrej „Wesołej Wdówki". – Dokonał kilku szybkich poprawek. – Nazywam to „Ponętnym Ciałkiem". Specjalnie dla ciebie dodałem pasek podnoszący piersi. Twoje są całkiem ładne, ale w ten sposób bardziej je uwydatnimy. Trzeba jeszcze dodać koronkę i parę perełek. Nic przesadnie ozdobnego. – Odwrócił ją twarzą do lustra.
Wyglądała seksownie. Jak dojrzała kobieta, pomyślała Eve z pewnym zdumieniem. Materiał połyskiwał lekko, jakby był wilgotny. Dopasowana w talii halka podkreślała biodra i przydawała biustowi niesamowicie ponętnego kształtu.
– No cóż… chyba… no wiecie, na noc poślubną.
– Na każdą noc – powiedziała Mavis marzycielsko. – Och, Leonardo. Uszyjesz mi coś takiego?
– Przecież już masz taką z czerwonego atłasu. Dallas, nie pije cię gdzieś? Nie jest za ciasna?
– Nie. – Nie mogła się temu nadziwić. Wydawało się, że w czymś takim powinna się dusić, ale halka była wygodna jak dres. Eve na próbę zgięła się w biodrach, obróciła na boki. – Prawie nie czuję, że mam to na sobie.
– Doskonale. Biff wyszperał ten materiał w małym sklepiku na Richer Five. A teraz suknia. Jest tylko sfastrygowana, więc trzeba się z nią obchodzić ostrożnie. Podnieś ręce.
Włożył jej suknię przez głowę. Eve od razu zauważyła, że materiał, nawet pokryty kreskami wy-rysowanymi przez projektanta, jest wspaniały. Suknia wydawała się idealna; mimo to, Leonardo z nachmurzonym czołem ciągle coś poprawiał, tu ściągał, tam podpinał.
– Dekolt może być, tak. Gdzie naszyjnik?
– Hmm?
– Naszyjnik, miedziany, wysadzany kamieniami szlachetnymi. Chyba prosiłem cię, żebyś go sobie zamówiła.
– Nie mogę ot tak powiedzieć Roarke'owi, żeby dał mi naszyjnik.
Leonardo westchnął, odwrócił Eve twarzą do siebie i spojrzał znacząco na Mavis. Kręcąc głową, sprawdzał, jak suknia leży na biodrach.
– Schudłaś – stwierdził oskarżycielskim tonem.
– Nieprawda.
– Tak, co najmniej kilogram. – Cmoknął językiem. – Ale nie będę jej jeszcze zwężał. Pamiętaj, masz odzyskać ten kilogram.
Zbliżył się do nich Biff i przysunął do twarzy Eve belkę materiału. Skinąwszy głową, odwrócił się i odszedł, mrucząc coś do swojego notebooka.
– Biff, może w czasie, kiedy ja będę sobie notował, co trzeba poprawić w sukni, ty zademonstrujesz porucznik Dallas inne stroje?
Biff teatralnym gestem włączył ścienny monitor.
– Jak pani widzi, przygotowując swoje projekty, Leonardo wziął pod uwagę zarówno pani sylwetkę, jak i tryb życia. Ten oto kostium idealnie nadaje się na lunch roboczy czy konferencję prasową; choć na pierwszy rzut oka prosty, jest tres, tres szykowny. Materiał to preparowane płótno z domieszką jedwabiu, w kolorze żółtym z granatowymi wstawkami.
– Uhm. – Eve miała wrażenie, że to zwykły, ładny kostium, ale fajnie było widzieć siebie, a właściwie swoją komputerowo wygenerowaną postać w roli modelki. – Biff?
– Tak, pani porucznik?
– Dlaczego masz na głowie wytatuowaną mapę? Uśmiechnął się.
– Słabo orientuję się w terenie. Teraz bardzo proszę zwrócić uwagę na następny projekt. Jak pani zapewne zauważyła, jest on podobny do poprzedniego…
Obejrzała ich chyba z tuzin. Po pewnym czasie wszystkie jej się pomieszały. Model Rayspan w kolorze jasnożółtym, bretońska koronka z aksamitem, klasyczny czarny jedwab. Za każdym razem, gdy Mavis wydawała z siebie okrzyk podziwu, Eve składała zamówienia. Czymże były długi, z których nie wyjdzie do końca życia, w porównaniu z radością najlepszej przyjaciółki?
– No to wy dwaj macie zajęcie na jakiś czas
– powiedziała Trina, po czym, kiedy Leonardo zabrał suknię, szybko zawinęła Eve w szlafrok. – Zobaczmy, jak prezentuje się to, co najważniejsze. -Odwinąwszy turban, wyciągnęła ze swoich loków szeroki grzebień i zaczęła przyczesywać, przygładzać i roztrzepywać włosy Eve.
