Twarz Łapina spoważniała. Trochę się zaczerwienił. Członek lekko drgnął. Mocz bezszelestnie popłynął do kaczki. Pielęgniarka umiejętnie przytrzymywała członek.
– No, proszę. Jakie to proste. Nigdy nie sikałeś do kaczki?
Łapin pokręcił głową. Mocz płynął nadal.
Pielęgniarka wyciągnęła wolną rękę. Ze stolika z napojami wzięła serwetkę.
Łapin przygryzł wargi i ostrożnie nabrał powietrza.
Strumień wysechł. Pielęgniarka owinęła członek serwetką. Ostrożnie wyjęła spod kołdry ciepłą teraz kaczkę. Postawiła ją pod łóżkiem. Zaczęła wycierać członek.
– Od urodzenia masz niebieskie oczy? – zapytała.
– Tak. – Spojrzał na nią spode łba.
– A ja miałam szare. Do szóstego roku życia. Wtedy ojciec zaprowadził mnie do swojej fabryki. Żeby pokazać jakąś cudowną maszynę, która montowała zegarki. No i kiedy ją zobaczyłam, po prostu zdrętwiałam ze szczęścia. To była taka maszyna, taka wspaniała maszyna! Nie wiem, ile stałam: godzinę, dwie… Przyszłam do domu, położyłam się spać. A następnego dnia moje oczy stały się niebieskie.
Członek Łapina zaczął twardnieć.
– Czarne rzęsy. I brwi. – Oglądała go. – Chyba lubisz, jak ktoś jest wobec ciebie czuły.
– Czuły?
– Czuły. Lubisz?
– Ja… tak w ogóle… – przełknął.
– Miałeś kobiety?
Uśmiechnął się nerwowo.
– Dziewczyny. A ty miałaś kobiety?
– Nie. Tylko mężczyzn – odparła spokojnie, wypuszczając jego członek z rąk. – Przedtem. Zanim się przebudziłam.
– Przedtem?
– Tak. Przedtem. Teraz mężczyźni nie są mi potrzebni. Potrzebni mi są bracia.
– Jak to? – Podciągnął kolana, zasłaniając naprężony członek.
– Seks to choroba. Śmiertelna. I choruje na nią cała ludzkość. – Schowała serwetkę do kieszeni fartucha.
– Tak? Ciekawe… – uśmiechnął się Łapin. – To co z czułością? Przecież o niej mówiłaś?
– Widzisz, Ural, istnieje czułość ciała. Ale jest niczym wobec czułości serca. Serca, które się przebudziło. I ty teraz to poczujesz.
Otworzyły się drzwi.
Weszła kobieta w białym szlafroku frotte: 38 lat, średni wzrost, pulchna, włosy ciemnoblond, niebieskie oczy, twarz okrągła, nieładna, uśmiechnięta, spokojna.
Łapin przyciągnął do piersi drżące kolana. Sięgnął po kołdrę, ale kołdra leżała w nogach.
Pielęgniarka wstała i podeszła do kobiety. Ostrożnie pocałowały się w policzki.
– Widzę, że już się poznaliście. – Przybyła z uśmiechem spojrzała na Łapina. – Teraz moja kolej.
Pielęgniarka wyszła. Bezszelestnie przymknęła za sobą drzwi.
Kobieta patrzyła na Łapina.
– Dzień dobry, Ural – rzekła.
– Dzień dobry… – Odwrócił wzrok.
– Jestem Mer.
– Mer? Mer czego?
– Niczego – uśmiechnęła się. – Mer to imię.
Zrzuciła szlafrok. Naga zrobiła krok w stronę Łapina. Wyciągnęła pulchną rękę.
– Wstań, proszę.
– Po co? – Łapin patrzył spode łba na jej duży, obwisły biust.
– Proszę. Nie wstydź się mnie.
– Zlewam to. Tylko… oddajcie moje ubranie.
Łapin wstał. Oparł ręce na cherlawych biodrach. Podeszła. Objęła go delikatnie i przytuliła do piersi. Łapin zaśmiał się nerwowo, odwracając twarz:
– Kobieto, nie zamierzam cię rżnąć.
– Wcale ci tego nie proponuję – powiedziała. Nagle zastygła bez ruchu.
Łapin westchnął z irytacją, wznosząc oczy.
– Może w końcu oddacie mi ubranie, co?
Nagle zadygotał. Szarpnął się całym ciałem. Zamarł.
Oboje zmartwieli. Stali, objęci. Powieki im opadły.
Stali nieruchomo przez 42 minuty.
