– Tak, wiem. – Pora wyłożyć karty na stół.
– Wiem też, że w swoim pokoju trzymał jakąś nieznaną substancję. Zaniosłam ją do laboratorium. Na razie wiadomo tylko, że to nowy środek o działaniu silniejszym niż narkotyki obecnie dostępne na ulicach.
– Nowy produkt! – Casto zmarszczył brwi. – Dlaczego, do diabła, nic mi o tym nie powiedział? Jeśli próbował działać na dwa fronty… – Syknął przez zaciśnięte zęby. – Myślisz, że dlatego dostał po łbie?
– Nie potrafię znaleźć lepszego wytłumaczenia.
– Może masz rację. Co za bałwan. Pewnie próbował szantażować producenta albo dystrybutora. Porozmawiam z pracownikami laboratorium, a potem sprawdzę, czy nie krążą plotki o jakimś nowym wynalazku.
– Dzięki.
– Miło będzie z tobą pracować. – Poruszył się, a jego oczy na chwilę spoczęły na jej ustach; za krótko, by Eve poczuła się urażona, ale wystarczająco długo, by odebrała to jako komplement. – Może chciałabyś skoczyć ze mną do jakiejś przytulnej knajpki, omówilibyśmy strategię działania. Albo cokolwiek innego.
– Nie, dzięki.
– Odmawiasz mi dlatego, że nie jesteś głodna, czy dlatego, że wychodzisz za mąż?
– Jedno i drugie.
– Mówi się trudno. – Wyprostował się, a Eve, jako kobieta z krwi i kości, nie mogła nie zwrócić uwagi na jego długie, szczupłe nogi w obcisłych dżinsach. – Gdybyś zmieniła zdanie w jednej lub drugiej sprawie, wiesz, gdzie mnie znaleźć. Będziemy w kontakcie. – Ruszył niespiesznie w stronę drzwi, po czym przystanął i odwrócił się. – Wiesz, Eve, masz oczy koloru dobrej, starej whisky. Na ich widok człowiekowi zasycha w gardle.
Po jego wyjściu Eve zasępiła się; denerwowało ją to, że jej serce biło mocniej niż zwykle. Otrząsnęła się z irytacji, po czym zaczęła studiować raport z sekcji zwłok.
I bez niego wiedziała, jak zginęła Pandora; zaintrygowało ją wszakże spostrzeżenie patologa, iż już pierwsze trzy ciosy w głowę były śmiertelne. Zabójca jednak na nich nie poprzestał.
Eve zwróciła uwagę na to, że Pandora próbowała się bronić. Rany cięte i otarcia naskórka na różnych częściach ciała wskazywały, iż przed śmiercią stoczyła ciężką walkę.
Ustalono, że zgon nastąpił około drugiej pięćdziesiąt, a treść żołądka świadczyła o tym, że ostatni posiłek ofiary był prawdziwie wystawny: homar, cykoria, obfity deser i szampan dobrego rocznika.
W jej krwi wykryto duże stężenie związków chemicznych, które jeszcze nie zostały zidentyfikowane.
Wyglądało więc na to, że Mavis miała rację. Pandora była czymś naszprycowana, czymś, co prawdopodobnie figurowało na liście substancji zakazanych. Ten fakt mógł okazać się znaczący albo i nie.
Ważniejsze jednak było to, że pod paznokciami ofiary znaleziono skrawki skóry. Eve nie miała wątpliwości, że po badaniach w laboratorium okaże się, iż jest to skóra Mavis. To samo z kosmykami włosów, które zdjęto z ciała. A najgorsze, że odciski palców na narzędziu zbrodni prawdopodobnie będą odciskami Mavis.
Idealna sytuacja dla zabójcy, pomyślała Eve i zamknęła oczy. W najbardziej odpowiednim momencie zjawia się Mavis, doskonale nadająca się na kozła ofiarnego.
Czy morderca wiedział o wrogości między nią a ofiarą, czy też po prostu miał szczęście?
W każdym razie, pozbawia Mavis przytomności, podrzuca dowody, a nawet w przypływie olśnienia drapie paznokciami ofiary twarz Mavis. Nic też łatwiejszego niż zacisnąć palce nieprzytomnej dziewczyny na narzędziu zbrodni, a potem wymknąć się ze świadomością dobrze wykonanego zadania.
W gruncie rzeczy nie wymagałoby to wielkiego wysiłku umysłowego, myślała Eve. Ale morderca musiałby działać chłodno, z rozmysłem. Jak to pogodzić z brutalnym, makabrycznym zabójstwem, popełnionym, jak się wydawało, w napadzie szału?
Trzeba to będzie jakoś pogodzić, powiedziała sobie w duchu. Poza tym, musiała oczyścić Mavis z zarzutów i znaleźć człowieka, który był w stanie zmasakrować twarz kobiety, a potem skrzętnie po sobie posprzątać.
Kiedy podniosła się z krzesła, drzwi gabinetu otworzyły się na oścież. Do środka wpadł Leonardo; oczy miał dzikie, roziskrzone.
