Выбрать главу

EL

Minęły tedy zamiecie lutowe, zaczęły się marcowe burze. Lunęły z nieba potoki, przebiły śnieg, jakoby kto go kamiennymi gwoźdźmi podziurawił i zaczernił. Ówdzie i ziemia się pokazała. Cały śmieć zeszłoroczny wychynął — we wszystkich uliczkach, na wszystkich podwórcach. Ruszyły bystre ruczaje, pieniste i mętne, poniosły śmieć z pagórków w niziny, uniosły precz z osady, a w górze błękit się pokazał. Jasny taki, czysty, zimny, obłoczki wartko po nim biegają, wiater je goni, gołymi gałęźmi potrząsa, wiosnę pogania. Mokro jest i jasno. Jeśli rąk do rękawic nie schowasz, to czerwone się zrobią; i cóż, kiedy dobrze, kiedy wesoło!

Ziemia pod nogami ciapie, przez glinę nie przebrniesz ani sańmi, ani wozem, a baszowie tak czy siak jeździć mają życzenie; piechotą za nic nie pójdą, bo nie wypada. No i widzisz, że wygeneraci walonkami glinę urabiają, sanie ciągnący, mordują się, cholerami ciskają, a sanie — ani ruszą. Basza ich knutem: ciach! I jeszcze raz! A oni mu: „Jop twoju mać!”. Taki to rwetes się robi. Jednym słowem: wiosna!

Potym znowu podmarznie, ziąb się robi przenikliwy, drobny śnieżek sypnie, a pęcherze w oknach szadzią zajdą.

A kiedy Benedikt leżał w gorączce, Fiodor Kuźmicz, niech się sławi imię jego, nowy Ukaz wydać raczył:

UKAZ

Ja, Fiodor Kuźmicz Kabłukow, niech się sławi imię moje, Najwyższy Basza, obym żył długo, Sekrytarz i Akademik i Bohatyr i Żeglarz i Cieśla, iżem jest w nieustannym o ludzi frasunku, przykazuję.

Ot, jeszcze jedna sprawa bom całkiem zapomniało państwowe sprawy się turbujący.

— Ósmego Marca też Święto Międzynarodowy Dzień Kobit

— To święto nie ma wolne od roboty być

— Znaczy się do roboty idźcie ale rąk sobie nie urabiajcie

— Dzień Kobit abo inaczej babskie Święto

— W on dzień wszystkim babom cześć i uważanie, jako że są i Żona i Matka i Babka i Kuzynka i insza jaka Ptaszynka wszystkie uważać

— W ono Święto nie bić ich nie tłuc nic takiego normalnego nie robić, a wonczas niechaj ona i Żona, i Matka, i Babka, i Kuzynka, i Insza jaka Ptaszynka raniutko wstanie, pierogów napiecze placuszków abo czego inszego narobi wszystko do czysta wymyje podłogi wymiecie ławki wyszoruje wody ze studni nanosi bieliznę tam spodnią abo wierzchnią wymyje-wypierze a kto ma chodniczki kilimki różne niechajże wszystko dobrze wytrzepie bo to już ja wiem jakie z was flejtuchy kurzu w chacie aże dychać nie można. Drew niechaj narąbie w łaźni napali umyje się jak należy. Stół nakryje bogaty blinów kupę zakąszenie wszelakie może od Nowego Roku co niedojedzone wszystko na stół kłaść

— Z roboty przyszedłszy powinszowanie Żonie i Matce i Babce i Kuzynce abo inszej jakiej Ptaszynce złożyć jako że Międzynarodowy Dzień Kobit

— Powiedzieć: „Życzę wam, Żono, i Matko, i Babko, i Kuzynko, i insza jaka Ptaszynko zdrowia szczęścia pomyślności w pracy i życiu osobistym”

— Wszelkiemu babskiemu plemieniu, czy Sąsiadce czy której inszej, takimiż słowy uprzejmie winszować

— Potym pijcie-hulajcie jedzcie co tam chcecie, weselcie się, byle z umiarem.

Kabłukow

Tak jest, Benedikt dobrze zgadł, że Fiodor Kuźmicz, niech się sławi imię jego, wieldze jest biegły we wszystkim, co się bab tyczy. W pracy baby siedzą zadowolnione takie: nikt im złego słowa nie powie, nie kopnie, nie szturchnie, ani prztyczka nie da, każdy winszuje. Warwara Łukiniszna na szyi korale powiesiła. Oleńka cała we wstążkach. Nawet Ksenia sierotka jakąś koroneczkę z surowych nitek ukręciła i do ciemienia przyszpiliła. Takie wszystkie krasawice, że tylko portki zdjąć i figle z nimi wyprawiać.

A jeszcze co wymyśliły: wierzbowych gałązek narwały i do garnca z wodą wetknęły. Jak w chacie ciepło, to i listeczki wypuszczą. Może to swywola, aleć w końcu ichni dzień, i już. A Szakalowi Demianyczowi na stół też garniec z gałązkami postawiły, tylko on go na podłogę obalił: nic o wierzbie w Ukazie nie było.

