– Ta substancja niewiele się różni od Zeusa
– mruknęła Eve. – I nie wygląda na szczególnie atrakcyjną. Ćpuny już od dawna mieszają Zeusa z Eroticą. To niebezpieczna mikstura, przyczyniająca się do gwałtownego wzrostu liczby gwałtów, ale ani nie jest tajna, ani nie przynosi zbyt wielkich zysków. Każdy ćpun może ją przygotować w przenośnym laboratorium.
– Ale nie uda mu się znaleźć klucza do tajemnicy. Ten związek powoduje regenerację komórek.
– Brew Roarke'a drgnęła lekko. – Legendarne Źródło Młodości.
– Każdy, kto ma wystarczająco dużo kredytów, może przejść terapię odmładzającą.
– Ale jej efekty są krótkotrwałe – zauważył Ro-arke. – Trzeba ją regularnie powtarzać. Biopeeling i zastrzyki powstrzymujące proces starzenia są drogie, czasochłonne i niekiedy nieprzyjemne. A ta substancja po pierwsze usuwa potrzebę terapii, a po drugie, daje wiele dodatkowych korzyści.
– Czymkolwiek jest, sprawia, że cały ten interes staje się o wiele bardziej, jak ty byś to określił, opłacalny.
– Ty masz ten proszek – powiedział Roarke.
– Tak, i może dzięki temu, czego się dowiedziałam, uda mi się zagonić tych speców z laboratorium do roboty. Ale i tak nie dostanę wyników na czas. Mam jeszcze tylko dwa dni, a potem sprawę przejmie ktoś inny.
– Możesz mi dostarczyć próbkę tego proszku?
– Roarke obrócił się na krześle i obdarzył ją szerokim uśmiechem. – Nie żebym lekceważył możliwości policyjnego laboratorium, ale zdaje mi się, że moje jest nieco bardziej nowoczesne.
– To dowód w prowadzonym śledztwie. Roarke znacząco uniósł brew.
– Wiesz, że łamię przepisy, korzystając z twojej pomocy? – Eve westchnęła ciężko, gdy przed jej oczami stanęła twarz Boomera, jego zgruchotana ręka. – A zresztą, do diabła z tym. Spróbuję.
– Doskonałe. – Komputer wyłączył się bezgłośnie. -A teraz może już pójdziesz spać?
– Na parę godzin. – Wreszcie pozwoliła, by zwyciężyło ją zmęczenie, i objęła Roarke'a za szyję.
– Ułożysz mnie do snu jeszcze raz?
– Nie ma sprawy. – Podniósł ją za biodra, tak że objęła go nogami. – Ale tym razem zostaniesz tam, gdzie cię położę.
– Wiesz, Roarke, serce mi drży, kiedy jesteś taki władczy.
– Poczekaj, aż cię zaniosę do łóżka. Wtedy dopiero zacznie drżeć.
Parsknęła śmiechem, oparła mu głowę na ramieniu i zapadła w sen, zanim winda zjechała na dół.
4
W ciemnościach zalegających sypialnię rozległo się buczenie łącza, stojącego przy łóżku. Eve, nie otwierając oczu, włączyła urządzenie i usiadła, w odruchu wyrobionym przez lata pracy w policji.
– Dallas.
– Dallas, o Boże, Dallas. Pomóż mi. Eve szybko rozbudziła się na dobre i wlepiła wzrok w widoczną na ekranie twarz Mavis.
– Światła – nakazała i w sypialni zrobiło się jasno. Dopiero teraz zobaczyła, jak okropnie wygląda jej przyjaciółka. Była blada jak ściana, miała podbite oko, krwawe zadrapania na policzkach i rozczochrane włosy.
– Mavis, co się stało? Gdzie jesteś?
– Musisz tu przyjechać. – Jej oddech był chrapliwy, urywany, a oczy pełne strachu. – Pospiesz się, proszę. Zdaje się, że ona nie żyje, a ja nie wiem, co robić.
Eve nie pytała drugi raz o to, dokąd właściwie ma przyjechać, tylko włączyła namierzanie rozmówcy. Na ekranie pod twarzą Mavis pojawił się adres, który rozpoznała od razu. Adres Leonarda.
– Nie ruszaj się stamtąd – powiedziała spokojnym, ale stanowczym tonem. – Niczego nie dotykaj. Rozumiesz? Niczego nie dotykaj i nikogo oprócz mnie nie wpuszczaj. Słyszysz, Mavis?
– Tak, tak. Nie będę. Pospiesz się. To takie okropne.
– Już jadę. – Odwróciła się i zobaczyła, że Roarke wkłada spodnie.
– Pojadę z tobą.
Nie zaprotestowała. Po pięciu minutach pędzili już przez miasto. Opustoszałe ulice przedmieść stopniowo przeszły w rojące się od turystów centrum, rozświetlone billboardami oferującymi wszelkie atrakcje, jakie można sobie wyobrazić; potem chodniki zapełniły się cierpiącymi na bezsenność pięknoduchami z Yillage, którzy siedzieli w ogródkach kawiarnianych nad miniaturowymi filiżankami kawy, prowadząc burzliwe dyskusje. Wreszcie wóz znalazł się w uśpionej dzielnicy artystów.
