– Czy tamtej nocy Justin poszedł z tobą do mieszkania Leonarda?
– Pani porucznik, co to ma znaczyć?
– Zadałam pytanie pana klientce. No więc, Jerry, jak było? Poszedł z tobą?
– Nie, oczywiście, że nie. Wcale… wcale tam nie poszliśmy. Wypiliśmy kilka drinków i wróciliśmy do domu.
– Drwiłaś z niej, prawda? Wiedziałaś, jak ją rozdrażnić. Musiałaś uzyskać pewność, że Pandora pójdzie do Leonarda. Czy Redford skontaktował się z tobą, powiedział ci, kiedy wyszła z mieszkania?
– Nie, nie wiem. Mieszasz mi w głowie. Mogłabym się czegoś napić? Potrzebuję mojego soku.
– Piłaś go tamtej nocy. Dzięki niemu stałaś się silna. Wystarczająco silna, by zabić. Pragnęłaś śmierci Pandory. Zawsze stała ci na drodze. A jej pigułki działały lepiej, skuteczniej niż twój napój. Chciałaś je mieć, prawda, Jerry?
– Tak. Ona młodniała na moich oczach. Była coraz szczuplejsza. Ja muszę uważać na każdy cholerny kęs, a ona… Paul powiedział, że może zdoła wyciągnąć od niej te pigułki. Justin kazał mu trzymać się ode mnie z daleka. Ale Justin nic nie rozumie. Nie wie, jak człowiek się czuje po tych prochach. Jakby był nieśmiertelny – powiedziała ze zjadliwym uśmiechem. – Na Boga, dajcie mi chociaż łyk!
– Tamtej nocy wymknęliście się z apartamentu Justina tylnym wyjściem i poszliście do Leonarda. Co stało się potem?
– Nie wiem. Mam mętlik w głowie.
– Czy uderzyłaś ją laską? Nie mogłaś przestać jej bić, prawda?
– Chciałam jej śmierci. – Jerry zaszlochała i położyła głowę na stole. – Chciałam jej śmierci. Na Boga, pomóż mi. Powiem ci, co tylko zechcesz, ale pomóż mi.
– Pani porucznik, zeznania składane pod przymusem fizycznym i psychicznym nie mogą być wykorzystywane podczas rozprawy.
Eve spojrzała na zapłakaną kobietę po drugiej stronie stołu i wyjęła z kieszeni komunikator.
– Wezwijcie tu lekarza – powiedziała. -1 zorganizujcie transport do szpitala dla pani Fitzgerald. Pod eskortą.
19
– Jak to, nie zamierzasz jej aresztować? – Oczy Casto rozbłysły gniewem. – Przecież przyznała się, do jasnej cholery.
– To nie było przyznanie się – odparła Eve. Była śmiertelnie zmęczona i miała serdecznie dosyć siebie samej. – Była w takim stanie, że powiedziałaby wszystko, co by jej kazano.
– Jezu Chryste, Eve. Jezu Chryste. – Próbując się uspokoić, Casto zaczął gorączkowo chodzić tam i z powrotem po wyłożonym białymi płytkami korytarzu szpitalnym. – Miałaś ją w garści.
– Gówno prawda. – Potarła bolącą skroń. – Casto, ta kobieta była w takim stanie, że przyznałaby się, że to ona osobiście przybiła Chrystusa do krzyża, gdybym obiecała jej działkę narkotyku. Jeśli aresztuję ją na tej podstawie, jej adwokaci obalą akt oskarżenia na wstępnej rozprawie.
– Nie obchodzi cię żadna rozprawa. – Wracając do Eve, minął Peabody, patrzącą na niego z zaciśniętymi ustami. – Uderzyłaś w jej słaby punkt, jak na gliniarza z krwi i kości przystało. Ale teraz zmiękłaś. Żal ci tej kobiety, i tyle.
– Nic ci do tego – fuknęła Eve. – Nie pouczaj mnie, jak mam prowadzić dochodzenie. Jestem oficerem prowadzącym śledztwo, więc odpieprz się.
Casto zmierzył ją spojrzeniem.
– Chyba nie chcesz, żebym porozmawiał o tym z twoimi przełożonymi?
– Grozisz mi? Rób, co chcesz. Ja pozostaję przy swojej opinii. Fitzgerald przejdzie kurację odwykową, choć pewnie na krótką metę niewiele jej to pomoże, i dopiero wtedy przesłuchamy ją ponownie. Dopóki nie uznam, że jest w stanie logicznie myśleć, nie przedstawię jej żadnych zarzutów.
