– 6 obejrzała się i na jej ustach pojawił się piękny uśmiech.
– Jestem nowym, eksperymentalnym modelem. Obecnie istnieje nas tylko dziesięć, wszystkie pracujemy tu, w tym kompleksie. Mamy nadzieję trafić na rynek w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Skonstruowanie nas wymagało długotrwałych, żmudnych badań i niestety nasz koszt wciąż przewyższa możliwości przeciętnego odbiorcy. Liczymy na zainteresowanie ze strony większych przedsiębiorstw, do czasu aż zaczniemy być produkowane seryjnie.
Eve przekrzywiła głowę na bok.
– Czy Roarke cię widział?
– Oczywiście. Roarke ocenia wszystkie nowe produkty. Brał aktywny udział w fazie projektowania.
– Nie wątpię.
– Proszę tędy – ciągnęła Anna-6, skręcając w długi korytarz o łukowym sklepieniu i ścianach w kolorze szpitalnej bieli. – Doktor Engrave uznała dostarczoną przez panią próbkę za wysoce interesującą. Jestem pewna, że jej pomoc bardzo się pani przyda. – Przystanęła przed miniekranem i wpisała kod. -Anna-6 – powiedziała. -Towarzyszą mi porucznik Dallas i jej asystentka.
Płytki rozsunęły się, ukazując wielkie pomieszczenie wypełnione roślinami i zalane sztucznym, ale pięknym światłem słonecznym. Słychać było cichy szum wody i brzęczenie rozleniwionych pszczół.
– Zostawię tu panie i wrócę, gdy będziecie chciały wyjść. Jeśli czegokolwiek sobie zażyczycie, należy o to po prostu poprosić. Doktor Engrave często zapomina poczęstować swoich gości.
– Idź, pouśmiechaj się gdzie indziej, Anno. – Rozdrażniony głos zdawał się dochodzić z kępy paproci. Anna-6 uśmiechnęła się tylko, zrobiła krok do tyłu i ściana zasunęła się ponownie. – Wiem, że androidy są przydatne, ale cholernie mnie denerwują. Tu jestem, w tawule.
Eve nieufnie podeszła do krzewu i rozchyliła gałęzie. Na czarnej, żyznej ziemi klęczała kobieta. Siwiejące włosy miała niedbale związane, a dłonie czerwone i brudne. Patrząc na kombinezon kobiety, trudno było uwierzyć, że pod pokrywającą go warstwą brudu kryje się czysta biel. Kiedy nieznajoma podniosła głowę, okazało się, że wąska twarz jest równie brudna jak ubranie.
– Oglądam moje dżdżownice. Sprawdzam, jak przyjmuje się nowy gatunek. – Podniosła wijącą się grudkę ziemi.
– To miło – stwierdziła Eve i odetchnęła z ulgą, gdy Engrave zagrzebała w ziemi ruchliwą bryłkę.
– Więc to ty jesteś gliną Roarke'a. Zawsze myślałam, że wybierze sobie jedną z tych laleczek czystej krwi, z cienkimi szyjami i wielkimi cycami. – Wydawszy wargi, zmierzyła Eve spojrzeniem. -Całe szczęście, że się myliłam. Problem polega na tym, że tamtym rasowym paniusiom ciągle trzeba dogadzać. Nie ma to jak dobry mieszaniec.
Doktor Engrave wytarła brudne ręce w brudne spodnie. Kiedy wstała, okazało się, że ma około półtora metra wzrostu.
– Grzebanie się w dżdżownicach to doskonała terapia. Ludzie powinni tego spróbować, może wtedy nie potrzebowaliby narkotyków.
– A propos narkotyków…
– Tak, tak, mam to tutaj. – Ruszyła przed siebie marszowym krokiem, po czym zaczęła zwalniać, krążąc wokół roślin. – Tej trzeba by trochę przyciąć gałęzie. Więcej azotu. Za mało podlewana. Silne korzenie. – Zatrzymała się wśród spiczastych liści, długich pędów, wielkich kwiatów. – Doszło do tego, że płacą mi za utrzymywanie ogrodu.
To przyjemna praca, choć ciężko ją dostać. Wie pani, co to jest?
Eve spojrzała na purpurowy kwiat w kształcie trąbki. Od razu go rozpoznała, ale zwęszyła w pytaniu doktor Engrave pułapkę.
– Kwiat.
– Petunia. Ha. Ludzie zapomnieli o tradycyjnym pięknie. – Podeszła do zlewu i umyła ręce, pozostawiając brud tkwiący pod krótkimi poszarpanymi paznokciami. – W dzisiejszych czasach wszyscy chcą egzotyki. Wszystko musi być większe, lepsze, inne. Grządka petunii daje dużo przyjemności, nie wymagając przy tym wiele wysiłku. Sadzi się je, nie oczekując, że staną się czymś, czym nie są, i czerpie się z tego radość. To najzwyklejsze w świecie kwiaty; nie usychają, jeśli spojrzy się na nie spode łba. Grządka petunii to jest coś. No dobrze.
