Выбрать главу

Nagle drzwi się otworzyły i rozpętał się prawdziwy chaos.

Eve poczuła, że ktoś ją podnosi z podłogi i obmacuje. Ktoś nakazywał głosem nieznoszącym sprzeciwu, by wynieść ją na świeże powietrze. Chciało jej się śmiać. Pięła się ku niebu, o niczym innym nie była w stanie myśleć.

– Ten drań ich zabił – powtarzała. -Ten drań zabił ich wszystkich. A ja nawet go nie podejrzewałam. Gdzie Roarke?

Ktoś uniósł jej powieki. Eve mogłaby przysiąc, że jej gałki oczne obracają się niczym płomieniste małe kulki. Usłyszała, jak ktoś mówi „szpital", i zaczęła walczyć jak tygrysica.

Roarke szedł schodami na dół, głęboko zamyślony. Wiedział, że Feeney wciąż siedzi w jego gabinecie i ciężko pracuje, ale on sam nie miał już wątpliwości. Żeby wprowadzić na rynek narkotyk o takim potencjale, jak Nieśmiertelność, trzeba było zapewnić sobie pomoc eksperta i mieć swojego człowieka w policji. Casto nadawałby się idealnie.

Eve prawdopodobnie nie chciałaby o tym słyszeć, więc postanowił o niczym jej nie wspominać. Na razie. Feeney będzie miał trzy tygodnie, aby poszperać głębiej, kiedy oni pojadą w podróż poślubną. O ile w ogóle to nastąpi.

Do jego uszu dobiegł odgłos otwieranych drzwi. Roarke uniósł podbródek. Uznał, że nadszedł czas, by wyjaśnić wszystkie wątpliwości. Tu i teraz. Zszedł dwa stopnie w dół, po czym rzucił się biegiem do wejścia.

– Co się jej stało, do diabła? Ona krwawi! – Z błyskiem gniewu w oku wziął bezwładną Eve z rąk dwumetrowego Murzyna w srebrzystej przepasce na biodra.

Uczestniczki imprezy zaczęły mówić jedna przez drugą, dopóki Mira nie zaklaskała w dłonie, uciszając je jak nauczycielka w klasie pełnej niesfornych uczniów.

– Przede wszystkim potrzeba jej spokoju. Lekarze usunęli narkotyk z jej organizmu, ale trzeba się liczyć z tym, że efekty jego działania ustaną dopiero za pewien czas. A Eve nie pozwoliła opatrzyć sobie ran i sińców.

Twarz Roarke'a przybrała kamienny wyraz.

– Jaki narkotyk? – Utkwił wzrok w Mavis. – Gdzie ty ją zabrałaś, do licha?

– To nie jej wina. – Eve objęła Roarke'a za szyję i spojrzała na niego przygasłymi oczami. – Casto. To był Casto, Roarke, wiesz?

– Prawdę mówiąc…

– Byłam głupia… głupia, że na to nie wpadłam. Niedbała. Mogę już iść do łóżka?

– Zabierz ją na górę, Roarke – powiedziała spokojnie Mira. – Mogę się nią zająć. Wierz mi, nic jej nie będzie.

– Nic mi nie będzie – przytaknęła Eve, płynąc w górę. – Powiem ci wszystko. Mogę, prawda? Bo mnie kochasz, ty mazgaju.

W tej chwili Roarke chciał się dowiedzieć tylko jednego. Położył Eve na łóżku i przyjrzał się jej posiniaczonemu policzkowi oraz napuchniętym wargom.

– Czy on nie żyje?

– Nie. Dałam mu tylko wycisk. – Uśmiechnęła się, a gdy napotkała jego pochmurne spojrzenie, powoli potrząsnęła głową. – Nie, nie ma mowy. Nawet o tym nie myśl. Za kilka godzin bierzemy ślub.

Roarke odgarnął jej włosy z twarzy.

– Jesteś pewna?

– Wszystko już wiem. – Choć nie było to łatwe, musiała się skupić. To ważna chwila. Eve podniosła ręce i ujęła twarz Roarke'a w dłonie, by łatwiej mogła skupić na nim wzrok. – To nie formalność. Ani nie kontrakt.

– No więc co to jest?

– Przyrzeczenie. Zresztą, nietrudno obiecać coś, co i tak chce się zrobić. A jeśli okażę się beznadziejną żoną, będziesz musiał z tym żyć. Nie łamię przyrzeczeń. Poza tym jest jeszcze jedno.

Widząc, że Eve osuwa się coraz niżej, Roarke odsunął się nieco, by Mira mogła opatrzyć ranę na jej policzku.

