Выбрать главу

– Mózg zaczyna się gotować.

– No właśnie. – Zrobiło jej się lżej na sercu. Dobrze było porozmawiać z kimś, kto ją rozumiał.

– Próbował ze mnie wyciągnąć informacje, ale kiedy mu się nie udało, nie wyglądał na szczególnie zmartwionego. Wie, jak to jest. Szef mówi o współpracy międzywydziałowej, a my to ignorujemy.

– Myślisz, że Casto prowadzi śledztwo na własną rękę?

– Bardzo możliwe. Podobnie jak ja rozmawiał z ludźmi z klubu. Wtedy zobaczyłam go pierwszy raz. Potem, kiedy wyszłam, poszedł za mną. Przez pewien czas krążyłam po mieście, żeby zobaczyć, co zrobi. – Uśmiechnęła się szeroko. -1 zaszłam go od tyłu. Szkoda, że nie widziałaś jego miny.

– Dobra robota.

– Trochę się posprzeczaliśmy. Kto komu włazi w paradę i tak dalej. Potem poszliśmy na drinka, postanawiając na jakiś czas odpocząć sobie od pracy. Było całkiem miło. Okazało się, że mamy wiele wspólnych zainteresowań. Muzyka, filmy i tak dalej. Jezu, przespałam się z nim.

– Och.

– Wiem, że postąpiłam głupio. Ale cóż, stało się. Eve milczała przez chwilę.

– No i jak było?

– O rany.

– Aż tak dobrze?

– Dziś rano zaproponował, żebyśmy zjedli razem kolację czy coś takiego.

– Nie widzę w tym nic dziwnego. Peabody zasępiła się i potrząsnęła głową.

– Tacy faceci na mnie nie lecą. Wiem, że on ma słabość do ciebie…

Eve przerwała jej, podnosząc rękę.

– Zaraz, zaraz.

– Dallas, przecież wiesz, że tak jest. Podobasz mu się. Podoba mu się twój profesjonalizm, twoja inteligencja. Twoje nogi.

– Nie mów, że rozmawiałaś z Casto o moich nogach.

– Nie, ale wymieniliśmy parę uwag na temat twojej inteligencji. W każdym razie, nie wiem, czy powinnam to ciągnąć. Muszę skoncentrować się na swojej karierze, on zresztą też. Po rozwiązaniu tej sprawy stracimy kontakt.

Eve przypomniała sobie, że opadły ją dokładnie te same wątpliwości, kiedy zadurzyła się w Roar-ke'u. Nic dziwnego. Takie rzeczy zazwyczaj szybko się kończyły.

– Casto ci się podoba, lubisz go, dobrze się czujesz w jego towarzystwie?

– Jasne.

– I jest świetnym kochankiem.

– Niesamowitym.

– Peabody, jako twoja przełożona radzę ci, żebyś korzystała z uciech życia.

Delia uśmiechnęła się lekko i wyjrzała przez okno.

– Pomyślę, pani porucznik.

14

Ku swojemu zadowoleniu, Eve idealnie zmieściła się w czasie. Na komendzie była o 9:55 i od razu skierowała się do pokoju przesłuchań. Na wszelki wypadek nie zaglądała do swojej dziupli, by uniknąć wezwania na dywanik. Liczyła na to, że kiedy w końcu pójdzie do szefa, zarzuci go świeżymi informacjami i sprawa przecieku do mediów rozejdzie się po kościach.

Redford nie spóźnił się ani o sekundę. Wydawał się równie spokojny i opanowany, jak w czasie pierwszej rozmowy.

– Pani porucznik, mam nadzieję, że to nie potrwa długo. Nie jest to dla mnie najodpowiedniejsza pora.

– Zaczniemy od razu. Proszę usiąść. – Zamknęła za sobą drzwi.

W pokoju przesłuchań nie panowała zbyt przyjemna atmosfera. Zresztą, tak miało być. Nieduży stół, kilka twardych krzeseł, puste ściany – wszystko to nie poprawiało nastroju wezwanym. Lustro, które, co aż nadto oczywiste, było lustrem weneckim, służyło głównie do zastraszania przesłuchiwanych. Eve włączyła sprzęt nagrywający i wyrecytowała standardowe formułki.

– Panie Redford, w przesłuchaniu uczestniczyć może pański adwokat bądź pełnomocnik.

– Czyżby odczytywała pani przysługujące mi prawa, pani porucznik?

– Jeśli pan sobie tego życzy, chętnie to zrobię. Nie jest pan o nic oskarżony, ale ma pan prawo domagać się obecności adwokata przy oficjalnym przesłuchaniu. Czy chce pan go wezwać?