Wspięła się na taboret ustawiony przy stole, gdzie znajdowały się narzędzia, naczynia, papiery, autokucharz, w którym migało światełko wskazujące, że jest pusty, oraz nowoczesny komputer.
– Przysłała mi tu pani niezwykle interesującą substancję. Nawiasem mówiąc, ten Irlandczyk, co mi ją przyniósł, od razu rozpoznał petunie.
– Feeney posiada wiele niezwykłych zdolności.
– Dałam mu ładne bratki dla żony. – Engrave włączyła komputer. – Zrobiłam już analizę próbki, którą przyniósł Roarke. Namówił mnie, żebym załatwiła to jak najszybciej. Też Irlandczyk. Boże, to kochani ludzie. Dobrze, wróćmy do tej próbki. Kiedy mam do czynienia z czymś takim, staram się prowadzić jak najdokładniejsze badania, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. Dzięki drugiej próbce zyskałam więcej materiału do analizy.
– Czyli ma już pani wyniki…
– Nie poganiaj mnie, mała. Ulegam tylko przystojnym Irlandczykom. A poza tym nie lubię pracować dla policji. – Engrave uśmiechnęła się szeroko.
– Nie doceniają nauki. Założę się, że nawet nie znasz tabeli okresowej pierwiastków, co?
– Pani doktor, proszę… – Na szczęście, akurat w tej chwili na ekranie pojawił się wzór chemiczny.
– Czy ten komputer jest zabezpieczony?
– Tak, bez kodu nie można się do niego dostać. Roarke powiedział, że zastosowano w nim najnowocześniejsze zabezpieczenia. Przerzuciłam się na komputery, zanim ty przyszłaś na świat. – Odsunęła Eve brudną dłonią i wskazała drugi ekran. – Nie będę tracić czasu na gadanie o podstawowych pierwiastkach. Każde dziecko potrafiłoby je rozpoznać, więc pewnie i tobie się to udało.
– Chodzi o jedyny nieznany…
– Wiem, o co chodzi. Oto, na czym polega problem. – Zaznaczyła kilka czynników. – Nie zidentyfikowaliście tej substancji na podstawie wzoru, bo jest on zaszyfrowany. Bez klucza to zwyczajny bełkot. To, o co wam chodzi, mam tutaj. – Wyciągnęła małe szkiełko z wysypanym proszkiem. – Nawet wasze najlepsze laboratoria miałyby trudności z oczyszczeniem tego związku. Wygląda jak jedna substancja, pachnie jak inna. A kiedy wszystkie składniki zmiesza się ze sobą, reakcja powoduje zmianę właściwości. Wiecie cokolwiek o chemii?
– A to konieczne?
– Gdyby więcej ludzi rozumiało…
– Doktor Engrave, my usiłujemy zrozumieć motywy, jakimi kierował się morderca. Proszę powiedzieć mi, co to za substancja, a potem przejdziemy do kolejnych pytań.
– Ludzie w dzisiejszych czasach są tacy niecierpliwi – mruknęła Engrave, po czym wyjęła małe na-kryte naczynie. W środku znajdowało się kilka kropel gęstej białej cieczy. – Skoro was to nie obchodzi, nie powiem, co zrobiłam. Powiedzmy, że prze^ prowadziłam kilka testów, opierając się na podstawowej znajomości chemii, po czym wyizolowałam ten wasz nieznany związek.
– Czy to on właśnie znajduje się w tym naczyniu?
– W postaci ciekłej, tak. Założę się, że wasz specjalista powiedział, że to jakaś Waleriana, z południowego zachodu Stanów Zjednoczonych.
Eve przeniosła na nią wzrok.
– No i?
– Wie, że dzwonią, ale nie wie, w którym kościele. To roślina, owszem, a waleriany użyto do zaszczepienia próbki w nowych warunkach. Jest to nektar, substancja, która nęci ptaki, pszczoły i wokół której kręci się świat. Nektar ten nie pochodzi z żadnej z tutejszych roślin.
– Tutejszych, to znaczy rosnących na obszarze Stanów Zjednoczonych?
– Tutejszych, czyli rosnących na całej Ziemi. Koniec, kropka. – Podniosła z ziemi roślinę w doniczce i postawiła ją z hukiem. -To właśnie wasze cudeńko.
– Jakie ładne – powiedziała Peabody, nachylając się nad bujnymi kwiatami o pofałdowanych płatkach, w kolorach od bieli po purpurę. Powąchała je, zamknęła oczy, po czym ponownie wciągnęła w nozdrza niezwykłą woń. – Boże, to cudowne. Zupełnie jak… – Zakręciło jej się w głowie. -Ależ to mocne.