– Domyślam się, że to zabójstwo.
– Nie dostałam jeszcze wyników sekcji, ale wygląda na to, że przed wrzuceniem do rzeki Boomer został pobity i uduszony. Chciałabym zająć się tą sprawą.
– Czy współpracowałaś z nim przy jakimś obecnie prowadzonym śledztwie?
– Nie, panie komendancie. Od czasu do czasu i przekazywał informacje wydziałowi nielegalnych substancji. Muszę się dowiedzieć, kto był z nim w kontakcie. Whitney skinął głową.
– Ile śledztw masz w tej chwili na głowie?
– Dam sobie radę.
– Czyli jesteś nadmiernie obciążona pracą. Podniósł dłoń, ale po chwili rozmyślił się i opuścił; ją z powrotem na biurko. – Dallas, ludzie pokroju Johannsena sami szukają guza. Obydwoje dobrze wiemy, że w taki upał liczba morderstw gwałtownie i wzrasta. Nie mogę pozwolić, by jeden z moich najlepszych detektywów tracił czas na tak trywialną sprawę.
Eve zacisnęła zęby.
– To był mój człowiek. Bez względu na to, czym się zajmował.
Jak zawsze lojalna. Whitney za to właśnie ją cenił.
– Przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny możesz uważać tę sprawę za priorytetową – powiedział. – W sumie daję ci trzy dni. Potem przekażę akta komuś niższemu rangą.
Na nic więcej Eve nie liczyła.
– Chciałabym, żeby w prowadzeniu śledztwa pomagała mi sierżant Peabody.
Whitney spojrzał na nią ponuro.
– Mam ci przydzielić asystentkę? Do takiej sprawy?
– Chcę Peabody – odparła Eve hardym tonem. – Doskonale radzi sobie w terenie i pragnie zostać detektywem. Myślę, że przyda jej się trochę doświadczenia.
– Dobrze, możesz ją sobie wziąć na trzy dni, ale jeśli pojawi się coś ważniejszego, odbiorę wam to śledztwo.
– Tak jest.
– Dallas – powiedział, kiedy odwróciła się i skierowała ku drzwiom. Na chwilę zapomniał, że jest jej przełożonym. – Eve… nie miałem jak dotąd okazji złożyć ci życzeń z okazji ślubu. Wszystkiego najlepszego.
W jej oczach błysnęło zaskoczenie. Po chwili jednak opanowała się i jej twarz przybrała kamienny wyraz.
– Dzięki.
– Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa.
– Ja też.
Nieco rozkojarzona, przeszła labiryntem korytarzy do swojego pokoiku. Musiała poprosić jeszcze kogoś o przysługę. By nikt jej nie podsłuchał, przed uruchomieniem telełącza zamknęła drzwi.
– Kapitan Ryan Feeney. Wydział Elektroniczny. Odetchnęła z ulgą, kiedy na ekranie pojawiła się znajoma, pomarszczona twarz.
– Wcześnie zaczynasz pracę, Feeney.
– Szlag by to, nawet nie miałem czasu zjeść śniadania – odparł posępnym tonem, żując słodką bułkę. – Awaria terminalu i od razu mnie wzywają, bo nikt inny nie może tego draństwa naprawić.
– Ciężko jest być niezastąpionym. Mógłbyś coś dla mnie sprawdzić, oczywiście nieoficjalnie?
– Nareszcie coś interesującego. Wal.
– Ktoś załatwił Boomera.
– Przykro mi to słyszeć. – Ugryzł kolejny kęs bułki. – Był śmieciem, ale zwykle spadał na cztery łapy. Kiedy to się stało?
– Nie jestem pewna; jego ciało zostało dziś rano wyłowione z East River. Wiem, że Boomer kontaktował się z kimś z wydziału nielegalnych substancji. Możesz to sprawdzić?
– Ciężka sprawa. Tego typu informacje z reguły [są utajnione.
– Możesz to zrobić czy nie?
– Mogę, jasne, że tak – odburknął. -Ale nikomu ii słowa, że ci pomogłem. Gliniarze nie lubią, jak n się grzebie w aktach.
– Wiem. Dzięki, Feeney. Boomer przed śmiercią i dostał niezły wycisk. Musiał wiedzieć coś tak waż-ego, że ktoś doszedł do wniosku, iż na wszelki wypadek trzeba się go pozbyć. Nie sądzę, aby miało to coś wspólnego z którąkolwiek z prowadzonych przeze mnie spraw.
– Skontaktuję się z tobą, kiedy będę coś wiedział.
Odchyliła się od ekranu i odetchnęła głęboko, próbując się odprężyć. Przed jej oczami pojawiła się zmasakrowana twarz Boomera. Został pobity rurką albo kijem, pomyślała. Ale pięści też zrobiły swoje. Eve wiedziała, co gołe, twarde kłykcie mogą zrobić z twarzą. Przekonała się o tym na własnej skórze.
