– Teraz rozumiesz, Dato, dlaczego Hasan nie chce ci sprzedać towaru?
Dato spojrzał na piach:
– Teraz rozumiem.
Hasan podszedł do niego bardzo blisko.
– Szczury nam się zalęgły, brachu. Tłuste, kurwa, szczury.
– Traktor wie? – zapytał Dato.
– Na razie nie. Po chuja ma wiedzieć?
Dato włożył rękę w piach. Pogmerał. Zaczerpnął garść. I z pasją cisnął na podłogę.
– Padaka!
– Ale to na pewno nie dilerzy.
– To kto w takim razie? Twoi?
– Znam swoich. I oni mnie. Rękę bym sobie dał uciąć.
– Rękę… rękę… – Dato gniewnie splunął. – Swoi też podgryzają. Kurwy! Padaka! Hasan, szukaj sam. Ja do blondynów nie pojadę. Oddam pieniądze i szlus.
– Poczekaj, brachu.
– Jakie poczekaj? Tobie skroili, twój problem. Pojedziesz do nich sam na układy.
– Nie ściemniaj, brachu. To nie mój problem. To nasz problem.
– Ni chuja! Ciebie zahaczyli, co ja mam do tego?
– To, że szczur żyje w twoim domu.
– Co? Jaki, kurwa, szczur?
– Tłusty. I śpi u ciebie. I chleb twój je.
Dato wlepił w niego wzrok.
Hasan pogrzebał w kieszeniach. Wyjął okrągłą drewnianą tabakierkę. Zamknął pokrywę lodówki. Otworzył tabakierkę. Była w niej kokaina. Odsypał trochę na pokrywę. Wyciągnął kościaną rurkę i plastikową kartę.
– Chodź poinhalujemy, brachu. Ja już od trzech dni nie śpię.
– To co… szczur, mówisz? U mnie? Co ty za wałki wstawiasz?
– Nie wstawiam, Dato.
– I który to?
– Nie poganiaj mnie.
– Co, kurwa, nie poganiaj? Który?
Hasan szybko roztarł kartą kokainę. Oddzielił dwie grube kreski. Podał Dato rurkę.
– Masz, brachu.
Dato wziął rurkę. Nachylił się. I szybko wciągnął nosem swoją kreskę. Oddał rurkę Hasanowi. Ten wsadził ją do garbatego nosa. Powoli wciągnął połówkę kreski jedną dziurką. Potem resztę – drugą.
– A jak to wytrybiłeś? – Dato pociągał nosem. – Ty się przecież z moimi nie spikasz. Jak to wytrybiłeś? Co, u mnie wesz się zalęgła?
– Masz porządną kadrę, Dato.
– No to kto, do kurwy nędzy?!
– Poczekaj. – Hasan oddzielił jeszcze dwie kreski. – Chodź, dofukamy. A ja ci powiem, co trzeba robić.
– Robić… robić… A! – Dato kopnął kartonowe pudło. Z dziury posypała się kasza gryczana.
Hasan wciągnął swoją kreskę. Dato machnął ręką.
– Nie chcę.
Hasan wciągnął drugą kreskę. Schował tabakierkę z rurką. Wytarł nos chustką.
– No to tak zrobimy. Zamkniemy to. I zaniesiesz do siebie.
– Na chuja mi piach?
– Niech twoi myślą, że wszystko jest w porządku.
– A hajc?
– Dasz mi tylko teczkę. A kasę wyjmiesz.
– No?
– Skrzynię odwieziesz do siebie. A potem zaczniemy polowanie na szczura.
– To trybisz w końcu kto czy nie?
Hasan zbliżył się. Szepnął mu coś na ucho.
– A lód jest u niego?
– Nie.
– To gdzie jest lód? Już u blondynów?
– Nie, nie, Dato. Lód jest u ciebie w domu.
Dato wlepił w niego wzrok.
– Co? Gdzie?
– W zamrażarce.
– U mnie?
– U ciebie, u ciebie, Dato.
– I kto to zrobił?
– Twoja Natasza.
Bosch
21.00.
Mieszkanie Dato. Ulica Mała Bronna 7.
Obszerna kuchnia. Białe meble. Drogi sprzęt. Na ogniu pozłacany garnek z wodą.
Na marmurowej podłodze leżał związany Pomarańcz: 29 lat, rudy, masywne ciało byłego sportowca.
W kącie siedziała Natasza: 26 lat, ładna, z długimi nogami, w rozdartej różowej sukience. Przykuta kajdankami do kaloryfera.
Przy stole siedzieli Dato i Hasan Ślepy. Obok stali Łom i Pieka: szerokie ramiona, muskularni, małe ogolone głowy i grube szyje.