Ulga, jaką odczuła Eve, gdy okazało się, że jednak ma dość włosów, by je modelować, prysnęła, kiedy jej spojrzenie spoczęło na różowym, fantazyjnie skręconym kosmyku Triny.
– Kto cię czesze?
– Do moich włosów nie dopuszczam nikogo oprócz mnie samej. – Mrugnęła porozumiewawczo.
– No i Boga. Dobrze, możesz się przejrzeć w lustrze. Eve odwróciła się, przygotowana na najgorsze. Jednak kobietą, którą zobaczyła, bez wątpienia była ona, Eve Dallas. W pierwszej chwili pomyślała, że padła ofiarą żartu, przecież jej uczesanie ani trochę się nie zmieniło. Potem jednak przyjrzała się uważniej, przysuwając twarz bliżej do lustra. Wszystkie niesforne pasemka i pojedyncze sterczące kosmyki zniknęły. Włosy wciąż wydawały się swobodne, ale teraz układały się w miarę wyraźny kształt. No, a poza tym wcześniej nie połyskiwały tak ładnie. Fryzura, od krótko przyciętej grzywki po fale opadające na policzki, podkreślała rysy twarzy. A kiedy Eve potrząsała głową, wszystkie pasma posłusznie wracały na swoje miejsce.
Zmrużyła oczy, przeczesała włosy palcami i z niedowierzaniem patrzyła, jak układają się z powrotem.
– Rozjaśniłaś je?
– Nie, skąd. To naturalne pasemka. Uwydatniłam je odżywką nabłyszczającą, to wszystko. Masz jelenie włosy.
– Co takiego?
– Widziałaś kiedyś skórę jelenia? Pokrywa ją cała gama odcieni, od rdzawobrązowego po złoty, nawet z odrobiną czerni. Takie właśnie masz włosy. Bóg był dla ciebie łaskawy. Szkopuł w tym, że ten, kto do tej pory cię strzygł, robił to chyba sekatorem i nie próbował wydobyć ich naturalnego koloru.
– Dobrze mi w takich włosach.
– Żebyś wiedziała. Nie darmo jestem genialna.
– Pięknie wyglądasz. – Nagle Mavis ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. – Wychodzisz za mąż.
– Chryste, Mavis, nie płacz. No, przestań. – Owładnięta poczuciem bezradności, Eve poklepała ją po plecach.
– Jestem pijana i szczęśliwa. Ale tak się boję. Dallas, straciłam pracę.
– Wiem, kochana. Przykro mi. Znajdziesz sobie inną, lepszą.
– Nie obchodzi mnie to. Nie teraz. Nie będę się przejmować. Ten ślub będzie super, co, Dallas?
– No jasne.
– Leonardo szykuje dla mnie zajebistą suknię. Pokażę ci.
– Jutro. – Leonardo wziął jaw objęcia. – Dallas jest zmęczona.
– Ach, tak. Musi odpocząć. – Głowa Mavis osunęła się na jego ramię. – Za ciężko pracuje. Martwi się o mnie. Nie chcę, żeby się martwiła, Leonardo. Wszystko będzie dobrze, prawda? Wszystko będzie dobrze.
– Oczywiście. – Leonardo posłał Eve zaniepokojone spojrzenie, po czym wziął Mavis na ręce i wyszedł.
Eve odprowadziła ich wzrokiem.
– Szlag by to trafił. – Westchnęła ciężko.
– Jak można myśleć, że to słodkie maleństwo mogło komuś rozwalić łeb? -Trina pokręciła głową, zbierając swoje rzeczy. -Mam nadzieję, że Pandora smaży się w piekle.
– Znałaś ją?
– Wszyscy w tej branży ją znali i serdecznie jej nienawidzili. Dobrze mówię, Bif f?
– Urodziła się suką i taka umarła.
– Czy tylko ćpała, czy też handlowała narkotykami?
Biff spojrzał kątem oka na Trinę i wzruszył ramionami.
– Nigdy nie robiła tego otwarcie, ale dochodziły mnie słuchy, że zawsze jest dobrze zaopatrzona. Podobno brała głównie Erotykę. Lubiła seks i być może dzieliła się tym, co miała, ze swoimi partnerami.
– Byłeś jednym z nich? Uśmiechnął się przepraszająco.
– Wolę mężczyzn. Łatwiej ich zrozumieć.
– A ty? – zwróciła się do Triny.
– Ja też wolę mężczyzn, z tego samego powodu. Podobnie jak Pandora. – Trina podniosła torbę z podłogi. – Na ostatnim pokazie mody krążyły plotki, że łączy interesy z przyjemnością. Zdaje się, że wyciągała pieniądze od jakiegoś faceta. Chodziła obwieszona mnóstwem błyskotek. Lubiła kosztowności, ale nie lubiła za nie płacić. Wszyscy uznali, że dogadała się z dostawcą prochów.