– Zabiłem ją. Zabiłem Pandorę! Boże, pomóż mi! Kiedy wyrzucił z siebie te słowa, oczy stanęły mu w słup i runął zemdlony na podłogę.
– Jezu, Jezu Chryste. – Eve nawet nie próbowała go podtrzymać, tylko zwinnie usunęła się przed stutrzydziestokilogramowym olbrzymem, walącym się bezwładnie niczym ścięta sekwoja. Leonardo legł na podłodze, z nogami na progu pokoiku i głową przy przeciwległej ścianie. Eve kucnęła i wytężając siły, z trudem przewróciła go na plecy. Poklepała nieprzytomnego po twarzy, a kiedy to nie poskutkowało, znów wytężyła siły i wymierzyła mu kilka siarczystych policzków.
Z jego ust wyrwał się cichy jęk. Przekrwione oczy otworzyły się nieco.
– Co… gdzie…
– Zamknij się! – warknęła Eve, wstała i nogą wepchnęła wystające za próg stopy Leonarda do swojej klitki. Następnie zamknęła drzwi i spojrzała na niego. – Odczytam ci twoje prawa.
– Moje prawa? – Wyglądał na oszołomionego, ale po chwili zdołał się podnieść na tyle, że już siedział na podłodze, zamiast na niej leżeć.
– A teraz słuchaj. -Wyrecytowała projektantowi prawa przysługujące wszystkim aresztantom, po czym podniosła rękę, nakazując mu milczenie.
– Zrozumiałeś wszystko?
– Tak. – Zrezygnowany, potarł twarz dłońmi.
– Wiem, co jest grane.
– Chcesz złożyć zeznanie?
– Już ci powiedziałem…
Patrząc na niego zimno, Eve znów podniosła rękę.
– Tak czy nie?
– Tak, tak, chcę zeznawać.
– Wstań. Muszę to nagrać. – Zwróciła się w stronę biurka. Mogła zaciągnąć Leonarda do pokoju przesłuchań, pewnie nawet powinna to zrobić, ale uznała, że będzie na to jeszcze dość czasu. – Jesteś świadom, że wszystko, co powiesz, zostanie nagrane?
– Tak. – Wstał, po czym runął na krzesło, które jęknęło pod jego ciężarem. – Dallas…
Potrząsnęła głową, nie pozwalając mu dokończyć. Włączyła dyktafon, podała wszystkie niezbędne informacje, po czym raz jeszcze odczytała przesłuchiwanemu jego prawa.
– Leonardo, czy rozumiesz swoje prawa i świadomie rezygnujesz z obecności adwokata przy przesłuchaniu?
– Chcę to wreszcie mieć z głowy.
– Tak czy nie?
– Tak. Tak, do cholery.
– Znałeś Pandorę?
– Oczywiście.
– Czy coś was łączyło?
– Tak. – Znów ukrył twarz w dłoniach, mimo to przed oczami wciąż miał obraz, który ujrzał, włączywszy telewizor w mieszkaniu Mavis. Długi czarny worek wynoszony z jego pracowni. – Nie mogę uwierzyć, że to się stało.
– Jaki był charakter związku łączącego cię z ofiarą?
Jakże to zimno zabrzmiało w jej ustach, pomyślał. „Ofiara". Położył ręce na kolanach i spojrzał na Eve.
– Sama wiesz, że byliśmy kochankami. Próbowałem z nią zerwać, bo…
– Czyli w okresie poprzedzającym zabójstwo nie byliście już ze sobą? – przerwała mu Eve.
– Nie, nie spotykaliśmy się od kilku tygodni, odkąd poleciała na jakąś planetę. Zresztą, nawet przed wyjazdem Pandory nasz związek zaczął się psuć. A potem poznałem Mavis i wszystko się zmieniło. Dallas, gdzie Mavis? Gdzie ona jest?
– W tej chwili nie mogę zdradzić ci miejsca pobytu pani Freestone.
– Powiedz mi tylko, że nic jej nie jest. -W jego oczach błysnęły łzy. – Po prostu powiedz.
– Jest w dobrych rękach. – Nic więcej nie chciała, nie mogła powiedzieć. – Leonardo, czy prawdą jest, że Pandora ci groziła? Że domagała się, abyś nadal się z nią spotykał, i zapowiedziała, że jeśli odmówisz, to wycofa się z uczestnictwa w organizowanym przez ciebie pokazie mody? Pokazie, w który włożyłeś wiele czasu i pieniędzy.
– Byłaś przy tym i sama słyszałaś. Nie chodziło jej o mnie; po prostu ambicja nie pozwalała jej dopuścić do tego, żebym to ja z nią zerwał, a nie vice versa. Gdybym nadal spotykał się z Mavis, gdybym nie przyjął roli salonowego pieska Pandory, zrobiłaby wszystko, żeby mój pokaz okazał się totalną klapą albo w ogóle się nie odbył.