Выбрать главу

Przejechaliśmy ze trzy wiorsty i moje serce zadrżało. Czuło LÓD, jak kompas czuje rudę żelaza.

– Popędź! – Ścisnęłam rękę Adr.

Adr zaciął konia. Ten pognał galopem.

Gościniec skręcił wokół pagórka, szeroką wstęgą wpełzł na drugi pagórek i popłynął w dół – do wykopu. Pomknęliśmy dalej.

Zamknęłam oczy. Już widziałam LÓD sercem. Zbliżał się do mnie jak LĄD ŚWIATŁOŚCI.

Sanie zatrzymały się.

Otworzyłam oczy.

Staliśmy na skraju wykopu. Przed nami leżała ogromna bryła lodu, miejscami przyprószona śniegiem. Błyszczała w słońcu, mieniąc się błękitem.

Tak! Lód był niebieski, jak nasze oczy!

Wokół lodowej bryły tłoczyły się drewniane budowle – pale, mostki, szopy dla inwentarza, wieżyczki strażnicze. Wszystko to – liche, ubogie, ludzkie – bladło i niknęło wobec przerażającej mocy lodu.

To był NASZ LÓD! LÓD, zesłany przez Światłość, LÓD, który uderzył w pierś śpiącej ziemi i przebudził ją.

Serca nam zamierały z zachwytu.

Wzięliśmy się za ręce i zeszli do wykopu. Podeszliśmy do bryły po drewnianym moście. Konwulsyjnie zaczęłam zrywać z siebie ubranie, aż nic na mnie nie zostało.

Wstąpiłam na lód.

Z piersi wyrwał mi się krzyk uniesienia, łzy trysnęły z oczu. Upadłam na lód, objęłam go. Moje serce czuło i rozumiało tę boską bryłę. Czułam pod sobą ogromne serce. Rozmawiało ze mną.

Adr również był nagi. Poderwałam się, podeszłam do niego.

Szlochając z uniesienia, objęliśmy się i upadli na lód.

I czas stanął dla nas w miejscu.

Ocknęliśmy się nocą.

Rozluźniliśmy objęcia.

Nad nami wisiało czarne niebo z jasnymi gwiazdami. Były tak nisko, że zdawało się, iż można ich dosięgnąć. Wokół jasnego i dużego księżyca żółciły się dwa mętne półokręgi. I gdzieś tam za horyzontem bezdźwięcznie płonęła zorza polarna.

Leżeliśmy w ciepłej wodzie. Wcale nie było nam zimno. Przeciwnie – nasze ciała płonęły. Roztopiliśmy w lodzie dołek, odbijający kontury naszych splecionych ciał. Nad nami unosił się obłok pary.

Nieopodal rozległ się wystrzał.

Jeszcze jeden.

Potem ktoś krzyknął:

– Ehe-heeeej!

Dotarło do mnie, że nas szukają.

Wstaliśmy. Wyszliśmy z naszej „wanny”. Znaleźliśmy ubrania, włożyli je. Trzeba było pożegnać się z lodem. I wracać do okrutnego świata maszyn z mięsa i zagubionych pośród nich braci. Ucałowaliśmy lód.

Ruszyliśmy po przemarzniętych mostkach w stronę wystrzałów i głosów.

W Moskwie wszystko ułożyło się pomyślnie: rezultat śledztwa zadowolił nowego ministra bezpieczeństwa narodowego. Lejtnant Wołoszyn został rozstrzelany jako japoński szpieg, razem z nim rozstrzelano też ośmiu ludzi Abakumowa, których obciążył poddany torturom Wołoszyn. Kolejne „szpiegowskie gniazdo” w systemie obozów pracy przymusowej zostało zlikwidowane.

Obóz nr 312/500 znów zaczął pracować, zabrzęczały kilofy zeków, zakrzyknęli brygadziści, zaszczekały psy wartownicze, kubiki LODU zawieziono do stolicy. A stamtąd – do innych państw, gdzie śpiące serca czekały na ciosy lodowych młotów, które je miały obudzić.

Działaliśmy sprawnie i precyzyjnie.

W ciągu dwóch lat odnaleziono dziewięćdziesięciu ośmiu braci.

To było ogromne zwycięstwo Światłości.

Ale nadszedł złowieszczy rok 1953.

W marcu umarł Stalin.

