– Na Starlight Station.
– Prowadzę tam interesy.
– Nigdy bym się nie spodziewała – powiedziała z sarkazmem w głosie.
– Spróbuję zasięgnąć języka. Ludzie z kręgu Pandory źle reagują na widok odznaki policyjnej.
– Jeśli nie uzyskam właściwych odpowiedzi, być może będę musiała pojechać tam osobiście. W jej głosie zabrzmiała dziwna nuta.
– Coś nie tak?
– Nie, skąd.
– Eve?
Znów odsunęła się od stołu.
– Nigdy nie byłam poza Ziemią. Roarke spojrzał na nią w najwyższym zdumieniu.
– Nigdy? Tak w ogóle?
– Nie każdy może sobie prysnąć na orbitę, gdy tylko najdzie go taki kaprys. Wielu z nas ma tu mnóstwo roboty.
– Nie musisz się niczego obawiać – powiedział, odgadując właściwy powód jej niepokoju. – Podróże kosmiczne są bezpieczniejsze od jazdy przez miasto.
– Gówno prawda – mruknęła Eve. – Nie powiedziałam, że się boje. Jeśli będę musiała, zrobię to. Po prostu wolałabym tego uniknąć. Nie chcę niepotrzebnie przeciągać śledztwa; zależy mi na tym, żeby jak najszybciej oczyścić Mavis z podejrzeń.
– Uhmmm. – Ciekawe, pomyślał. Moja nieulękła pani porucznik ma jednak jakąś słabość! – Może najpierw zobaczymy, czego ja się dowiem?
– Jesteś cywilem.
– Moja pomoc oczywiście będzie miała charakter nieoficjalny.
Eve spojrzała na niego, dostrzegła na jego twarzy rozbawienie i westchnęła.
– Dobrze. Pewnie nie masz pod ręką eksperta w dziedzinie flory pozaziemskiej, którego mogłabym od ciebie pożyczyć.
Roarke podniósł kieliszek i uśmiechnął się szeroko.
– Prawdę mówiąc…
11
W śledztwie pojawiło się zbyt wiele wątków. Eve postanowiła więc zacząć od tego, który wydał jej się najmniej skomplikowany. Poszła rozejrzeć się po mieście. Sama.
Zostawiła Peabody z masą danych, które należało sprawdzić, potem zadzwoniła do Feeneya z pytaniem o najświeższe informacje, ale na zwiad udała się w pojedynkę.
Nie miała ochoty na pogawędki, nie chciała, by ktokolwiek zbyt uważnie jej się przyglądał. Tej nocy spała fatalnie i zdawała sobie sprawę, że to po niej widać.
Nawiedził ją koszmar, jeden z najstraszliwszych w całym życiu. Obudziła się zlana zimnym potem, ze ściśniętym gardłem, z którego wydobywał się żałosny jęk. Jedyną wątpliwą pociechą było, że stało się to o świcie, kiedy Roarke już wstał i poszedł pod prysznic.
Gdyby ją usłyszał albo zobaczył, nie pozwoliłby jej iść samej. Eve zrobiła więc wszystko, żeby się na niego nie natknąć; a przed wyjściem zostawiła mu jedynie krótką wiadomość.
Udało jej się też uniknąć spotkania z Mavis i Leonardem, a Summerset zdążył tylko obrzucić ją lodowatym spojrzeniem.
Odwróciła się na pięcie i z ciężkim sercem wyszła z domu. Zdawała sobie sprawę, że usiłuje uciec od tego, co ją gnębiło.
Miała nadzieję, że praca pomoże jej o tym zapomnieć. Praca była dla niej czymś dobrze znanym, czymś, co rozumiała. Otrząsnąwszy się z natrętnych myśli, Eve zatrzymała wóz pod klubem Down and Dirty na East Endzie i wysiadła.
– Siemasz, białasko.
– Jak leci, Crack?
– Powoli. – Potężnie zbudowany Murzyn o twarzy pokrytej tatuażami uśmiechnął się do niej. Jego mocarna pierś wyłaniała się spod rozpiętej, pokrytej piórami kamizelki, która sięgała mu do kolan, ukazując elegancką przepaskę na biodra w kolorze jaskrawego różu. – Znowu zanosi się na upał.
– Masz czas na drinka?
– Dla ciebie zawsze, słodziutka. Czyżbyś zgodnie z radą Cracka rzuciła fuchę w policji i zdecydowała się kręcić swoim talentem w Down and Dirty?
– Nigdy w życiu.
Parsknął śmiechem i poklepał się po błyszczącym brzuchu.
– Nie wiem, czemu tak cię lubię. Chodźmy, umoczysz swój policyjny gwizdek i powiesz Crackowi, co ci leży na sercu.
Bywała już w gorszych knajpach i dziękowała losowi, że bywała też w lepszych. W zatęchłym powietrzu wciąż unosiły się zapachy pozostałe z poprzedniej nocy: kadzidła, tanich perfum, alkoholu, dymu z podejrzanych skrętów, brudnych ciał i szybkiego seksu.