Szakal Demianycz wszystkie Ukazy na pamięć zna i lubi. Nawet stare, z niepamiętnych czasów: ot, powiedzmy, żeby od Roboty Wolny był w niedzielę. Wszyscy i tak wiedzą, że niedziela to niedziela i żaden ludzik za nic pracować nie będzie, choćbyście go krajali. Wydawałoby się: co tu ukazywać, korę psuć po próżnicy? O nieee, niepaństwowe to podejście.

A podejście państwowe — to ściśle ukazać, iżby od Roboty Wolny, za Boga w sobotę się nie zdarzył, w piątek też za Boga nie, za Boga nie w czwartek, za Boga nie we środę, tak samo za Boga nie we wtorek, a już na pewno za Boga nie w poniedziałek. Tak nakażą i tak będzie, abowiem na to właśnie jest państwo, jego potęga i chwała, i władza ziemska na wieki wieków amen. Szakala Demianycza nikt specyjalnie nie kocha. Kto by tam zresztą kochał baszę? Chyba że jego baba, no powiedzmy, dziatki małe, a tak to już nikt. I on nie po to wyznaczony jest na baszę, żeby go kochali. On po to jest wyznaczony, żeby był porządek. Listy przytomności pilnować. Atrament wydawać. Korę brzozową. Potrącić z wypłaty za bomelenctwo, za pijaństwo abo wychłostać kogo — ot, na co jest. A bez baszy nie da rady, bez baszy wszystko byśmy pomylili.

Weźmy taki przykład. Jak zwyczajnie się pomyśli: Majowy od Roboty Wolny jest w maju, tedy Październikowy ani chybi w październiku? A właśnie że nie! Październikowy od Roboty Wolny jest w listopadzie! I gdyby nie było baszy, to cały Fiodoro-Kuźmiczów, wszyscy ludkowie by się pijani tarzali przez calutki październik!

A dziwują się mnodzy: czemuż to Październikowy w listopadzie? I znowu podejście niepaństwowe! On dlatego w listopadzie, że w październiku pogoda zazwyczaj ładna, śniegu nie ma ani żadnych takich. Powietrze ostre, opadłym liściem pachnie, słoneczko długo świeci, niebo, no cóż, błękitne. Ludkowie, ci z chodzących, sami bez Ukazu na ulicę wychodzą: jeden po rdzę się wyprawił, inszy chrustu z lasu przynieść, jeszcze inszy ostatnią rzepę wykopywać. Pięknie! Jasność w przyrodzie.

A w listopadzie, jak luną deszcze, jak się rozpada, jak się rozpada, to — łojjjjej! Mętnie jest między ziemią a niebem, mętnie i w duszy! Dach przecieka, jeśli kiepski, ziąb i wilgoć przez szpary przenikają. Zatkasz okno szmatą, do pieca się przytulisz abo na wyrku drzemiesz, i płaksiwość taka cię ucapi, że hej! Minęło lato kraśne, nie wróci się, jakoby samo życie przeszło, rozwiała się radość, niby ten kurz na drodze! Ściągasz szmatę z okna, patrzysz, a na ulicy — nikogusieńko, niczegusieńko, tylko deszcz leje i w kałuże chlupie. I chmury takie poszarpane. Ludkowie, nawet najgłupsi, za nic sami w taką pogodę nosa z domu nie wyściubią.

W taki dzień, kiedy wszyscy, ale to wszyscy są w domach, nigdzie się nie podziali, nikogo ani w lesie, ani w polu nie zostawili, w taki właśnie dzień wyznaczony jest Październikowy od Roboty Wolny. Wszystkim ludkom, i zdrowym, i uszkodzonym, każą z domu wyjść na plac główny, gdzie strażnicza wieża, i po sześciu w rzędzie z piosnkami się przespacyrować. A ze strażniczej wieży baszowie będą na ludków patrzyli i wszystkich co do jednego liczyli. Bo przecie trzeba wiedzieć, ile mamy luda i ile blaszek naciąć na wypłatę, ile dobra wydawać w Dzień Składowy i ilu można na drogowe roboty ściągnąć, jeśli nie uszkodzeni, i różne takie. Nawet ludowa mądrość, i ta powiada: kurczaki licz jesienią. A kiedy wszystkich policzą, to oczywiście można po domach jeść i pić, weselić się, robić, na co przyjdzie ochota, byle z umiarem. To właśnie jest państwowe podejście.

A w który dzień Październikowy od Roboty Wolny wyznaczyć, to już naczalstwo myśli, od tego przecie jest. Oni tam siedzą w domiszczu, niebo oglądają, na pogodę baczenie dają i myślą sobie: wczoraj było chyba za wcześnie, a jutro, kto wie, może być i za późno, no to dzisiaj, myślą sobie, akuratnie ten dzień wypada. Spędzić no wszystkich na przeliczenie!