– Mavis. – Eve mocno ścisnęła ją za ręce.
– Spójrz na mnie. Powiedz mi dokładnie, co się działo od chwili, kiedy tu przyszłaś.
– Przyszłam… chciałam… pomyślałam, że może powinnam porozmawiać z Leonardem. – Zadygotała i zakrwawionymi dłońmi zaczęła skubać rąbek materiału, którym była przykryta. – Kiedy ostatnim razem zajrzał do klubu i pytał o mnie, był mocno wzburzony. Nawet odgrażał się bramkarzowi, a to do niego niepodobne. Nie chciałam, żeby zrujnował sobie karierę, więc postanowiłam z nim porozmawiać. Przyszłam tu i zobaczyłam, że ktoś zniszczył kamerę, więc od razu wjechałam na górę. Drzwi były otwarte. On czasem zapomina je zamknąć
– mruknęła i zamilkła.
– Mavis, czy był tu Leonardo?
– Leonardo? – Omiotła pomieszczenie błędnym wzrokiem. – Nie, chyba nie. Zawołałam go, bo zauważyłam, jaki tu bałagan. Nikt nie odpowiedział. I wtedy… wtedy zobaczyłam krew. Mnóstwo krwi. Bałam się, Dallas, bałam się, że się zabił albo coś sobie zrobił, więc wbiegłam za… tam, za zasłonę. Zobaczyłam ją. Zdaje się… chyba do niej podeszłam. Tak myślę, bo pamiętam, że klęczałam przy niej i próbowałam krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Tylko wydawało mi się, że krzyczę, krzyczę i nie mogę przestać. A potem chyba coś mnie uderzyło. Zdaje się, że… – Niepewnie dotknęła palcami tył głowy. – Tu mnie boli. Kiedy się ocknęłam, wszystko wyglądało tak jak wcześniej. Ona ciągle tam leżała i wszędzie było mnóstwo krwi. Wtedy do ciebie zadzwoniłam.
– Dobrze. Czy jej dotykałaś? Czy w ogóle czegokolwiek dotykałaś?
– Nie pamiętam. Chyba nie.
– Kto ci tak poharatał twarz?
– Pandora.
Eve poczuła ukłucie strachu.
– Kochanie, przed chwilą mówiłaś, że już nie żyła, kiedy tu przyszłaś.
– To zdarzyło się wcześniej. Wieczorem. Byłam u niej.
Eve ostrożnie zaczerpnęła powietrza, usiłując nie okazać po sobie niepokoju.
– Czyli wcześniej poszlaś do niej. Kiedy to było?
– Nie wiem dokładnie. Może około jedenastej. Chciałam jej powiedzieć, że zostawię Leonarda, i zmusić ją, żeby obiecała, że nie zrujnuje mu kariery.
– Biłaś się z nią?
– Ona była czymś naszprycowana. Siedziało u niej parę osób; chyba urządziła kameralne przyjęcie. Była wściekła, krzyczała na mnie. Ja się odgryzałam. W końcu zaczęłyśmy się trochę szarpać. Wtedy mnie uderzyła i podrapała. – Mavis odchyliła włosy, odsłaniając skaleczenia na szyi. – Jacyś ludzie nas rozdzielili i wyszłam.
– Dokąd?
– Zaczęłam chodzić po knajpach. – Uśmiechnę-la się blado. – Chyba sporo ich zaliczyłam. Piłam i użalałam się nad sobą. Potem przyszło mi do głowy, że powinnam porozmawiać z Leonardem.
– Kiedy tu dotarłaś? Wiesz, która wtedy była godzina?
– Nie, ale było już późno, bardzo późno. Trzecia, może czwarta nad ranem.
– Wiesz, gdzie jest Leonardo?
– Nie. Tu go nie było. Miałam nadzieję, że z nim porozmawiam, ale ona… Co teraz będzie?
– Wszystkim się zajmę. Muszę to zgłosić na policję, Mavis, i to jak najszybciej, żeby potem nikt się nie czepiał. Poza tym, będę musiała złożyć raport i wziąć cię na przesłuchanie.
– Na prze… Chyba nie myślisz, że ja…
– Oczywiście, że nie. – Musiała mówić pewnym siebie tonem, by ukryć ogarniający ją niepokój. – Wyjaśnimy tę sprawę tak szybko, jak to możliwe. Zostaw to mnie i o nic się nie martw. Zgoda?
– Nic do mnie nie dociera.
– Ty sobie tu posiedź, a ja wezmę się do roboty. Chcę, żebyś spróbowała przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. Z kim rozmawiałaś, gdzie byłaś, co widziałaś. Niedługo do tego wrócimy.
– Dallas. – Mavis zadrżała i spojrzała na nią niepewnie. – Leonardo nie zrobiłby czegoś takiego.
– Zostaw wszystko mnie – powiedziała Eve, po czym posłała Roarke'owi porozumiewawcze spojrzenie. Ten z miejsca pojął, o co chodzi, i podszedł do Mavis, by dotrzymać jej towarzystwa. Eve wyciągnęła komunikator i odwróciła się.
– Mówi Dallas. Zgłaszam zabójstwo.
