– Nie rozpraszasz mnie – powiedziała. – Co to znaczy „przez pewien czas"?
W odpowiedzi wykonał niezgrabny gest mający uchodzić za wzruszenie ramion i zaczął delikatnie całować ją w szyję.
– Czy chodzi o jedną noc, o tydzień… – Ciało Eve zapłonęło żywym ogniem, gdy Roarke musnął ustami jej pierś. – Miesiąc… no dobrze, teraz już mnie rozpraszasz.
– Postaram się robić to jeszcze lepiej – obiecał. I obietnicę spełnił.
Nieprzyjemnie jest zaczynać dzień od wizyty w kostnicy. Eve szła pogrążonymi w ciszy, wyłożonymi białymi kafelkami korytarzami, usiłując zdusić w sobie gniew wywołany faktem, że wezwano ją o szóstej rano, by obejrzała jakieś zwłoki.
W dodatku topielca.
Stanęła przed drzwiami, pokazała do kamery odznakę i zaczekała, aż komputer odszuka w pamięci i zweryfikuje jej numer identyfikacyjny.
Wszedłszy do pomieszczenia, ujrzała technika stojącego przy szufladach, w których trzymane były ciała. Większość z nich jest zajęta, pomyślała Eve. Jak umierać, to tylko w lecie.
– Porucznik Dallas.
– Zgadza się. Masz tu kogoś dla mnie?
– Właśnie go przywieźli. – Z obojętnością charakterystyczną dla pracowników kostnicy mężczyzna podszedł do jednej z szuflad i wstukał właściwy kod. Chłodzenie ustało, zamki puściły i szuflada wysunęła się, spowita w lodowej mgle. – Policjantka, która go znalazła, stwierdziła, że to przypuszczalnie jeden z pani informatorów.
– Zgadza się. – Eve na wszelki wypadek zaczęła oddychać ustami. Widok ofiary zbrodni nie był dla niej niczym nowym. Zawsze uważała jednak, choć nie potrafiłaby wytłumaczyć dlaczego, że łatwiej jest oglądać ciało w miejscu, gdzie zostało znalezione. Patrząc na zwłoki tu, w nieskazitelnie, dziewiczym wręcz wnętrzu kostnicy, czuła „ jakby robiła coś odrażającego.
– Johannsen, Carter vel Boomer. Ostatni znany adres: nora w Beacon. Drobny złodziejaszek, zawowy szpicel, od czasu do czasu handlujący zakazanymi substancjami i ogólnie rzecz biorąc, żałosna kreaatura niezasługująca na miano istoty ludzkiej.
– Westchnęła i obejrzała ciało. – Cholerny świat, bomer, co oni z tobą zrobili?
– Cios tępym narzędziem – wyjaśnił pracownik kostnicy, biorąc jej pytanie na serio. – Pewnie rurka albo cienki kij. Musimy dokończyć badania. uderzenie zostało zadane z dużą siłą. Ciało leżało w rzece najwyżej parę godzin; sińce i rany są wyraźnie widoczne.
Eve nie słuchała go, jednak nie przerwała wywodu, wygłoszonego ze śmiertelną powagą. Sama wolała odgadnąć, co się stało. Boomer nigdy do przystojniaków nie należał, ale zabójca z jakiegoś powodu zmasakrował mu twarz, tak że niewiele z niej zostało. Nos był zmiażdżony, usta ginęły pod opuchlizną. Sińce na szyi oraz popękane naczynia krwionośne twarzy wskazywały, że mężczyzna został uduszony.
Tors denata zsiniał, a z pozycji ciała można było wywnioskować, że ramię miał zgruchotane. U lewej dłoni brakowało jednego palca; stara, chlubna rana. Eve pamiętała, że zawsze się nią szczycił. Jakiś silny, opętany nienawiścią i zdecydowany naa wszystko zbrodniarz dobrał się do nieszczęsnego, żałosnego Boomera.
Podobnie jak ryby, mimo że ciało nie przebywało długo w wodzie.
– Policjantka, która go znalazła, zidentyfikowała go na podstawie odcisków palców. Od pani uzyskałem potwierdzenie jego tożsamości.
– Przyślijcie mi kopię raportu z sekcji zwłok. – Odwróciła się i ruszyła ku drzwiom. – Jak się nazywa policjantka, która skojarzyła, że Boomer był moim informatorem?
Pracownik kostnicy wyciągnął notebook i wcisnął kilka klawiszy.
– Delia Peabody.
– Peabody. – Po raz pierwszy tego dnia Eve pozwoliła sobie na lekki uśmiech. -Ta to wszędzie się wciśnie. Gdyby ktoś pytał o Boomera, masz mi to natychmiast zgłosić.
