Eve nachyliła się, otworzyła drzwi po stronie Nadine.
– No to na razie.
– Pięć minut. Cholera jasna, Dallas. Pięć króciutkich minut.
Co oznaczało zwiększoną oglądalność i tysiące dolarów.
– Pięć minut może być. Co prawda, nie wiem, kiedy i czy w ogóle uda się zamknąć to śledztwo. Nic więcej nie mogę obiecać.
– Nie martw się, znajdziesz mordercę. – Nadine wysiadła, wyraźnie zadowolona, po czym pochyliła się i zajrzała do samochodu. – Wiesz, Dallas, ty nigdy nie chybiasz. Rozwiążesz tę sprawę. Martwi i niewinni to twoja specjalność.
Martwi i niewinni, pomyślała Eve i przeszedł ją dreszcz. Szkoda tylko, że wśród martwych było tylu winnych.
Księżycowa poświata sączyła się przez świetlik w dachu, zalewając łóżko. Roarke odsunął się od Eve. Nigdy jeszcze kochając się z nią, nie był tak spięty. Istniało po temu wiele powodów, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył, gdy Eve jak zwykle wtuliła się w niego. W domu roiło się od ludzi. Wesoła gromadka Leonarda zajęła całe skrzydło. Sam Roarke miał na głowie kilka nowych przedsięwzięć i umów, które pragnął sfinalizować przed ślubem.
No i zbliżał się ten wielki dzień. Każdy facet na jego, Roarke'a, miejscu byłby równie rozkojarzony.
Ale przynajmniej wobec siebie Roarke zawsze był brutalnie szczery. Wiedział więc, że jego nerwowość miała tylko jedną przyczynę. Przez cały czas bowiem oczami wyobraźni widział Eve pobitą, zakrwawioną i załamaną.
I bał się, że dotykając jej, przywoła tamten koszmar, zmieni coś pięknego w potworność.
Eve poruszyła się, po czym podniosła się na łokciu i spojrzała na niego. Jej twarz wciąż była rozogniona, oczy ciemne.
– Nie wiem, co powinnam ci powiedzieć. Powiódł palcem po jej podbródku.
– O czym?
– Nie jestem ze szkła. Nie ma powodu, żebyś traktował mnie, jakbym była ranna.
Zmarszczył brwi, wściekły na siebie. Nie zdawał sobie sprawy, że jego uczucia są aż tak czytelne, nawet dla niej. A to nie poprawiło mu nastroju.
– Nie wiem, o czym mówisz. – Podniósł się, pragnąc nalać sobie drinka, na którego nie miał najmniejszej ochoty, ale Eve wzięła go za ramię.
– Ostrożność nie jest w twoim stylu, Roarke. – Była wyraźnie zaniepokojona. – Jeśli twoje uczucia wobec mnie zmieniły się ze względu na to, co zrobiłam, co sobie przypomniałam…
– Nie obrażaj mnie – rzucił ze złością. Eve poczuła ulgę na widok gniewnych ogników w jego j oczach.
– A co mam o tym myśleć? Dziś dotknąłeś mnie l po raz pierwszy od tamtej nocy. Przypominało to j bardziej pielęgnację chorego niż…
– Czułość ci nie odpowiada?
Przebiegły z niego facet, pomyślała. Spokojny! czy podekscytowany, zawsze potrafi obrócić wszystko na swoją korzyść. Nie zabierając ręki z jego ra-J mienia, spojrzała mu głęboko w oczy.
– Myślisz, że nie widzę, jak się hamujesz? Nie chcę, żebyś się hamował. Nic mi nie jest. Czuję się doskonale.
– Ale ja nie. – Wyrwał ramię z jej uścisku. -Ja nie. Niektórzy są bardziej ludzcy od innych i potrzebują trochę więcej czasu, by dojść do ładu ze swoimi uczuciami. Nie mówmy już o tym.
Jego słowa były dla niej jak policzek. Eve skinęła głową, położyła się i odwróciła plecami do niego.
– Dobrze. Chcę jednak, żebyś wiedział, że to, co spotkało mnie w dzieciństwie, to nie był seks. To plugastwo.
Zacisnęła powieki i zmusiła się, by zasnąć.
16
O świcie zabrzęczało łącze. Eve odebrała, nie otwierając oczu.
– Dallas.
– Wiadomość dla porucznik Eve Dallas. Na tyłach Sto Osiemnastej, dom numer dziewiętnaście, znaleziono ciało mężczyzny. Prawdopodobnie został zamordowany. Proszę natychmiast tam jechać.
Poczuła nerwowy ucisk w żołądku. Nie była na służbie, nie powinna dostać wezwania.
– Przyczyna zgonu?
– Pobicie. Ofiara pozostaje niezidentyfikowana ze względu na rozległe obrażenia twarzy.
– Przyjęłam. A niech to szlag. – Zwiesiła nogi z łóżka i ku swojemu zdumieniu zauważyła, że Roarke już nie śpi i ubiera się. – Co ty robisz?
