Kolejny cios trafił ją w żebra. Eve przez chwilę nie mogła złapać tchu. Poczuła na ręku chłód strzykawki i podniosła biodra, chcąc kopnąć leżącego na podłodze przeciwnika. Nie miała pojęcia, czy sprawił to ślepy traf, niedoskonała ocena odległości czy też błąd Casto, ale kiedy napastnik usiłował wykonać unik, jej stopy trafiły go prosto w twarz.
Oczy stanęły mu w słup, a głowa z głośnym hukiem uderzyła w podłogę.
Jednak udało mu się wstrzyknąć Eve część przygotowanego narkotyku. Odurzona, zaczęła się czołgać po podłodze; czuła się, jakby pływała w gęstej, złotej mazi. Udało jej się dotrzeć do drzwi, ale miała wrażenie, że zamek znajduje się cztery metry nad jej wyciągniętą ręką.
Nagle drzwi się otworzyły i rozpętał się prawdziwy chaos.
Eve poczuła, że ktoś ją podnosi z podłogi i obmacuje. Ktoś nakazywał głosem nieznoszącym sprzeciwu, by wynieść ją na świeże powietrze. Chciało jej się śmiać. Pięła się ku niebu, o niczym innym nie była w stanie myśleć.
– Ten drań ich zabił – powtarzała. -Ten drań zabił ich wszystkich. A ja nawet go nie podejrzewałam. Gdzie Roarke?
Ktoś uniósł jej powieki. Eve mogłaby przysiąc, że jej gałki oczne obracają się niczym płomieniste małe kulki. Usłyszała, jak ktoś mówi „szpital", i zaczęła walczyć jak tygrysica.
Roarke szedł schodami na dół, głęboko zamyślony. Wiedział, że Feeney wciąż siedzi w jego gabinecie i ciężko pracuje, ale on sam nie miał już wątpliwości. Żeby wprowadzić na rynek narkotyk o takim potencjale, jak Nieśmiertelność, trzeba było zapewnić sobie pomoc eksperta i mieć swojego człowieka w policji. Casto nadawałby się idealnie.
Eve prawdopodobnie nie chciałaby o tym słyszeć, więc postanowił o niczym jej nie wspominać. Na razie. Feeney będzie miał trzy tygodnie, aby poszperać głębiej, kiedy oni pojadą w podróż poślubną. O ile w ogóle to nastąpi.
Do jego uszu dobiegł odgłos otwieranych drzwi. Roarke uniósł podbródek. Uznał, że nadszedł czas, by wyjaśnić wszystkie wątpliwości. Tu i teraz. Zszedł dwa stopnie w dół, po czym rzucił się biegiem do wejścia.
– Co się jej stało, do diabła? Ona krwawi! – Z błyskiem gniewu w oku wziął bezwładną Eve z rąk dwumetrowego Murzyna w srebrzystej przepasce na biodra.
Uczestniczki imprezy zaczęły mówić jedna przez drugą, dopóki Mira nie zaklaskała w dłonie, uciszając je jak nauczycielka w klasie pełnej niesfornych uczniów.
– Przede wszystkim potrzeba jej spokoju. Lekarze usunęli narkotyk z jej organizmu, ale trzeba się liczyć z tym, że efekty jego działania ustaną dopiero za pewien czas. A Eve nie pozwoliła opatrzyć sobie ran i sińców.
Twarz Roarke'a przybrała kamienny wyraz.
– Jaki narkotyk? – Utkwił wzrok w Mavis. – Gdzie ty ją zabrałaś, do licha?
– To nie jej wina. – Eve objęła Roarke'a za szyję i spojrzała na niego przygasłymi oczami. – Casto. To był Casto, Roarke, wiesz?
– Prawdę mówiąc…
– Byłam głupia… głupia, że na to nie wpadłam. Niedbała. Mogę już iść do łóżka?
– Zabierz ją na górę, Roarke – powiedziała spokojnie Mira. – Mogę się nią zająć. Wierz mi, nic jej nie będzie.
– Nic mi nie będzie – przytaknęła Eve, płynąc w górę. – Powiem ci wszystko. Mogę, prawda? Bo mnie kochasz, ty mazgaju.
W tej chwili Roarke chciał się dowiedzieć tylko jednego. Położył Eve na łóżku i przyjrzał się jej posiniaczonemu policzkowi oraz napuchniętym wargom.
– Czy on nie żyje?
– Nie. Dałam mu tylko wycisk. – Uśmiechnęła się, a gdy napotkała jego pochmurne spojrzenie, powoli potrząsnęła głową. – Nie, nie ma mowy. Nawet o tym nie myśl. Za kilka godzin bierzemy ślub.
Roarke odgarnął jej włosy z twarzy.
– Jesteś pewna?
– Wszystko już wiem. – Choć nie było to łatwe, musiała się skupić. To ważna chwila. Eve podniosła ręce i ujęła twarz Roarke'a w dłonie, by łatwiej mogła skupić na nim wzrok. – To nie formalność. Ani nie kontrakt.
