– Nie powiedziałeś mi nic, czego bym już nie wiedziała z twojego raportu wstępnego.
– To dlatego, że utknąłem na składniku X. Jest pochodzenia roślinnego, tyle mogę ci powiedzieć. Przypomina ostrolistną walerianę rosnącą na południowym zachodzie. Indianie wykorzystywali jej liście w lecznictwie. Ale, w odróżnieniu od tego nieznanego związku, Waleriana nie jest trująca.
– To trucizna?
– Przyjmowana w odpowiednich dawkach, bez innych składników, owszem. Podobnie jak większość ziół i roślin stosowanych w lecznictwie.
– To ziele lecznicze?
– Tego nie powiedziałem. Za mało jeszcze wiem. – Wydął policzki. – Prawdopodobnie to jakaś pozaziemska hybryda. Tyle mogę w tej chwili powiedzieć. A jeśli ty i wydział nielegalnych substancji dalej będziecie mi siedzieć na karku, to nieprędko dowiem się czegoś więcej.
– Wydział nielegalnych substancji nie ma tu nic do gadania. Ja prowadzę to dochodzenie.
– Powiedz to im, nie mnie.
– Dobrze. A teraz, Dickie, daj mi raport toksykologiczny z zabójstwa Pandory.
– To nie moja działka, Dallas. Zajęła się tym Su-zie-Q, a dzisiaj ma dzień wolny.
– Jesteś tu szefem, Dickie, a mnie ten raport jest natychmiast potrzebny. – Eve zamilkła na chwilę. – Wiesz, do biletów dołączone są dwie przepustki do szatni zawodników.
– Aha. Cóż, nie zaszkodzi od czasu do czasu sprawdzić, co robią moi ludzie. – Wpisał swój kod i otworzył poszukiwany plik. – Zabezpieczyła go hasłem, bardzo dobrze. Główny laborant Berenski, ominąć zabezpieczenie pliku Pandora, numer identyfikacyjny 563922-H.
Głos rozpoznany.
– Pokaż toksykologię.
Badania toksykologiczne w toku. Pokazuję wstępne wyniki.
– Dużo piła – mruknął Dickie. – Drogi francuski szampan. Pewnie umarła z błogim uśmiechem na ustach. Wygląda na Dom Perignon, rocznik 55. Su-zie-Q dobrze się spisała. Co my tu jeszcze mamy? Szczypta środka uszczęśliwiającego. No, no, nasza nieszczęśliwa ofiara lubiła sobie poszaleć. Wygląda jak Zeus… nie. – Zgarbił się, jak zawsze, kiedy był zaintrygowany lub zirytowany. – Co to jest, do licha? Kiedy komputer zaczął wyliczać szczegóły, Dickie przerwał mu, wcisnąwszy nerwowo jeden z klawiszy, po czym zaczął w skupieniu przeglądać raport.
– Coś tu nie gra – powiedział. – Coś się nie zgadza.
Zaczai powoli, ostrożnie i z pietyzmem uderzać w klawisze, niczym pianista, dający swój pierwszy koncert po wielu latach żmudnych prób. Ekran wypełnił się symbolami i układami, łączącymi się, rozdzielającymi i zmieniającymi ustawienie. Wreszcie i Dallas rozpoznała ten wzór.
– To jest dokładnie ta sama substancja. – Zwróciła stalowe spojrzenie na milczącą Peabody.
– Tego nie powiedziałem – rzucił Dickie. – Zamknij się i daj mi skończyć test.
– To ta sama substancja – powtórzyła Eve – jest nawet ten zielony zawijas, to znaczy składnik X. Peabody, co mają ze sobą wspólnego supermodelka i drugorzędny szpicel?
– Obydwoje nie żyją.
– Dobra odpowiedź. Chcesz podwoić stawkę? Grasz dalej? W jaki sposób obydwoje zginęli? Wargi Peabody drgnęły w lekkim uśmiechu.
– Pobicie ze skutkiem śmiertelnym.
– Bardzo dobrze. Teraz trzecie pytanie, grasz o główną nagrodę. Co łączy ze sobą te dwa zabójstwa?
Peabody spojrzała na ekran.
– Składnik X.
– Peabody, to nasz szczęśliwy dzień. Prześlij raport do mojego gabinetu, Dickie. Mojego – powtórzyła, kiedy podniósł na nią oczy. – Gdyby dzwonili z wydziału nielegalnych substancji, nie masz nic nowego.
– Nie mogę zataić danych.
– Oczywiście. – Odwróciła się na pięcie. – Na piątą będziesz miał te bilety.