Mer drgnęła, zaszlochała. Rozluźniła uścisk. Łapin bezsilnie wypadł z jej objęć na podłogę. Szarpnął się konwulsyjnie. Otworzył usta, szlochając, łapczywie wciągnął powietrze. Usiadł. Otworzył oczy. Tępo wlepił wzrok w nogę łóżka. Policzki mu płonęły.
Mer podniosła szlafrok, narzuciła na siebie. Położyła maleńką pulchną dłoń na głowie Łapina.
– Ural.
Odwróciła się i wyszła z pokoju. Siostra przyniosła Łapinowi ubranie. Kucnęła obok niego.
– Jak się czujesz?
– W porządku. – Przesunął drżącą ręką po twarzy. – Tak w ogóle, to chcę… tego… chcę…
– Boli cię pierś?
– Tak… jakoś… ja… tego…
– Ubieraj się. – Siostra pogłaskała go po ramieniu.
Łapin sięgnął po dżinsy. Pod nimi leżały slipy.
Nowe. Nie jego. Pomacał je.
– A pani… a ty…
– Co? – zapytała siostra. – Mam się odwrócić?
– A ty… co? – Pociągnął nosem.
Spojrzał na nią, jakby ją widział po raz pierwszy. Palce dygotały mu lekko.
Siostra wstała. Podeszła do okna. Odsunęła firankę i popatrzyła na nagie gałęzie.
Łapin podniósł się z trudem. Chwiejąc się i potykając, włożył slipy. Potem spodnie. Wziął czarną koszulkę. Też była nowa. Zamiast poprzedniego
– A dlaczego… to? – Miął palcami nową koszulkę.
Siostra obejrzała się.
– Ubieraj się. To wszystko twoje.
Patrzył na koszulkę. Potem ją włożył. Sięgnął po kurtkę. Leżały na niej jego rzeczy. Klucze. Legitymacja studencka. Portfel. Jakoś dziwnie gruby.
Łapin wziął go do ręki. Otworzył. Portfel był wypchany gotówką. Pięćsetrublowymi banknotami i dolarami.
– Ale to… nie moje. – Patrzył na portfel.
– Twoje. – Siostra odwróciła się. Podeszła do niego.
– Miałem… siedemdziesiąt rubli. Siedemdziesiąt… pięć.
– To są twoje pieniądze.
– Chyba nie… – Patrzył na portfel. Kilkakrotnie dotknął swojej piersi.
Ujęła go za ramiona.
– Posłuchaj, Ural. Na razie nie rozumiesz, co się z tobą stało. Powiedziałabym – nic nie rozumiesz. Wczoraj w nocy się obudziłeś. Ale jeszcze nie otrząsnąłeś się ze snu. Teraz twoje życie potoczy się zupełnie inaczej. Pomożemy ci.
– Jacy my?
– Ludzie. Którzy się przebudzili.
– Yyy… co?
– Nic.
– I co ze mną będzie?
– To, co ze wszystkimi przebudzonymi.
Łapin patrzył szklistymi oczami na jej piękną twarz.
– A niby co?
– Ural – ścisnęła palcami jego kościste ramiona – bądź cierpliwy. Dopiero wstałeś z łóżka. Na którym spałeś przez dwadzieścia lat. Nie zrobiłeś nawet pierwszego kroku. Więc włóż portfel do kieszeni i chodź za mną.
Otworzyła drzwi. Wyszła na korytarz.
Łapin wciągnął kurtkę, wsunął portfel do wewnętrznej kieszeni. Klucze i legitymację do bocznych. Również wyszedł na korytarz.
Siostra ruszyła szybkim krokiem. Łapin za nią. Ostrożnie. Dotykając opatrunku na piersi.
Przy izbie przyjęć czekali na nich lekarz i Mer. Mer miała na sobie ciemnofioletowy płaszcz z dużymi guzikami. Ręce trzymała w kieszeniach. Patrzyła na Łapina wciąż tak samo ciepło i życzliwie. Uśmiechała się.
– Tak więc, drogi kolego, mamy niewielkie pęknięcie mostka – odezwał się lekarz.
– Słyszałem – wymamrotał Łapin, nie odrywając wzroku od Mer.
– Repetitio est mater studiorum - ciągnął lekarz obojętnym głosem. – Opatrunku elastycznego nie zdejmować przez dziesięć dni. Nie podnosić betonowych płyt. Nie ustanawiać rekordów świata. Nie uprawiać miłości z tytanami. A to zażywać – podał Łapinowi dwa opakowania lekarstw. – Dwa razy dziennie. A jak będzie bolało – pentalgin. Albo siedem kieliszków wódki. Rozumiemy się?
– Co? – Łapin przeniósł na niego ciężkie spojrzenie.