Eve nigdy nie miała lekkiego życia. W czasie swojej pracy w policji była świadkiem tak wielu bolesnych wydarzeń, że nie dałoby się ich zliczyć. Ale nigdy nie czuła się tak podle, jak teraz, kiedy musiała zaprowadzić Mavis do pokoju przesłuchań.
– Dobrze się czujesz? Możesz trochę odpocząć.
– Nie, lekarze pogotowia zrobili mi znieczulenie miejscowe. – Mavis dotknęła guza na potylicy. – Zupełnie nie czuję bólu. Dali mi coś jeszcze, w każdym razie jestem już trochę przytomniejsza.
Eve wbiła wzrok w Mavis. Wszystko wydawało się w porządku, ale to wcale jej nie uspokoiło.
– Słuchaj, może powinnaś spędzić dzień lub dwa w centrum medycznym? Na pewno ci to nie zaszkodzi.
– Chcesz odwlec to, co i tak jest nieuniknione. Wolę mieć to jak najszybciej z głowy. – Przełknęła ślinę. – Czy znaleźliście Leonarda?
– Jeszcze nie. Mavis, w przesłuchaniu może uczestniczyć twój adwokat bądź pełnomocnik.
– Nie mam nic do ukrycia. Ja jej nie zabiłam, Dallas.
Eve zerknęła kątem oka na dyktafon. Mogła jeszcze minutę zaczekać.
– Mavłs, muszę postępować zgodnie z przepisami. Dokładnie. W przeciwnym razie odbiorą mi to śledztwo, a wtedy niewiele będę ci mogła pomóc.
Mavis niepewnie oblizała wargi.
– Będzie ciężko.
– Bardzo, bardzo ciężko. Ale będziesz musiała dać sobie radę.
Mavis spróbowała przywołać uśmiech na usta i prawie jej się to udało.
– Nie może być nic gorszego od widoku zamordowanej Pandory. Nic.
Tu się mylisz, moja droga, pomyślała Eve, ale skinęła głową. Włączyła dyktafon, podała swoje nazwisko oraz numer identyfikacyjny i odczytała Mavis przysługujące jej prawa. Następnie zadała jej te same pytania co wcześniej, w pracowni Leonarda, tym razem starając się dokładnie ustalić czas i przebieg wydarzeń.
– Kiedy poszłaś do domu ofiary, zastałaś tam jakichś ludzi,
– Tak. Zdaje się, że odbywała się tam kameralna impreza. Był Justin Young, ten aktor. Jerry Fitzgerald, modelka. I jeszcze jeden facet, którego nie znam. Wyglądał jak ważniak. No wiesz, kierownik wielkiej firmy czy ktoś taki.
– I ofiara rzuciła się na ciebie?
– Nieźle mi przyłożyła – powiedziała Mavis z żalem w głosie, dotykając sińca na policzku. – Początkowo tylko ze mnie drwiła. Z tego, jak rzucała spojrzenia na wszystkie strony, domyśliłam się, że jest naszprycowana.
– Czyli uważasz, że przyjmowała nielegalne środki odurzające?
– Jeszcze jak. To znaczy, jej źrenice wyglądały jak kryształowe kółka, no, a poza tym kiedy dostałam od niej w twarz, to aż mnie zamroczyło. Biłam się z nią już wcześniej, zresztą sama to widziałaś – ciągnęła Mavis, nie zważając na grymas, który wykrzywił twarz Eve. – Nie była wtedy aż tak silna.
– Oddałaś jej?
– Chyba udało mi się raz ją trafić, co najmniej raz. Zaczęła mnie drapać tymi swoimi cholernymi pazurami. Ja próbowałam złapać ją za włosy. W końcu jacyś ludzie nas rozdzielili; zdaje się, że to byli Justin Young i ten ważniak.
– A co się stało potem?
– Opluwałyśmy się jeszcze przez parę minut, po czym wyszłam. Postanowiłam pobuszować po knajpach.
– Dokąd poszłaś? Jak długo tam byłaś?
– Zajrzałam do paru lokali. Zdaje się, że najpierw poszłam do ZigZaga na rogu Sześćdziesiątej Pierwszej i Lex.
– Rozmawiałaś tam z kimś?
– Nie miałam ochoty na rozmowy. Bolała mnie twarz i fatalnie się czułam. Zamówiłam Potrójnego zombi i piłam na smutno.
– Jak zapłaciłaś za drinka?
– Zdaje się, że… tak, zdaje się, że wpisałam do komputera numer mojego konta kredytowego.
To dobrze. Będzie można udowodnić, że Mavis tam była.
– A dokąd poszłaś potem?
– Krążyłam po mieście, wpadłam do paru knajp. Byłam cholernie wkurzona.
– I zamawiałaś kolejne drinki?
– Zdaje się, że tak. Miałam już nieźle w czubie, kiedy przyszło mi do głowy, żeby pójść do Leonarda.
– Jak dotarłaś do centrum?
– Pieszo. Musiałam trochę otrzeźwieć, więc zrobiłam sobie mały spacer. Parę razy tylko skorzystałam z ruchomej platformy.