– Leonardo? – Eve o mało nie zerwała się z krzesła. – Rozmawiałaś z nim?
– Adwokaci zgodzili się na to. Uznali, że dobrze będzie odnowić nasz związek. W ten sposób pozyskamy sympatię opinii publicznej. – Mavis oparła łokieć o stół i zaczęła się bawić trzema kolczykami tkwiącymi w jej lewym uchu. – Wiesz, nie zgodzili się na badanie na wykrywaczu kłamstw i hipnozę tylko dlatego, że nie są pewni, co sobie przypomnę. Tak w ogóle to mi wierzą, ale nie chcą ryzykować. Ale powiedzieli, że mogę spotykać się z Leonardem. Dlatego trzeba się z nim umówić na przymiarkę.
– Nie mam czasu na przymiarki. Jezu Chryste, Mavis, myślisz, że mogę teraz zawracać sobie głowę ciuchami i kwiatkami? Nie wyjdę za mąż, dopóki ta sprawa nie zostanie wyjaśniona. Roarke to rozumie.
Roarke wyjął papierosa i zaczął oglądać go w skupieniu.
– Nie, wcale tego nie rozumie.
– Słuchaj, Mavis…
– Nie, to ty mnie posłuchaj. – Mavis podniosła się i jej jasnoniebieskie oczy rozbłysły w słońcu. – Nie pozwolę, żeby przez ten bajzel nie doszło do skutku coś tak dla mnie ważnego. Pandora robiła wszystko, żeby zepsuć życie moje i Leonarda, a jej śmierć jeszcze bardziej pogorszyła sytuację. Nie chcę, żebyście i wy przez to cierpieli. Wasz ślub odbędzie się w ustalonym terminie, Dallas, a ty lepiej znajdź trochę wolnego czasu na przymiarkę sukni.
Spojrzawszy na zaszklone łzami oczy Mavis, Eve uznała, że teraz nie może się z nią spierać.
– Dobrze, nie ma sprawy. Zajmiemy się tą durną suknią.
– Ta suknia wcale nie jest durna. Będzie wspaniała.
– To właśnie chciałam powiedzieć.
– No, już lepiej. – Mavis pociągnęła nosem i wstała. – To kiedy mam się umówić z nim na przymiarkę?
– Hmmm… wiesz co, lepiej, żeby nas nie widziano razem. Twoi świetni adwokaci na pewno zgodziliby się ze mną. Prowadzący śledztwo nie powinien pokazywać się publicznie w towarzystwie oskarżonego. To nie wyglądałoby najlepiej.
– To znaczy, że nie mogę… – Mavis umilkła i zebrała myśli. – Dobrze więc, nie będziemy się razem pokazywać. Leonardo może pracować tu, na miejscu. Roarke nie będzie miał nic przeciwko temu, prawda?
– Ależ skąd. – Zaciągnął się papierosem. – Uważam, że to idealne rozwiązanie.
– Jedna wielka szczęśliwa rodzinka – burknęła Eve. – Detektyw prowadzący śledztwo, główna podejrzana oraz właściciel mieszkania, w którym popełnione zostało morderstwo, no i jeszcze na dodatek były kochanek ofiary i obecny podejrzanej. Odbiło wam czy co?
– A kto się o tym dowie? Roarke ma doskonałą ochronę. Poza tym, na wszelki wypadek, gdyby sprawy nie potoczyły się po mojej myśli, chcę spędzić jak najwięcej czasu z Leonardem. – Mavis naburmuszyła się. – I to właśnie zrobię.
– Polecę Summersetowi, żeby znalazł wam jakieś pomieszczenie na pracownię.
– Dzięki, Roarke. To miło z twojej strony.
– Róbcie sobie, co chcecie, ale ja muszę szukać mordercy.
Roarke mrugnął porozumiewawczo do Mavis i zwrócił się do Eve, która szybkim krokiem szła już do wyjścia.
– A co z twoim naleśnikiem? – zawołał.
– Wsadź go sobie!
– Ona szaleje na twoim punkcie – skwitowała Mavis.
– Aż mi głupio, kiedy mnie tak obsypuje czułościami. Chcesz jeszcze jednego naleśnika?
Mavis poklepała się po brzuchu.
– A czemu nie, do diaska?
Awaria świateł na skrzyżowaniu Dziewiątej i Pięćdziesiątej Szóstej wywołała nieopisany zamęt. Tak piesi, jak i kierowcy zapomnieli o obowiązującym w mieście zakazie hałasowania i trąbiąc, pokrzykując oraz pomrukując nieprzyjaźnie, dawali upust swojej irytacji. Eve pozamykałaby okna, aby przynajmniej w jej samochodzie było trochę ciszej, gdyby nie to, że klimatyzację znowu szlag trafił.
Żeby było weselej, matka natura postanowiła uszczęśliwić Nowy Jork czterdziestokilkustopniowym upałem. Dla zabicia czasu Eve obserwowała, jak fale gorąca unosiły się nad nagrzanym betonem. Jak tak dalej pójdzie, do południa usmaży się sporo procesorów.