Roarke przerywał milczenie tylko po to, aby pytać o drogę, i Eve była mu wdzięczna, że nie ciągnął jej za język. Przed oczami wciąż miała bladą, przerażoną twarz Mavis i jej drżącą dłoń. Dłoń, na której widniała ciemna plama krwi.
Na ulicach miasta szalał silny wiatr, zapowiadający burzę. Eve wyskoczyła z samochodu, zanim Roarke zdążył zatrzymać się przy krawężniku, i smagana chłodnym podmuchem, podbiegła do kamery monitoringowej.
– Mavis. To ja, Dallas. Mavis, cholera jasna, otwórz – powtarzała gorączkowo. Dopiero po dziesięciu sekundach uświadomiła sobie, że kamera jest zdemolowana.
Roarke wszedł do budynku przez otwarte drzwi i dogonił Eve, gdy już stała w windzie.
Kiedy znaleźli się na górze, wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się, że sytuacja jest naprawdę poważna. Wcześniej w pracowni Leonarda panował artystyczny, radosny nieład; teraz wydawało się, że przeszedł przez nią tajfun. Wszędzie walały się długie strzępy materiału i rzeczy zrzucone z powywracanych stołów.
Na ścianach i płachtach jedwabiu widać było plamy krwi, przypominające rysunki wykonane palcem przez rozkapryszone dziecko.
– Niczego nie dotykaj – warknęła odruchowo Eve do Roarke'a. – Mavis? – Zrobiła dwa kroki do przodu, kiedy jedna z połyskujących zasłon się poruszyła. Po chwili wyłoniła się zza niej przyjaciółka, słaniająca się na nogach.
– Dallas. Dallas. Dzięki Bogu.
– Już dobrze, już dobrze. – Eve wzięła ją w ramiona i kamień spadł jej z serca. Choć na ubraniu i dłoniach Mavis widniały plamy krwi, nie była to jej krew. – Jak się czujesz?
– Niedobrze mi. Głowa mnie boli.
– Usiądź. – Roarke wziął Mavis za rękę i posadził na krześle. – No już, siadaj. Eve, ona jest w stanie głębokiego szoku. Poszukaj jakiegoś koca. Odchyl głowę do tyłu, Mavis. O, tak. Zamknij oczy i przez chwilę oddychaj głęboko.
– Zimno mi.
– Wiem. – Roarke podniósł z podłogi postrzępiony kawałek błyszczącego atłasu i okrył nim Ma-vis. – Oddychaj głęboko. Powoli i głęboko. – Podniósł oczy na Eve. – Trzeba sprowadzić pomoc.
– Nie mogę wezwać pogotowia, dopóki się nie zorientuję, jak wygląda sytuacja. Pomóż jej, jak potrafisz. – Eve weszła za zasłonę, domyślając się, co tam zobaczy.
Ofiara zginęła straszną śmiercią. Eve rozpoznała kobietę od razu po wspaniałych, ognistych włosach. Jej twarz, niedawno jeszcze tak piękna, o wręcz nieziemsko idealnych rysach, teraz była zmiażdżona i zmasakrowana.
Narzędzie zbrodni leżało obok ciała. Prawdopodobnie w zamierzeniu miała to być fantazyjna laska, noszona wyłącznie dla fasonu. Spod zakrzepłej krwi wyłaniała się warstwa srebra, grubości mniej więcej dwóch centymetrów, oraz gałka z wyrzeźbionym łbem szczerzącym radośnie kły wilka.
Eve widziała tę laskę zaledwie dwa dni wcześniej, wciśniętą w kąt pracowni Leonarda.
Mimo że nie było to już konieczne, sprawdziła puls Pandory. Potem ostrożnie cofnęła się o krok, tak by nie zatrzeć żadnych śladów.
– Chryste – mruknął Roarke i położył jej dłonie na ramionach. – Co zamierzasz zrobić?
– Cokolwiek okaże się konieczne. Mavis nie mogła jej zabić.
Zwrócił ją twarzą do siebie.
– Nie musisz mi tego mówić. Ona cię potrzebuje, Eve. Potrzebuje przyjaznej duszy, a wkrótce będzie potrzebować dobrego detektywa.
– Wiem.
– Niełatwo ci przyjdzie pogodzić obie te role.
– Lepiej zacznę już teraz. – Podeszła do Mavis. Jej twarz wyglądała jak powleczona woskiem; siniec i zadrapania wyraźnie odcinały się na tle bladej skóry. Eve kucnęła i wzięła przyjaciółkę na ręce; były zimne jak lód. – Musisz mi wszystko opowiedzieć. Nie spiesz się, tylko powiedz wszystko.
– Ona się nie ruszała. Wszędzie było mnóstwo krwi, a jej twarz wyglądała tak okropnie. I ona… ona się nie ruszała.