Po drodze do komendy głównej Eve skontaktowała się z Peabody. Na ekranie pojawiła się spokojna, poważna twarz policjantki.
– Dallas z tej strony.
– Słucham, pani porucznik.
– Znalazłaś Johannsena.
– Tak jest. Właśnie kończę pisać raport. Mogę wysłać pani jeden egzemplarz.
– Byłabym wdzięczna. Jak zidentyfikowałaś ciało?
– Miałam przy sobie przenośny identyfikator. Palce ofiary były poważnie uszkodzone, więc mogłam ściągnąć tylko fragmenty odcisków, ale na ich podstawie komputer orzekł, że to Johannsen. Słyszałam, że pracował dla pani.
– Tak, zgadza się. Dobra robota, Peabody.
– Dziękuję, pani porucznik.
– Peabody, nie chciałabyś zostać asystentką oficera śledczego?
Maska niewzruszonego spokoju na chwilę zniknęła z twarzy dziewczyny i w jej oczach pojawił się błysk.
– Tak jest. Czy to pani obejmuje śledztwo w sprawie śmierci Johannsena?
– To był mój człowiek – odparła krótko Eve.
– Załatwię, co trzeba. Peabody, za godzinę chcę cię widzieć u mnie w gabinecie.
– Tak jest. Dziękuję, pani porucznik.
– Dallas – mruknęła Eve. – Mów mi Dallas.
– Ale dziewczyna już przerwała połączenie.
Eve spojrzała na zegarek i skrzywiła się. Jak zawsze, był duży ruch. W końcu machnęła ręką i zamiast jechać prosto do komendy, skręciła i trzy przecznice dalej zatrzymała się pod kawiarnią dla zmotoryzowanych. Kawa smakowała tu nieco mniej ohydnie niż w stołówce komendy głównej. Pochłonąwszy tę ożywiającą ciecz oraz coś, co zapewne miało być słodką bułką, Eve zaparkowała wóz i przygotowała się na rozmowę z przełożonym.
Gdy jechała na górę ciasną klatką uchodzącą za windę, czuła, jak sztywnieją jej plecy. Próbowała sobie wmówić, że to nic wielkiego, że już powinno być po wszystkim, ale to nie pomagało. Nie potrafiła do końca wyzbyć się żalu i gniewu, budzących się w jej duszy na wspomnienie jednej z poprzednich spraw.
Weszła do recepcji, wypełnionego konsolami pomieszczenia o ciemnych ścianach, wyłożonego przetartymi dywanami. Zaanonsowała swoje przybycie przy stanowisku komendanta Whitneya, a biurowy komputer monotonnym głosem kazał jej poczekać.
Zamiast podejść do okna czy poprzeglądać stare dyski gazetowe, Eve nie ruszyła się z miejsca. Za jej plecami stał telewizor, nastawiony na kanał nadający przez cały dzień wiadomości, ale dźwięk był wyłączony, a ona sama nie miała ochoty niczego posłuchać.
Po tym, co wydarzyło się przed kilkoma tygodniami, miała mediów po dziurki w nosie. Szczęście w nieszczęściu, pomyślała, że nikt nie zainteresuje się kimś stojącym tak nisko w hierarchii przestępczej jak Boomer. Śmierć drobnego handlarza nie mogła zwiększyć oglądalności.
– Komendant Whitney czeka na panią, porucznik Dallas.
Drzwi otworzyły się przed nią. Eve weszła i skręciła w lewo, do gabinetu Whitneya.
– Pani porucznik.
– Witam, komendancie. Dziękuję, że zgodził się pan ze mną porozmawiać.
– Proszę, usiądź, Dallas.
– Nie, dziękuję. Nie zajmę panu wiele czasu. Właśnie zidentyfikowałam topielca przywiezionego do kostnicy. To Carter Johannsen. Jeden z moich szpicli.
Whitney, potężnie zbudowany mężczyzna o surowej twarzy i zmęczonych oczach, odchylił się na oparcie krzesła.
– Boomer? Swojego czasu przygotowywał bomby dla złodziei ulicznych. Urwało mu palec wskazujący prawej dłoni.
– Lewej, panie komendancie – poprawiła go Eve.
– A tak, lewej. – Whitney złożył ręce na biurku i spojrzał przenikliwym wzrokiem na Eve. Kiedyś ją zawiódł, popełnił błąd w sprawie, która dotyczyła jego osobiście. Był świadom, że Eve ciągle jeszcze nie potrafiła mu tego zapomnieć. Wciąż mógł liczyć na jej posłuszeństwo i szacunek, ale rodząca się między nimi przyjaźń prasnęła jak bańka mydlana.