Przemknęło jej przez myśl, żeby wzbić się w powietrze, mimo że służbowy samochód miał niepokojącą tendencję do odmawiania posłuszeństwa. Niestety, kilku innych, co bardziej zniecierpliwionych kierowców wpadło na ten sam pomysł. Nad zakorkowaną jezdnią sunęły kolejne ryczące maszyny. Jednoosobowe helikoptery kontroli ruchu starały się wprowadzić w powietrzu jakiś ład, ale tylko powiększały chaos brzęczeniem wirników i irytującą monotonną gadaniną.
Eve przyłapała się na tym, że patrzy z nienawiścią na hologramową naklejkę z napisem „Kocham Nowy Jork" widniejącą na zderzaku stojącego przed nią samochodu.
Najrozsądniej będzie popracować w wozie, postanowiła.
– Peabody – rzuciła do mikrofonu łącza i po kilku denerwujących trzaskach uzyskała połączenie.
– Sierżant Peabody. Wydział zabójstw.
– Dallas z tej strony. Zabiorę cię spod komendy; czekaj na mnie przy zachodnim wyjściu. Będę za piętnaście minut.
– Tak jest.
– Weź ze sobą wszystkie akta dotyczące spraw Johannsena i Pandory i… – Zawiesiła głos i zmrużywszy oczy, wlepiła wzrok w ekran. – Czemu u ciebie jest tak cicho, Peabody? Nie siedzisz w komendzie?
– Niewiele osób dotarło do pracy. Na Dziewiątej jest potężny korek.
Eve ogarnęła wzrokiem morze samochodów.
– Poważnie?
– Czasami opłaca się słuchać porannych wiadomości dla kierowców – odrzekła asystentka. – Pojechałam okrężną trasą.
– Zamknij się, Peabody – mruknęła Eve i przerwała rozmowę. Przez następnych kilka minut sprawdzała wiadomości pozostawione na jej łączu, po czym umówiła się z Paulem Redfordem na przesłuchanie w jego gabinecie. Później zadzwoniła do laboratorium, żeby popędzić chemików ociągających się z przygotowaniem raportu toksykologicznego z sekcji zwłok Pandory, uzyskała parę wymijających odpowiedzi, po czym rzuciwszy do mikrofonu wymyślną groźbę, przerwała połączenie.
Kiedy zaczęła się zastanawiać, czy zadzwonić do Feeneya, aby dla rozrywki zmyć mu głowę, zauważyła małą dziurę w ścianie samochodów. Dodała gazu, skręciła raptownie w lewo i przecisnęła się przez szparę, ignorując donośne wycie klaksonów i uniesione w górę, niczym dzidy, środkowe pałce pozostałych kierowców. Modląc się, by wóz w tej chwili nie odmówił posłuszeństwa, wcisnęła przycisk ruchu pionowego. Zamiast podskoczyć, samochód powoli, chwiejnie, uniósł się w górę, ale na szczęście osiągnął wymaganą wysokość trzech metrów.
Skręciła w prawo, mijając zatłoczoną platformę pełną posępnych spoconych twarzy, i znalazła się nad Siódmą. Tablica rozdzielcza ostrzegała o niebezpiecznym przeciążeniu silnika. Pięć przecznic dalej samochód już rzęził, ale przynajmniej ruch był o wiele mniejszy. Eve z donośnym hukiem osadziła wóz na jezdni, po czym skierowała się ku zachodniej ścianie gmachu komendy.
Niezawodna Delia Peabody już na nią czekała. Eve wolała nie wiedzieć, jak tej dziewczynie udawało się w taki upał dobrze wyglądać w nieprzepuszczającym powietrza mundurze policyjnym.
– Pani samochód nie wygląda najlepiej, pani porucznik – odezwała się Peabody, wsiadając do wozu.
– Naprawdę? Nie zauważyłam.
– Pani też nie wygląda najlepiej z taką ponurą miną. – Kiedy rozzłoszczona Eve w odpowiedzi tylko zacisnęła zęby i ruszyła przez miasto w kierunku Piątej, asystentka wyciągnęła z torebki mały przenośny wentylator i przyczepiła go do deski rozdzielczej. Czując na twarzy podmuch chłodnego powietrza, Eve o mało nie jęknęła z zachwytu.
– Dzięki.
– Klimatyzacja w tym modelu dość często zawodzi – odparła Peabody z kamienną twarzą. – Ale pani pewnie tego nie zauważyła.
– Masz gadane, Peabody. To mi się w tobie podoba. Powiedz, czego dowiedziałaś się na temat Jo-hannsena.
– Laboratorium ciągle ma trudności ze zidentyfikowaniem wszystkich składników znalezionej przez nas substancji. Usiłują zyskać na czasie. Być może przeprowadzili już pełną analizę, ale postanowili trzymać gęby na kłódkę. Doszły mnie słuchy, że wydział nielegalnych substancji chce przejąć tę sprawę, więc trwają jakieś zakulisowe przepychanki. Drugie badanie nie wykazało najmniejszego śladu środków chemicznych, nielegalnych czy legalnych, w ciele ofiary.