– Co takiego, Eve?

– Kocham cię. Czasem aż mnie od tego boli brzuch, ale to nawet miłe. Jestem zmęczona, chodź do łóżka. Kocham cię.

Roarke spojrzał na Mirę.

– Mam pozwolić jej zasnąć?

– To jej dobrze zrobi. Kiedy się obudzi, wszystko będzie już w porządku. No, może będzie miała lekkiego kaca, co jest trochę niesprawiedliwe, bo nie wypiła ani kropli alkoholu. Powiedziała, że chce jutro móc trzeźwo myśleć.

– Tak? – Roarke zauważył, że Eve w czasie snu nie wygląda na spokojną. Nigdy. – Czy będzie pamiętać cokolwiek z tego, co mi powiedziała?

– Niewykluczone, że nie – odparła radośnie Mira. – Ale ty będziesz pamiętał, a to powinno wystarczyć.

Roarke skinął głową i odsunął się od łóżka. Eve była bezpieczna. Znów. Spojrzał na Peabody.

– Czy mogłaby pani opowiedzieć mi dokładniej, co się właściwie stało?

Eve rzeczywiście miała kaca i nie była z tego ani trochę zadowolona. Czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku i bolała ją szczęka. Dzięki mistrzostwu Triny i Mavis w sztuce makijażu sińce stały się niewidoczne. Patrząc w lustro, Eve uznała, że jak na pannę młodą wygląda nieźle.

– Wyglądasz super, Dallas. – Mavis westchnęła i obeszła wkoło najwspanialsze dzieło Leonarda. Suknia układała się dokładnie tak, jak powinna; brązowy odcień przydawał skórze Eve ciepła, a krój podkreślał jej szczupłą sylwetkę.

– W ogrodzie zgromadził się spory tłum – za-szczebiotała Mavis, a Eve żołądek podszedł do gardła. – Wyglądałaś przez okno?

– Widok ludzi to dla mnie żadna nowość.

– Wcześniej nad domem krążyły helikoptery z dziennikarzami. Nie wiem, komu Roarke zmył głowę, ale teraz już ich nie ma.

– Cacy.

– Na pewno dobrze się czujesz? Doktor Mira powiedziała, że nie powinno być żadnych groźnych następstw, ale…

– Czuję się dobrze. – Było to tylko po części kłamstwem. – Jest mi łatwiej teraz, kiedy już zakończyłam śledztwo i poznałam prawdę. – Pomyślała z bólem o Jerry. Spojrzała na Mavis, jej rozpromienioną twarz, srebrzyste końcówki włosów i uśmiechnęła się. -Ty i Leonardo nadal planujecie zamieszkać razem?

– Na razie wprowadzi się do mnie. Szukamy czegoś większego, gdzie miałby dość miejsca do pracy. A ja znów zacznę śpiewać w klubach. – Wyjęła z biurka szkatułkę i wręczyła ją Eve. – Roarke kazał ci to dać.

– Tak? – Po otwarciu szkatułki Eve zrobiło się przyjemnie, ale jednocześnie poczuła lekki niepokój. Naturalnie, jak należało się spodziewać, naszyjnik był idealny. Dwa miedziane łańcuszki ozdobione kolorowymi kamieniami szlachetnymi.

– Jakoś mi się wypsnęło.

– Nie wątpię. – Eve westchnęła ciężko, włożyła naszyjnik, po czym wpięła w uszy dopasowane do niego kolczyki. Spojrzawszy w lustro, pomyślała, że wygląda jak obca kobieta. Jak pogańska wojowniczka.

– Jest jeszcze jedno.

– Och, Mavis, dość już tych niespodzianek. On musi zrozumieć, że ja… – Urwała w pół zdania, kiedy przyjaciółka wyjęła z długiego białego pudła leżącego na stole wielki bukiet białych kwiatów – petunii. Zwykłych, ogrodowych petunii.

– On zawsze wie, czego mi trzeba – mruknęła Eve pod nosem i w tym momencie jej niepokój zniknął bez śladu. – Po prostu wie.

– To szczęście mieć kogoś, kto tak dobrze cię rozumie.

– Tak. – Eve wzięła kwiaty do ręki i znów spojrzała w lustro. Tym razem zamiast obcej kobiety zobaczyła w nim Eve Dallas w dniu ślubu. – Roarke padnie z wrażenia, kiedy mnie zobaczy.

Parsknęła śmiechem, wzięła Mavis pod rękę i wyszła z pokoju, by złożyć przyrzeczenie.

***