– Wiedziała pani o tym wcześniej – powiedziała Peabody, kiedy jechały windą powietrzną do wydziału zabójstw. -W mieszkaniu ofiary. Nie mogłyśmy znaleźć tej szkatułki, ale wiedziała pani, co w niej było.
– Podejrzewałam – poprawiła ją Eve. – Ten nowy środek, którego tak zazdrośnie strzegła Pandora, zwiększa popęd seksualny i regeneruje siły. – Spojrzała na zegarek. – Miałam szczęście, że prowadziłam te dwa śledztwa jednocześnie i bezustannie zaprzątały mi umysł. Początkowo obawiałam się, że po prostu wszystko mi się miesza, ale potem załapałam. Widziałam obydwa ciała, Peabody. I w jednym, i w drugim przypadku mamy do czynienia z mordercą zabijającym z taką samą furią i okrucieństwem.
– Nie sądzę, by było to tylko szczęście. Oglądałam te same miejsca zbrodni co pani, ale nawet nie przyszło mi do głowy, że oba morderstwa mogłyby mieć ze sobą coś wspólnego.
– Mimo to szybko się uczysz. – Eve weszła do windy, jadącej na jej piętro. – Nie przejmuj się, Peabody. Pracuję w policji dwa razy dłużej od ciebie.
Dziewczyna wkroczyła do szklanej kapsuły i spojrzała w zamyśleniu na rozciągające się w dole miasto.
– Czemu wybrała mnie pani na swoją asystentkę?
– Masz potencjał; jesteś bystra i odważna. To samo powiedział mi Feeney, kiedy wziął mnie pod swoje skrzydła. Też chodziło o zabójstwo. Dwóch nastolatków posiekanych na kawałki na rampie nad skrzyżowaniem Drugiej i Dwudziestej Piątej. Też za nim nie nadążałam. Ale w końcu znalazłam swój rytm.
– Dlaczego chciała się pani dostać do wydziału zabójstw?
Eve wyszła z windy i ruszyła korytarzem w stronę swojego gabinetu.
– Bo śmierć jest dla człowieka zniewagą; a przedwczesna śmierć jest największą zniewagą z możliwych. Zamówmy kawę, Peabody. Chcę mieć to wszystko na papierze, zanim pójdę do komisarza.
– Domyślam się, że nie mam co liczyć na żadną przekąskę.
Eve obejrzała się i uśmiechnęła.
– Nie wiem, co mam w autokucharzu, ale… – Urwała, ujrzawszy w swoim fotelu Casto, siedzącego wygodnie, z długimi nogami w dżinsowych spodniach na biurku. – No cóż, Casto, Jake T, widzę, że już się tu zadomowiłeś.
– Czekałem na ciebie, skarbie. – Mrugnął do niej, po czym obdarzył Peabody tym swoim zabójczym uśmiechem. – Siemasz, DeeDee.
– DeeDee? – mruknęła Eve, po czym podeszła do automatu, by zamówić kawę.
– Witam, poruczniku – powiedziała zimno Peabody, ale policzki jej się zaróżowiły.
– To naprawdę szczęście, że mogę współpracować z dwiema policjantkami, które nie dość, że są niesamowicie inteligentne, to jeszcze cieszą oko. Mógłbym prosić o kawę, Eve? Mocną, czarną i słodką.
– Kawę mogę ci dać, ale na konsultacje nie mam czasu. Muszę zająć się papierkową robotą, a za parę godzin umówiłam się na spotkanie.
– Nie będę cię zatrzymywał. -Ale kiedy Eve podała mu kawę, nawet nie drgnął. – Próbowałem zagonić Baraniego Łba do roboty. Ten facet jest wolniejszy od żółwia z trzema nogami. Pomyślałem sobie, że skoro ty prowadzisz to śledztwo, mogłabyś mi skołować próbkę tej substancji. Mam dostęp do prywatnego laboratorium, z którego usług od czasu do czasu korzystamy. Tam przynajmniej szybko by się z tym uwinęli.
– Nie powinniśmy wynosić dowodów z wydziału, Casto.
– Laboratorium ma atest wydziału nielegalnych substancji.
– Chodzi mi o wydział zabójstw. Dajmy Dickiemu jeszcze trochę czasu. Boomer nigdzie nie ucieknie.
– Ty tu jesteś szefem. Chciałbym po prostu mieć to wreszcie z głowy. Cała ta sprawa śmierdzi. W odróżnieniu od tej kawy. – Zamknął oczy i westchnął. – Jezus Maria, kobieto, skąd ty to wytrzasnęłaś? Niebo w gębie.
– Znajomości.
– Ach, ten twój bogaty narzeczony. – Przez chwilę delektował się kolejnym łykiem. – Nie dasz się więc pewnie skusić na zimne piwo i taco.