Jej ojciec miał wielkie dłonie.
Zawsze próbowała udawać przed sobą, że tego nie pamięta. Ale nie mogła zapomnieć, co czuła, kiedy spadały na nią ciosy, jak każdy z nich wywoływał wstrząs, zanim pojawiał się ból.
Co było gorsze? Bicie czy gwałty? W jej pamięci jedno zlewało się z drugim.
Przed oczami Eve stanęła dziwnie wygięta ręka Boomera. Złamanie z przemieszczeniem, pomyślała. Jak przez mgłę przypomniał jej się suchy trzask łamanej kości, mdłości, które tłumiły ból, piskliwe wycie dobywające się z zakrytych wielką dłonią ust. Zimny pot na całym ciele i lęk, że te wielkie pięści uderzą znowu i będą bić dotąd, aż zabiją. Aż człowiek zacznie błagać Boga o śmierć. W ciszę wdarło się pukanie do drzwi. Podskoczyła i stłumiła okrzyk przerażenia. Przez szybę ujrzała stojącą na baczność Peabody w starannie wyprasowanym mundurze.
Eve otarła dłonią usta, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Pora wziąć się do roboty.
3
Budynek, w którym mieszkał Boomer, nie prezentował się aż tak źle, jak można się było spodziewać. Dawniej, przed zalegalizowaniem prostytucji, mieścił się tu tani motel dla gorzej sytuowanych dziwek. Dom miał cztery kondygnacje, ale nikt nie pomyślał o tym, by w środku zainstalować windę czy choćby ruchome schody. Znajdowała się tam jednak nędzna recepcja, a za biurkiem czuwał nie-przyjaźnie wyglądający android.
Sądząc z unoszącego się zapachu, wydział zdrowia niedawno przeprowadził tu deratyzację i dezynsekcję.
Android miał w prawym oku tik wywołany awarią procesora, ale lewe utkwił w odznace Eve.
– My przestrzegamy przepisów – oznajmił zza przydymionej szyby. – Mamy tu spokój.
– Johannsen. – Eve schowała odznakę. – Czy ktoś go ostatnio odwiedzał?
Android przewrócił swoim małym okiem.
– Jestem zaprogramowany do zbierania czynszu i utrzymywania porządku, a nie rejestrowania gości lokatorów.
– Mogę skonfiskować twoje dyski z pamięcią i sama je sobie obejrzeć.
Nie odpowiedział, ale rozległ się cichy szum towarzyszący uruchomieniu dysku.
– Johannsen, pokój 3C, wyszedł osiem godzin i dwadzieścia osiem minut temu. Był sam. Przez ostatnie dwa tygodnie nie miał żadnych gości.
– Z kimś rozmawiał?
– Nie korzysta z naszego systemu łączności. Ma własny.
– Obejrzymy sobie jego pokój.
– Drugie piętro, drugie drzwi na lewo. Proszę j me niepokoić lokatorów. Chcemy tu mieć spokój.
– Taa, jak w raju. – Eve weszła na drewniane schody, ponadgryzane przez szczury. – Peabody, nagrywaj
– Tak jest. – Dziewczyna posłusznie przyczepiła sobie mikrofon do koszuli. – Skoro był tu przed ośmioma godzinami, musiał zginąć niedługo po wyjściu z budynku. Może w godzinę, dwie później.
– Dość czasu, żeby mu porachować kości. – Eve rozejrzała się. Na ścianach widniało kilka nieprzyzwoitych ogłoszeń i anatomicznie wątpliwych sugestii. Jeden z twórców miał problemy z ortografią i konsekwentnie robił błędy w pisowni wyrazów i „h" i „ch".
Treść napisów nie pozostawiała jednak wątpliwości.
– Przytulnie tu, co?
– Zupełnie jak u mojej babci. Przy drzwiach mieszkania numer 3C Eve się obejrzała.
– No proszę, Peabody, chyba właśnie pokusiłaś się o żart.
Ze śmiechem sięgnęła po kartkę z kodem, a Peabody spłonęła rumieńcem. Szybko się opanowała, nie chcąc okazywać słabości przy szefowej.
– Zamykał się na cztery spusty, co? – mruknęła Eve, kiedy otworzył się ostatni z trzech zamków Keligh. – I nie skąpił pieniędzy na zabezpieczenia. Każdy z tych zamków kosztuje tyle, ile ja zarabiam przez tydzień. Niewiele mu pomogły. – Wypuściła powietrze z ust. – Porucznik Eve Dallas, wchodzę do mieszkania ofiary. – Pchnęła drzwi. – Cholerny świat, Boomer, mieszkałeś w chlewie.