Następnej nocy Ha zebrał nas u siebie na daczy. Sześciu braci i sześć sióstr ulokowało się w półciemnym obszernym salonie przy palącym się kominku. Ha siedział w bujanym fotelu. Był w liliowym chińskim szlafroku w srebrzyste smoki. Palcami przebierał paciorki bucharskiego różańca. Rozbłyski ognia igrały na jego surowej i pięknej twarzy, lśniły w niebieskich oczach. Ha przemówił:

– W ZSRR nastąpi nowy podział władzy. Po nim nadejdą ogromne zmiany, które dotkną wielu z nas. Musimy być w pogotowiu. Powinniśmy się zatroszczyć o braci i o lód. Większość naszych koniecznie trzeba przetransportować z Moskwy i Leningradu na prowincję. Tak będzie bezpieczniej. Należy bezzwłocznie wziąć się do dzieła. Stronę techniczną sprawy ja i Adr bierzemy na siebie. Co zaś się tyczy wydobycia lodu – tutaj trudno cokolwiek przewidzieć. Nie wiadomo, co się stanie z obozem i projektem. Mogą ocaleć, ale mogą też zostać zamknięte.

Zamilkł i przeniósł wzrok na mnie.

– Hram, ty jedyna spośród nas znasz wszystkie słowa serca i widzisz sercem. Co ci mówi serce?

– Tylko jedno: nadciąga coś wielkiego i groźnego dla nas – odparłam, szczerze.

– Co ci to przypomina? – zapytał Adr.

– Czerwoną falę.

– Musimy zatem działać.

Zamilkliśmy na długo. Następnie Ha uśmiechnął się i rzekł:

– Dziś rano otrzymałem radosną nowinę – pierwsza partia lodu dotarła do Ameryki. Niedługo poznamy imiona amerykańskich braci!

Wszyscy zerwali się z miejsc. Ogarnęła nas radość. Zrzuciliśmy ubrania, stanęli w parach, objęliśmy się i przytuleni piersiami opadliśmy na kolana.

Kominek zgasł. Lecz w ciemnościach migotały nasze gorące serca.

Wiosna i początek lata upłynęły na intensywnej pracy. Żeby odesłać naszych do różnych miast, potrzebowaliśmy pieniędzy, dużo pieniędzy. Ha radził nam okraść inkasenta. Z łatwością wytropiłam samochód i ludzi, ochraniających worek z paczkami papieru, który tak cenią maszyny z mięsa. O inkasencie moje serce wiedziało wszystko – od złamanego w dzieciństwie obojczyka po grę na akordeonie. Poza tym lubił: wąchać kobietom palce u nóg, rozmawiać o piłce nożnej i czytać książki o wojnie. W odpowiednim momencie po moim sygnale Zu zastrzelił ochroniarza, Szro poderżnął gardło inkasentowi, a Mir wyrwał mu z rąk worek z pieniędzmi.

Pół miliona rubli w zupełności wystarczyło na przeprowadzkę stu osób.

Równocześnie z głównym zadaniem realizowaliśmy wiele innych: rozmieszczaliśmy żelazny zapas lodu w trzech kombinatach chłodniczych, wprowadzaliśmy swoich do różnorakich rozwojowych organizacji i likwidowaliśmy świadków. Przy tym ostatnim zadaniu byłam wprost niezastąpiona. Wystarczyło mi podejść pod drzwi mieszkania, żeby wiedzieć, kto jest w domu i co robi. Reszta była sprawą Mir, Zu i Szro. Ich noże niemal codziennie przerywały bezsensowną wegetację jakiejś maszyny z mięsa, której pamięć mogła nam zaszkodzić.

Byliśmy bezwzględni wobec żywych trupów.

I nagle.

Jak cios niewidzialnego miecza: 26 czerwca aresztowano Berię.

Z Kremla zapachniało siarką. Towarzysze broni Berii pozbyli się złudzeń: jeden się zastrzelił, inny zapił na śmierć. Jeszcze inny pospiesznie pisał donosy na wczorajszych przyjaciół.

Lecz Ha był spokojny.

– Zdążyliśmy – powtarzał.

Po aresztowaniu pryncypała tak jak wielu generałów GB narażony był na ciosy. Już nie mieliśmy pleców, wsparcia na górze. Błagałam Ha i Adr, żebyśmy się ukryli.

– Musimy walczyć tutaj – oponował Ha.

– Przetrzymaliśmy trzy czystki, z pomocą Światłości przetrzymamy też Chruszczowo-wską – dodawał z uśmiechem Adr.

Ale moje serce się niepokoiło. Coś się ku nam zbliżało. Krzyczałam do nich o nadciągającym nieszczęściu. Ale wszystkie moje argumenty rozbijały się o ich męstwo.

Za to oni obaj stale pragnęli mego serca, przeczuwając, że zostało nam niewiele czasu. W dzień zajmowaliśmy się naszą sprawą. Nocą zastygaliśmy pierś przy piersi, serce przy sercu.

Ich serca szalały.

Moje ręce nie zdążały owijać się wokół ich szyj, kolana drżały, ciało płonęło.

Żona Ha polewała mnie wodą, klepała po bladych policzkach.

Byłam szczęśliwa.

W ciągu tych dusznych czerwcowych nocy Ha i Adr poznali dzięki memu sercu wszystkie dwadzieścia trzy słowa serca.