Выбрать главу

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze.

Zamilkł, potem zerknął w bok i szybko wyszeptał:

– Już osiem dni nie spałem. Osiem! Nie mogę zasnąć. Po środkach nasennych zasypiam na godzinę i zrywam się jak oparzony. Idą ogromne zmiany, rozpoczęły się aresztowania. Zamykają wszystkich, którzy pracowali z Berią i Abakumowem. A kto z nimi nie pracował? Wy też z nim pracowaliście.

– Ja pracowałam dla nas.

– Dwóch moich przyjaciół z wydziału trzeciego aresztowano. Maslennikow odebrał sobie życie. Maslennikow! Rozumiecie? Chruszczowowska miotła wciąż zamiata… Tak…

Milczałam. Moje serce wiedziało, czego on chce. Spocił się:

– Przeżyłem dwie czystki – w trzydziestym siódmym i w czterdziestym ósmym. Cudem ocalałem, nie wpadłem w tryby. Po prostu nie mam sił na jeszcze jedną. Wiecie, nie spałem osiem dni. Osiem!

– Mówiliście już.

– Tak, tak.

– Czego ode mnie chcecie?

– Ja… chcę… wiem… – jesteście prawdziwym wywiadowcą. Prawdziwym agentem. Czyim – nie wiem. Może Amerykanów. Ale prawdziwym, rzeczywistym wywiadowcą! Nie jak ci lipni, których setkami produkują nasi śledczy, żeby zamknąć dochodzenie. Proponuję wam umowę: ja was stąd wywiozę, a wy mi pomożecie wyjechać za granicę.

– Zgadzam się – odparłam szybko.

Był zdziwiony. Otarł pot z czoła i zaczął szeptać:

– Nie, zrozumcie, to nie jest żadna tania prowokacja i nie… nie bredzenie niewyspanego czekisty. Ja to proponuję serio.

– Rozumiem. Przecież powiedziałam, że się zgadzam.

Łapicki spojrzał badawczo. W jego rozgorączkowanych oczach pojawiło się zrozumienie.

– Byłem pewien! – wyszeptał z zachwytem. – Nie wiem… Nie rozumiem… dlaczego, ale byłem pewien!

Spojrzałam w sufit.

– Ja też byłam pewna, że stąd wyjdę.

I to była prawda.

Pułkownik Łapicki wyprowadził mnie z izolatki śledczej w Lefortowie 18 sierpnia 1953 roku.

Padał drobny deszcz. Służbowym samochodem pułkownika dojechaliśmy do Dworca Kazańskiego; tam zostawił go już na zawsze. Potem wsiedliśmy do podmiejskiego pociągu i pojechaliśmy do wsi Bykowo. Tam na daczy krewnych siostry Jus mieszkali Szro i Zu.

Przywitali mnie z wielką radością, ale nie jak zmarłą i cudem zmartwychwstałą: ich serca wiedziały, że żyję.

Udusiliśmy pułkownika Łapickiego i przez dwie doby oddawaliśmy się obcowaniu serc. Moje stęsknione serce szalało. Piłam i piłam swoich braci. Do utraty tchu.

Zakopawszy nocą trupa Łapickiego, rano opuściliśmy Moskwę.

Trzy dni później w Krasnojarsku na dworcu czekali na nas Aub, Nom i Re. Wszystkich przywróciliśmy do życia razem z Adr w piwnicy Wielkiego Domu.

Tak znalazłam się na Syberii.

W ciemny grudniowy poranek moje serce dwukrotnie drgnęło z bólu: w dalekiej Moskwie rozstrzelano Ha i Adr. Maszyny z mięsa na zawsze zatrzymały ich gorące i silne serca.

A my nie mogliśmy temu zapobiec.

Minęło sześć lat.

Wróciłam do Moskwy.

Trzech braci zmarło śmiercią naturalną. Umarła też stara Jus. Światłość Pierwotna połyskująca w nich przyoblekła się w inne ciała, które dopiero co pojawiły się na ziemi. Naszym zadaniem było je ponownie odnaleźć.