Eve widziała wysiłek malujący się na jego twarzy. Zdawała sobie sprawę, jak ciężko jest mu utrzymać nerwy na wodzy, ale miała to gdzieś.
– Motyw, wyniki testów osobowości, wszystko się zgadza. Ta kobieta jest zdolna do popełnienia morderstwa. Sama przyznała, że brała narkotyki i nienawidziła Pandory. Czego ci jeszcze trzeba, do licha?
– Chcę, żeby spojrzała mi w oczy i powiedziała, że załatwiła tych ludzi. Chcę, żeby powiedziała, jak ich zabiła. Dopóki tego nie zrobi, będziemy czekać. A wiesz dlaczego? Bo nie działała w pojedynkę. Nie ma mowy, żeby zamordowała ich wszystkich swoimi wypielęgnowanymi rączkami.
– Dlaczego? Bo jest kobietą?
– Dlatego, że pieniądze nie są dla niej najważniejsze. Miłość, namiętność, owszem. Mogła zabić Pandorę w ataku zazdrości, ale nie wierzę, żeby załatwiła też pozostałych. Ktoś musiałby jej pomóc, namówić ją do tego. Poczekamy więc cierpliwie, aż zostanie wypisana ze szpitala, potem ją przesłuchamy i skłonimy, by sypnęła Younga i – lub – Redforda. Wtedy będziemy mieli wszystko.
– Myślę, że popełniasz błąd.
– Wezmę to pod uwagę – odpowiedziała zimnym tonem. – A teraz napisz skargę, idź na spacer albo zrób, co chcesz, bylebyś zszedł mi z oczu.
Jego oczy rozbłysły gniewnie, ale znów udało mu się zapanować nad sobą.
– Pójdę trochę ochłonąć.
Ruszył szybkim krokiem do wyjścia, ledwie zerknąwszy na milczącą Peabody.
– Twojemu facetowi trochę dzisiaj brakuje uroku – zauważyła Eve.
Peabody przyszło na myśl, że to samo mogłaby powiedzieć o swojej bezpośredniej przełożonej, jednak na wszelki wypadek nie zrobiła tego.
– Stres daje się nam wszystkim we znaki, Dal-las. Ta sprawa wiele dla Casto znaczy.
– Wiesz co, Peabody? Dla mnie sprawiedliwość to coś więcej niż tylko ordery czy te cholerne kapitańskie belki. Jeśli chcesz pobiec do swojego kochasia i uleczyć jego zranioną dumę, nikt cię tu nie zatrzymuje.
Usta dziewczyny drgnęły, ale jej głos brzmiał mocno.
– Nigdzie stąd nie pójdę, pani porucznik.
– Dobrze, więc stój sobie dalej i zgrywaj męczennicę tylko dlatego, że ja… – Eve przerwała swoją tyradę i westchnęła ciężko. – Przepraszam. Musiałam na kimś wyładować złość i akurat ty mi się nawinęłaś.
– Czy od dzisiaj będzie to wchodziło w zakres moich obowiązków?
– Zawsze potrafisz się odgryźć. Kiedyś zaczniesz mi działać na nerwy. – Już spokojna, Eve położyła dłoń na ramieniu asystentki. – Przepraszam cię i przepraszam, że postawiłam cię w tak nieprzyjemnej sytuacji. Trudno pogodzić uczucia z obowiązkami.
– Jakoś sobie z tym radzę. Casto nie powinien był tak na ciebie naskoczyć, Dallas. Wiem, co on czuje, ale to nie znaczy, że ma słuszność.
– Może i nie. – Eve oparła się plecami o ścianę i zamknęła oczy. -Ale w jednym punkcie miał rację i to nie daje mi spokoju. Przesłuchując Jerry Fitzgerald, czułam się paskudnie. Nie miałam do tego serca. Nie podobało mi się to, jak wykorzystuję jej nałóg, by ją pognębić. Ale robiłam to, bo na tym polega moja praca, i nie wolno mi litować się nad rannymi przestępcami, muszę ich dobijać.
Eve otworzyła oczy i wbiła wzrok w drzwi, za którymi Jerry Fitzgerald leżała pod działaniem lekkich środków uspokajających.
– Czasami, Peabody, ta robota jest naprawdę do dupy.
– Tak jest. – Po raz pierwszy odważyła się musnąć dłonią ramię Dallas. – Dlatego tak dobrze sobie radzisz.
Eve otworzyła usta i ku swojemu zdumieniu parsknęła śmiechem.
– Cholerny świat, Peabody, ja cię naprawdę lubię.
– Ja ciebie też. – Dziewczyna na chwilę zawiesiła głos. – Chyba coś jest z nami nie tak.