— Za Sergieicza był porządek! Domy odbudowali! Płoty odnowili! Nigdy nie wstrzymywali wydawania ze Składu! Kartki były na święta, ja miałem talon piątej kategorii i pocztówkę z życzeniami od komitetu!
— Wszystko się panu myli, pocztówki były przed Wybuchem! Ale niech pan sobie przypomni: jeszcze jakichś czterdzieści lat temu zabraniano prywatnego łapania myszy!
— … Spółdzielcze w Siłbow… w Swibłowie — Teresiowi zaplątał się język. — Pięć minut drogi od metra. Tereny zielone, zrozumiałeś? Bo ja nie jestem żaden rabinowicz, żeby mieszkać w centrum!.. Mieli rację, że was wszystkich zamykali!
— Chwileczkę… mówimy przecież o Sergieju Sergieiczu!..
— …okulary nasadzą i się mądrzą! Nie pozwolę… Pienią się jak pokrzywa! Gazrurką ich… Nie trzęś brodą! Mosiek! Mosiek jesteś! Państwo ci procent wyznaczyło, górną granicę, i tego masz nie przekraczać! Jop twoju mać!.. A nie przed cudzoziemcami ogonem merdać…
— Ale…
— Rozmnożyli się, kurna! Dwa precenty — tyle was ma być! Żeby ludziom pracy nie być ciężarem! Kto zjadł całe mięso? Epsztajny! Co?! Cukruście nam skąpili, a my bimber z przecieru pomidorowego mamy pędzić, tak? Hitler jesteś. Zyrinowskiego na ciebie mało!
— Ale…
— …synowi garnitur modry z wystej czeł… z czystej weł…! A ty Reganowi chciałeś sprzedać Wyspy Kurylskie! Ani piędzi!
— Terentiju Piotrowiczu!
— Powiedziałem: ani piędzi! Kuryli nie oddamy… A swoje słupy możesz sobie wsadzić do dupy! Muzeum z państwa robią, pasożyty! Benzyną was wszystkich… I zapałką! I wasz pppparlament, i książki, i akademika Ssssacharowa! I…
— A masz, bydlaku! — purpurowy Lew Lwowicz walnął go znienacka na odlew. — Andrieja Dmitrycza zostaw w spokoju!!
Nijakiego Andrieja Dmitrycza w chacie nie było; tak to bywa, kiedy człek za dużo wypije: w oczach wszystko mu się dwoi, a z kątów figury niewiadome abo gęby patrzą; mrugnie — i nie masz ich.
Najwyższy Rozpalacz też wykrzykiwał.
— Łajdak! Precz stąd!
— Ręce precz! — szalał Tereś, broniąc się mechatymi łokciami. — Rosjanina bijąąą!
— Bandyta! Chuligan! Wiązać go!
Zwalili stół, dzban się poturlał; Benedikt też się rzucił, pomagał wiązać lejcami pijane bydlę; związali Teresia, wyrzucili na dwór i jeszcze kopnęli na ostatek.
— … w Swibłowie mieszarka chromowana stała! — dobiegało z zamieci. — A u was, pedałów, wszystko chuja warte!
Jeśli ten jest spokojny, to jakiż musi być Potap?
SZA
Nad serce sterane i zdarte Znów myśli podniosą się jasne I ciemnym płomieniem przeżarte Opadną rozproszą się, jasne…6
— Za Sergieja Sergieicza był porządek — powiedział Benedikt.
— A pewnie! — odezwał się teść.
— Więcej niż trzech się nie gromadziło.
— Prawda!
— A teraz wszyscy mądrzy się zrobili, książki czytają, rozpuścili się. Fiodor Kuźmicz wszystkich rozpuścił, niech się sławi imię jego.
— Święte słowa! — ucieszył się teść.
— Sergiej Sergieicz płoty odbudował, a teraz co?
— No właśnie!
— Wszędzie dziury, płot zwalony, ścieżki do puszkina koprem zarosły!
— Nie może być!
— A to najgorsza trawa, ani smaku nie ma, ani zapachu!
— Najmniejszego.
— Na puszkinie gacie wieszają, powłoczki, a puszkin to nasze wszystko!
— Wszyściuteńko.
— To on wiersze pisał, a nie żaden Fiodor Kuźmicz!
— Z całą pewnością.
— I wyżej w chwale stanął niż aleksandra pyszny słup!
— Eee, kochany, gdzie tam słupowi do niego!