– Nie, nie chcę. – Strącił pyłek z rękawa. Na jego nadgarstku błysnęła złota bransoletka. – Pragnę służyć wam pomocą w śledztwie, co chyba udowodniłem, przychodząc tu dzisiaj.

– Chciałabym odtworzyć pańskie poprzednie zeznania, aby dać panu możliwość dodania, usunięcia lub zmiany jakiegokolwiek szczegółu. – Wsunęła oznakowany dysk do urządzenia. Redford wysłuchał nagrania, lekko zniecierpliwiony.

– Czy potwierdza pan swoje poprzednie zeznania?

– Tak, o ile pamiętam, wszystko się zgadza.

– Doskonale. – Eve wyjęła dysk i skrzyżowała ręce na piersi. – Ofiara była pańską kochanką.

– Zgadza się.

– Nie jedyną.

– Oczywiście. Od początku ustaliliśmy, że nie chcemy, by tak było.

– Czy w dniu zabójstwa przyjmował pan nielegalne substancje w towarzystwie ofiary?

– Nie.

– Czy kiedykolwiek przyjmował pan nielegalne substancje w towarzystwie ofiary?

Uśmiechnął się, a kiedy przechylił głowę na bok, Eve dostrzegła błysk złota, wplecionego w cienki kucyk opadający na plecy Redforda.

– Nie, nie podzielałem upodobania Pandory do nielegalnych środków odurzających.

– Czy zna pan kod dostępu do domu Pandory?

– Jej kod. – Zmarszczył brwi. – Być może. Prawdopodobnie. – Po raz pierwszy na jego twarzy pojawił się niepokój. Wręcz było widać, że producent zastanawia się, jakie konsekwencje może mieć udzielona przezeń odpowiedź. – Zdaje się, że kiedyś mi go dała, żebym mógł bez przeszkód wchodzić do jej mieszkania. – Znów opanowany, wyciągnął notebook i wpisał dane. – Tak, mam ten kod.

– Czy tej nocy, kiedy zginęła Pandora, skorzystał pan z tego kodu, by wejść do jej domu?

– Wpuścił mnie służący. Kod nie był więc potrzebny.

– Zwłaszcza przed zabójstwem. Czy wie pan, że za pomocą tej kombinacji można także włączać i wyłączać system monitoringowy?

Spojrzał na Eve podejrzliwie.

– Nie jestem pewien, czy panią rozumiem.

– Przy użyciu kodu, który, jak pan twierdzi, jest panu znany, można włączać i wyłączać kamerę filmującą wejście do budynku. Kamera ta po śmierci Pandory została na prawie godzinę wyłączona. W tym czasie, według pańskiego zeznania, przebywał pan w swoim klubie. Sam. Właśnie wtedy ktoś, kto znał ofiarę, kto był w posiadaniu jej kodu i wiedział, jak funkcjonuje system monitoringu, zablokował kamerę, wszedł do domu i, jak się zdaje, coś stamtąd zabrał.

– Nie miałbym powodu, by robić coś takiego. Byłem w klubie, pani porucznik. Można to sprawdzić. Wchodząc i wychodząc, wprowadziłem swój kod dostępu.

– Członek klubu może to zrobić, nie wchodząc do środka. – Z przyjemnością patrzyła, jak twarz Redforda pochmurnieje. – Widział pan ozdobną, prawdopodobnie chińską szkatułkę, z której ofiara wyjmowała nieznaną panu substancję. W swoim zeznaniu twierdzi pan, że Pandora schowała ową szkatułkę do szuflady toaletki. My jednak jej tam nie znaleźliśmy. Czy jest pan pewien, że ta szkatułka istniała naprawdę?

W jego oczach był lodowaty chłód, ale pod nim kryło się coś jeszcze. Nie strach, na to jeszcze za wcześnie. Ale bez wątpienia nieufność i niepokój.

– Czy jest pan pewien, że opisywana przez pana szkatułka istniała naprawdę?

– Widziałem ją.

– A klucz?

– Klucz? – Sięgnął po dzbanek z wodą. Ręka mu co prawda nie drżała, ale umysł bez wątpienia pracował na zwiększonych obrotach. – Nosiła go na szyi, na złotym łańcuszku.

– Przy ofierze nie znaleziono żadnego łańcuszka ani klucza.

– Oznacza to, że zabrał go morderca, prawda, pani porucznik?

– Czy nosiła ten klucz na wierzchu?

– Nie, ona… – Urwał w pół zdania. – A to mnie pani podeszła, pani porucznik. Z tego, co wiem, nosiła go pod ubraniem. Ale, jak już nieraz mówiłem, nie ja jeden miałem okazję widzieć Pandorę w stroju Ewy.