Przed Dato stała opróżniona do połowy butelka wódki Jurij Dołgoruki. Hasan rozcierał na talerzu porcję kokainy.
Dato nalał sobie wódki. Wypił. Bez pośpiechu zapalił papierosa. Spojrzał na Nataszę.
– Jednego, kurwa, nie rozumiem. Zabij mnie, zarżnij – nie pojmuję. Czego ci brakowało?
Natasza milczała. Utkwiła wzrok w nodze od stołu.
– Wyciągnąłem cię z gówna, pomogłem twojemu bratu, matce pomogłem. Woziłem na Karaiby, ubrałem, kurwa, jak księżnę Dianę. Jebałem codziennie. Czego ci brakowało?
Natasza milczała.
– Tak. Baby to zagadka. – Dato wypuścił dym. – Co, Hasan? Trzeci raz mam wtopę ze szczurem. O co chodzi?! Przeznaczenie, kurwa?
– Nie wiem, brachu. – Hasan wciągnął nosem porcję. – Może i przeznaczenie.
– Do tego, kurwa, ni chuja we łbie mi się nie mieści: no, ożeniłabyś trefny lód, no, wyjęłabyś pół stówy. Ale co dalej? Co dalej? Gdzie byś się zadekowała? Co, pod ziemię byś się zapadła? I co, pół kafla – to dla ciebie taka duża kasa?
Natasza milczała.
– Dato, zostaw ją. – Hasan wytarł nos. – Baba zawsze jest na drugim planie.
– Człowiek uczy się przez całe życie… – Dato strząsnął popiół. Popatrzył na garnek.
– No jak, gotuje się?
Pieka zajrzał do garnka.
– Zaczyna.
Pomarańcz poruszył się na podłodze. Łom przycisnął go nogą.
– Leżeć.
– Dato, psem twoim będę, jak to mój pomysł. Psem – wymamrotał Pomarańcz.
– Psem to ty nie będziesz – Dato spojrzał z ukosa na jego rudą, spoconą głowę – bo już nim jesteś.
– Mnie Szakro dwa razy przystawiał klamkę do głowy. Wtedy, w Dagomysie, i po weselu. O blondynach słyszał od Awery.
– Od Awery? – uśmiechnął się Hasan. – Awera już gryzie piach.
– Robił wjazdy do Szakro, ten mu jeszcze wisiał za „Tybet”. – Pomarańcz uniósł głowę. – I wtedy wychlapał mu o blondynach i o lodzie. Mówi: jest duży tort, bierz. Nabijesz kabzę, to oddasz.
– I co, Szakro kazał ci schaltować Hasanowi? – zapytał Hasan.
– Szakro chce wziąć dolę za lód.
– Co? – uśmiechnął się Dato. – Co ty, ścierwo, łoisz? Awerę przecież sprzątnęli, jaki, kurwa, dług, jaki „Tybet”?
– On chce iść na przypał bez Awery. Chujem byłbym, Dato. Mnie jego ogary sprzedały, że jest teraz goły, że ma z Rybą na pieńku, a ciebie chcą wydymać.
– I zgarnąć pulę? – uśmiechnął się Dato.
– Chcą zgarnąć.
– Na bezczyla? Bez ścinki?
– Powiedział mi: chodź, wyjmij porcję, to zobaczę. Nie wyjmiesz – to zejdziesz.
– A co chce zobaczyć?
– No… jak ty się wykładasz.
Dato zgasił papierosa. Wstał. Podszedł do Pomarańcza. Włożył ręce do kieszeni. Zakołysał się na czubkach palców.
– Nno tak… Ty psie, całkiem się zbiesiłeś. Zupełnie straciłeś wyczucie.
Kiwnął do Pieki. Ten zdjął garnek z ognia. Łom przycisnął butem głowę Pomarańcza do niebieskawej marmurowej podłogi.
– Kurwą byłbym, Dato… Hasan… przysięgam… – mamrotał Pomarańcz.
Pieka siadł mu na nogach i zaczął lać wrzątek na plecy.
Pomarańcz krzyknął i zaczął się szarpać.
Łom i Pieka przygnietli go.
– Gadaj prawdę, psie, prawdę. – Dato kołysał się na palcach.
– Przysięgam! Przysięgam! – wył Pomarańcz.
Pieka chlusnął mu na plecy. Pomarańcz zadygotał.
– Prawdę, prawdę.
– Dato! Przestań! – krzyknęła Natasza.
– Prawdę, psie!
– Przysięgam! Przysięgam!
– Chluśnij mu na facjatę – poradził Hasan.
Pieka chlusnął Pomarańczowi na głowę. Ten zawył.
– Nie, Dato! Zostawcie go! – krzyczała Natasza.