– No więc co to jest?
– Przyrzeczenie. Zresztą, nietrudno obiecać coś, co i tak chce się zrobić. A jeśli okażę się beznadziejną żoną, będziesz musiał z tym żyć. Nie łamię przyrzeczeń. Poza tym jest jeszcze jedno.
Widząc, że Eve osuwa się coraz niżej, Roarke odsunął się nieco, by Mira mogła opatrzyć ranę na jej policzku.
– Co takiego, Eve?
– Kocham cię. Czasem aż mnie od tego boli brzuch, ale to nawet miłe. Jestem zmęczona, chodź do łóżka. Kocham cię.
Roarke spojrzał na Mirę.
– Mam pozwolić jej zasnąć?
– To jej dobrze zrobi. Kiedy się obudzi, wszystko będzie już w porządku. No, może będzie miała lekkiego kaca, co jest trochę niesprawiedliwe, bo nie wypiła ani kropli alkoholu. Powiedziała, że chce jutro móc trzeźwo myśleć.
– Tak? – Roarke zauważył, że Eve w czasie snu nie wygląda na spokojną. Nigdy. – Czy będzie pamiętać cokolwiek z tego, co mi powiedziała?
– Niewykluczone, że nie – odparła radośnie Mira. – Ale ty będziesz pamiętał, a to powinno wystarczyć.
Roarke skinął głową i odsunął się od łóżka. Eve była bezpieczna. Znów. Spojrzał na Peabody.
– Czy mogłaby pani opowiedzieć mi dokładniej, co się właściwie stało?
Eve rzeczywiście miała kaca i nie była z tego ani trochę zadowolona. Czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku i bolała ją szczęka. Dzięki mistrzostwu Triny i Mavis w sztuce makijażu sińce stały się niewidoczne. Patrząc w lustro, Eve uznała, że jak na pannę młodą wygląda nieźle.
– Wyglądasz super, Dallas. – Mavis westchnęła i obeszła wkoło najwspanialsze dzieło Leonarda. Suknia układała się dokładnie tak, jak powinna; brązowy odcień przydawał skórze Eve ciepła, a krój podkreślał jej szczupłą sylwetkę.
– W ogrodzie zgromadził się spory tłum – za-szczebiotała Mavis, a Eve żołądek podszedł do gardła. – Wyglądałaś przez okno?
– Widok ludzi to dla mnie żadna nowość.
– Wcześniej nad domem krążyły helikoptery z dziennikarzami. Nie wiem, komu Roarke zmył głowę, ale teraz już ich nie ma.
– Cacy.
– Na pewno dobrze się czujesz? Doktor Mira powiedziała, że nie powinno być żadnych groźnych następstw, ale…
– Czuję się dobrze. – Było to tylko po części kłamstwem. – Jest mi łatwiej teraz, kiedy już zakończyłam śledztwo i poznałam prawdę. – Pomyślała z bólem o Jerry. Spojrzała na Mavis, jej rozpromienioną twarz, srebrzyste końcówki włosów i uśmiechnęła się. -Ty i Leonardo nadal planujecie zamieszkać razem?
– Na razie wprowadzi się do mnie. Szukamy czegoś większego, gdzie miałby dość miejsca do pracy. A ja znów zacznę śpiewać w klubach. – Wyjęła z biurka szkatułkę i wręczyła ją Eve. – Roarke kazał ci to dać.
– Tak? – Po otwarciu szkatułki Eve zrobiło się przyjemnie, ale jednocześnie poczuła lekki niepokój. Naturalnie, jak należało się spodziewać, naszyjnik był idealny. Dwa miedziane łańcuszki ozdobione kolorowymi kamieniami szlachetnymi.
– Jakoś mi się wypsnęło.
– Nie wątpię. – Eve westchnęła ciężko, włożyła naszyjnik, po czym wpięła w uszy dopasowane do niego kolczyki. Spojrzawszy w lustro, pomyślała, że wygląda jak obca kobieta. Jak pogańska wojowniczka.
– Jest jeszcze jedno.
– Och, Mavis, dość już tych niespodzianek. On musi zrozumieć, że ja… – Urwała w pół zdania, kiedy przyjaciółka wyjęła z długiego białego pudła leżącego na stole wielki bukiet białych kwiatów – petunii. Zwykłych, ogrodowych petunii.
– On zawsze wie, czego mi trzeba – mruknęła Eve pod nosem i w tym momencie jej niepokój zniknął bez śladu. – Po prostu wie.
– To szczęście mieć kogoś, kto tak dobrze cię rozumie.
– Tak. – Eve wzięła kwiaty do ręki i znów spojrzała w lustro. Tym razem zamiast obcej kobiety zobaczyła w nim Eve Dallas w dniu ślubu. – Roarke padnie z wrażenia, kiedy mnie zobaczy.
Parsknęła śmiechem, wzięła Mavis pod rękę i wyszła z pokoju, by złożyć przyrzeczenie.