Było za wcześnie nawet dla najbardziej zagorzałych hulaków. Krzesła tkwiły poodwracane na stołach, a na brudnej podłodze dało się zauważyć miejsce, które ktoś od niechcenia przejechał szmatą, by zmyć coś, o czym Eve wolała nie wiedzieć.
Jednak butelki poustawiane za kontuarem lśniły zachęcająco w kolorowych światłach, a na scenie po prawej stronie pomieszczenia tancerka odziana w różowe szmatki ćwiczyła kroki taneczne przy akompaniamencie komputerowo wygenerowanych dźwięków orkiestry dętej.
Murzyn kiwnął głową, wyganiając z sali androida i tancerkę.
– Co podać?
– Czarną kawę.
Wciąż uśmiechnięty wgramolił się za kontuar.
– Robi się. Może dodać do niej kropelkę lub dwie z mojej żelaznej rezerwy?
Eve wzruszyła ramionami. Kiedy wejdziesz między wrony…
– Jasne.
Crack zamówił kawę w autokucharzu, po czym z zamkniętej na szyfrowy zamek szafki wyciągnął butlę, w której zmieściłby się baśniowy dżin. Eve oparła się o kontuar i wdychając zapachy unoszące się w lokalu, o dziwo, poczuła się nieco lepiej. Wiedziała, dlaczego tak lubi Cracka, nocnego marka, którego właściwie nie znała, a mimo to rozumiała.
Funkcjonował w świecie, gdzie spędziła większą część swojego życia.
– A teraz powiedz mi, rybeńko, czego szukasz w tak podrzędnym lokalu? Jesteś tu służbowo?
– Obawiam się, że tak. – Skosztowała kawy i gwałtownie wciągnęła powietrze ustami. – Jezu, co ty trzymasz w tej swojej rezerwie?
– Mam to tylko dla przyjaciół. Gwarantuję, że zawartość alkoholu mieści się w legalnych granicach. – Mrugnął porozumiewawczo. – Ledwo ledwo. Co Crack ma dla ciebie zrobić?
– Znałeś Boomera? Naprawdę nazywał się Car-ter Johannsen. Drobny opryszek. Pies na wszelkie informacje.
– Znałem Boomera. Teraz to jego psy jedzą.
– Tak, to prawda. Ktoś go zatłukł. Robiłeś z nim interesy, Crack?
– Przychodził tu od czasu do czasu. – Crack wolał konsumować swoją rezerwę w czystej postaci. Pociągnął duży łyk, po czym cmoknął ze smakiem wytatuowanymi wargami. – Czasem miał kasę, czasem nie. Lubił oglądać tancerki i gadać o niczym. Nieszkodliwy gość. Słyszałem, że ktoś skasował mu twarz.
– Zgadza się. Kto mógł zrobić coś takiego?
– Pewnie ktoś, kto porządnie się na niego wkurzył. Boomer miał dobry słuch. A jak był na prochach, lubił też dużo mówić.
– Kiedy widziałeś go ostatni raz?
– Żebym to ja pamiętał. Parę tygodni temu. Zdaje się, że którejś nocy przyszedł do knajpy z kieszeniami wypchanymi forsą. Zamówił flaszkę, kilka pigułek i pokój. Poszła z nim Lucille. Nie, co ja mówię, nie Lucille. Hetta. Wy, białe dziewczyny, wszystkie jesteście do siebie podobne – powiedział i mrugnął do niej.
– Czy Boomer powiedział komuś, skąd wziął tyle forsy?
– Może Hetcie, był nieźle wcięty. Chyba wysyłał ją po następne tabletki. Chciał przedłużyć sobie dobry nastrój. Hetta opowiadała jakieś głupoty, mówiła, że stary Boomer będzie teraz prawdziwym biznesmenem czy czymś takim. Uśmialiśmy się, a potem Boomer wyszedł nago na scenę. Wtedy zrobiło się jeszcze weselej. Gość miał tak żałosnego fiuta, że drugiego takiego ze świecą by szukać.
– Czyli przyszedł tutaj, aby uczcić zawarcie jakiejś umowy.
– Też tak sobie pomyślałem. Potem miałem dużo roboty. Musiałem rozbić parę łbów i wywalić kilku chojraków na zbity pysk. Pamiętam, że stałem na ulicy, kiedy Boomer wyskoczył z knajpy. Złapałem go wpół, tak dla żartu, ale jemu wcale nie było do śmiechu; wyglądał, jakby miał się zlać w gacie ze strachu.
– Powiedział coś?
– Wyrwał mi się i uciekł. Więcej go już nie widziałem.
– Kto go wystraszył? Z kim rozmawiał?
– Nie mam pojęcia, słodziutka.
– Widziałeś tu którąś z tych osób? – Eve wyłożyła na kontuar fotografie Pandory, Jerry, Justina, Redforda oraz, dla formalności, Mavis i Leonarda.
– Hej, znam te dwie laleczki. To modelki. – Czule pogładził szerokimi palcami zdjęcia Pandory i Jerry. – Ta ruda przychodziła do nas czasami i polowała na facetów. Możliwe, że była tu tamtej nocy, ale nie wiem tego na pewno. Reszta nie łapie się na listę naszych stałych klientów. Przynajmniej ja ich nie kojarzę.