— A Fiodor Kuźmicz, niech się sławi imię jego, mnie sięga do kolana! A niby Najwyższy Basza, oby żył długo! Oleńce na kolana siada, jak u siebie w domu!
— No, no?!
— Co „no”?
— Myśl dalej!
— Co mam myśleć?
— A co ci serce podpowiada?
Nic serce Benediktowi nie podpowiadało, w sercu ciemno było jak zimą w chacie, kiedy wszystkie świece się wypalą i po omacku się mieszka. Była gdzieś świeczka zapasowa, ale znajdź ją, kiedy dokoła mrok, choć oko wykol!
Macasz, macasz rękami, a ręce są ślepe, bojaźliwe. Znajdziesz nie wiadomo co, obmacasz, nie widzący, a dusza zamiera: co toooo?! Aaaa?! Nigdy czegoś takiego w chacie nie było! Co to jest?!
Ze strachu wszystko w człowieku nagle się oberwie! Odrzucisz to, coś obmacywał… Stoisz jak wryty, odetchnąć się boisz… Boisz się zrobić kroku. Myślisz: zaraz stąpnę i trafię nogą na TO…
Ostrooo… żnie… Boookiem… wzdłuż ściaaany… tup, tup — i dostaniesz się do drzwi. Szarpniesz drzwi — i uciekać, ani się oglądać!
Zwalisz się pod drzewem abo pod płotem; wszystko w środku się tłucze. Teraz trzeba żebrać, ognia prosić, świeczki, może u kogo się wybłaga. Jeśli dadzą świeczkę, to już łatwiej, nie tak strasznie. Wraca się do chaty, patrzy, co to było takiego, a tam nic takiego nie ma.
Nie ma nic.
Bo to nieraz sąsiedzi sobie pożartują, figlarze: kiedy ciebie nie ma, podłożą ci nie wiadomo co, żebyś ze strachu rozum sobie uszkodził. A kiedy biegasz tu i tam, światła szukający, oni zabiorą to, co podłożyli, i nie ma nic, i nie dowiesz się, co to takiego było.
Serce nic nie podpowiadało, a głowa tak, głowa podpowiadała, od czego w końcu rozum w niej jest; podpowiadała, że dawno jeszcze, jeszcze przed weselem — eeej! Kiedy to było! Benedikt był jeszcze młodzieńcem dzikim, niekulturalnym, niewykształconym młokosem z ogonem i bez pojęcia — wtedy widział u Warwary Łukiniszny książkę. Teraz już nie przypomni sobie, jaka to była książka, duża czy mała, ani jak się nazywała. Ze strachu, z nieprzyzwyczajenia wtedy nie zrozumiał nic, okrom tego, że mu straszno.
Teraz oczywiście, jako człek wykształcony, subtylny, można powiedzieć, doświadczony, umiałby skarb ocenić: obmacałby, poobracał, policzył, ile stron i jakie bukwy: małe czy duże. I czy na długo starczy czytania, i na którą półkę, przeczytawszy, z pocałowaniem ją postawi.
Teraz to, nauczony i zalękniony, wiedział już, że książka — ta wybranka, ptak biały, kwiat makowy — boi się wody.
Kochaniutka! Wody się boi, ognia się boi, od wiatru drży; koślawe zasię, ordynarne ludzkie paluchy zostawiają na niej siniaki, które nie znikną! Zostaną!
— A są tacy, co rąk nie umyli!
A są tacy, co atramentem podkreślają!
A są tacy, co wyrywają kartki!
Sam był kiedyś taki dziki i małomądry, taki kromanioński, że poślinionym paluchem wydrapał dziurkę! — „i świeca, przy której czytała pełne trwogi i oszustwa życie…” — dziurkę, bałwan, wydrapał, Boże przebacz! To jakoby cudem jakimś odnalazłszy w lesie tajemną polanę — całą w tulepanach szkarłatnych, drzewach złotych — objął w końcu najsłodszą Ptaszycę Pawicę i obejmujący, wsadził jej brudny paluch w jasne, w samej sobie, Ptaszycy, zakochane oko!..
Warwara Łukiniszna mówiła, że książkę dał jej Nikita Iwanycz — ot, i nakrył starego na kłamstwie! Masz książki, masz, stary pijanico, gdzieś je tam chowasz, pilnujesz, ludziom dobrym nie dajesz… W chacie ich nie ma, Benedikt chatę oną znał, siadywał tam… W szopie nie ma, w szopieśmy puszkina rzezali… W komórce — jeno rdza… A w łaźni?