– Zabieram cię na miejsce zbrodni.
– Jesteś cywilem. Nie masz tam czego szukać
– powiedziała, wciągając dżinsy.
W odpowiedzi tylko spojrzał na nią.
– Pani wóz jest w naprawie, pani porucznik.
– Eve zaklęła pod nosem. Zupełnie o tym zapo-mniała. – Podwiozę cię. Podrzucę – sprecyzował Roarke. – Po drodze do biura.
– Jak sobie chcesz. – Przypięła kaburę z pistoletem.
Okolica nie należała do uroczych. Domy ozdobione krzykliwymi graffiti miały powybijane szyby i były osłonięte poszarpanymi płachtami, za pomocą których znakowano budynki przeznaczone do wyburzenia. Mimo to wciąż mieszkali w nich ludzie, przyczajeni w obskurnych pokojach, kryjący się przed patrolami, naćpani tym, co dawało im największego kopa.
Na całym świecie mnóstwo jest takich dzielnic, rozmyślał Roarke, stojąc w bladym świetle słońca za policyjnym ogrodzeniem. On sam spędził dzieciństwo w jednej z nich, znajdującej się wiele tysięcy kilometrów od Nowego Jorku, po drugiej stronie Atlantyku.
Rozumiał reguły rządzące życiem mieszkających tu ludzi, dławiące ich poczucie beznadziejności oraz przemoc, z którą stykali się na co dzień, a której efekty Eve właśnie oglądała.
I kiedy patrzył na nią, stojąc pośród wyrzutków społecznych, rozespanych prostytutek i znudzonych gapiów, uświadomił sobie, że ją również rozumie.
Ruchy Eve były szybkie, zdecydowane, a jej twarz wydawała się pozbawiona wszelkich uczuć, ale w oczach, badających szczątki tego, co kiedyś było człowiekiem, krył się autentyczny żal. Roarke widz" w niej silną, zdolną i hardą kobietę. Nauczyła się: ze swoimi ranami. Nie potrzebowała go po to, by jej uleczyć, ale by mogła pogodzić się z ich istnieniem.
– Nieczęsto można cię spotkać w takiej okolicy;! Roarke.
Roarke odwrócił wzrok i ujrzał Feeneya.
– Bywałem w gorszych.
– Jak my wszyscy. – Kapitan westchnął i wyją z kieszeni słodką bułkę zawiniętą w papier. – Mas ochotę coś przekąsić?
– Nie, dzięki.
Feeney połknął bułkę w trzech kęsach.
– Lepiej zobaczmy, co ta mała knuje. – Przeszedł na drugą stronę ogrodzenia, klepiąc się po przyczepionej do piersi odznace, by uspokoić znerwicowanych policjantów pilnujących miejsca zbrodni.
– Dobrze, że media jeszcze tu nie dotarły
– mruknął.
Eve podniosła na niego oczy.
– Nikogo nie obchodzi kolejne zabójstwo w tej dzielnicy. Przynajmniej dopóki nie wyjdzie na jaw, w jaki sposób zginęła ofiara. – Jej dłonie były uwalane krwią. – Masz zdjęcia? – Kiedy fotograf skinął głową, Eve wsunęła ręce pod ciało. – Przewrócimy go na plecy, Feeney.
Ofiara leżała twarzą do ziemi; z widocznej w potylicy dziury wielkości pięści wypłynęły krew i mózg. Od drugiej strony nieboszczyk nie wyglądał ani trochę korzystniej.
– Nie miał przy sobie żadnych dokumentów
– oznajmiła Eve. – Peabody jest w sąsiednim budynku i wypytuje mieszkańców, czy znali tego faceta albo cokolwiek widzieli.
Feeney przeniósł wzrok na tylną ścianę domu i jego oczom ukazały się dwa brudne, zakratowane okna. Następnie rozejrzał się po betonowym dziedzińcu, na którym znaleziono ciało. Znajdowały się tu urządzenie do recyklingu, zresztą zepsute, worek ze śmieciami, jakieś odpadki, zardzewiały metal.
– Nieciekawy pejzaż – skwitował. – Wiadomo już, kim był denat?
– Zdjęłam mu odciski, jeden z policjantów poszedł je sprawdzić. Znaleźliśmy już narzędzie zbrodni. Żelazna rurka, wrzucona pod urządzenie do recyklingu. – Mrużąc oczy, obejrzała ciało. – Po zabójstwach Boomera i Hetty Moppett morderca zabrał narzędzie zbrodni ze sobą. W mieszkaniu Leonarda pozostawił je z wiadomych powodów. A teraz igra z nami, Feeney. Schował narzędzie zbrodni w takim miejscu, że znalazłaby je ślepa ropucha. Co o tym sądzisz? – Wsunęła palec pod szeroką szelkę w jaskrawym różowym kolorze.