Obóz wydobywający LÓD rozwiązano. Profesorów, którzy uzasadniali doniosłość badań „tunguskiego fenomenu lodowego”, pośmiertnie nazwano pseudouczonymi, tajny projekt „Lód” został zlikwidowany. Zlikwidowano też „szaraszkę”, w której wyrabiano lodowe młoty.

Niemniej jednak bractwo rosło w siłę. Zapasów lodu, wydobytego jeszcze w czasach stalinowskich, wystarczało na wszystko. W 1959 roku z wdzięcznością myśleliśmy o zekach obozu nr 312/500. Swoimi kilofami stworzyli niezbędną lodową bazę. Całe metry sześcienne lodu spały w lodówkach i podziemnych magazynach, czekając na swoją chwilę. Część lodu wyjeżdżała za granicę starymi kanałami MGB. Z reszty robiliśmy lodowe młoty.

Używaliśmy ich rzadko, bo zawęziło się pole poszukiwań NASZYCH. Miało teraz zasięg lokalny. Obecnie, bez wsparcia MGB, szukaliśmy swoich ostrożnie, starannie przygotowując się do opukiwania. Główny teren naszych poszukiwań stanowiły dworce, kina, restauracje, sale koncertowe i sklepy. Śledziliśmy blondynów o niebieskich oczach, uprowadzaliśmy i ostukiwaliśmy. Ale nie wiedzieć czemu najwięcej mieliśmy szczęścia w bibliotekach. Tam zawsze siedziały tysiące maszyn z mięsa i w milczeniu oddawały się zbiorowemu szaleństwu: uważnie kartkowały papier pokryty literami. Dawało im to szczególne, nieporównywalne z niczym zadowolenie. Grube, wytarte książki były napisane przez dawno zmarłe maszyny z mięsa, których portrety dumnie spoglądały ze ścian bibliotek. Książek były miliony. Nieprzerwanie je rozmnażano, podtrzymując zbiorowy obłęd, żeby miliony trupów z nabożeństwem pochylały się nad kartkami martwego papieru. Po lekturze stawali się jeszcze bardziej martwi. Ale pośród tych odrętwiałych figur byli też nasi. W ogromnej Bibliotece imienia Lenina znaleźliśmy ośmioro. W Bibliotece Literatury Obcojęzycznej – troje. W Historycznej – czworo naszych.

Bractwo rosło.

Przed zimą 1959 roku w Rosji było nas już stu osiemnastu.

Nastąpiły burzliwe lata sześćdziesiąte.

Czas płynął szybko.

Pojawiły się nowe możliwości, otworzyły nowe perspektywy.

Nasi zaczęli awansować zawodowo, zajmować odpowiedzialne stanowiska. Bractwo znów przenikało do radzieckiej elity, ale teraz od dołu. Pojawili się trzej nowi bracia w Radzie Ministrów i jeden w KC KPZR. Siostra Czbe została ministrem kultury na Łotwie, bracia Ent i Bo zajęli kierownicze stanowiska w Ministerstwie Handlu Wewnętrznego, siostra Ug wyszła za mąż za dowódcę wojsk obrony przeciwlotniczej, brat Ne został dyrektorem Teatru Małego.

A co najważniejsze – bracia Aub, Nom i Mir zorganizowali na Syberii towarzystwo naukowe do badań FTM (fenomenu tunguskiego meteorytu). Wspierała je Akademia Nauk, a finansował budżet państwa. Praktycznie co rok na miejsce upadku wysyłano ekspedycje.

I znów popłynęły do Moskwy lodowe bryły.

Pracowaliśmy.

W latach siedemdziesiątych wzrosła potęga bractwa.

Odnaleziony brat Lecz został dyrektorem Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Najbardziej zdumiewające było to, że jego córka i wnuk też okazali się nasi. To był pierwszy przypadek, kiedy rodzina była żywa. Lecz, Mart i Bork stali się ostoją bractwa w radzieckiej nomenklaturze. RWPG zarabiało na nas. Dzięki Lecz nawiązaliśmy ścisłe kontakty z braćmi w Europie Wschodniej. Zaczęliśmy im dostarczać lód bezpośrednio, omijając skomplikowane zakonspirowane kanały, stworzone przez Ha jeszcze za Stalina.

Objęłam niewysokie stanowisko kierownicze w RWPG.

To pozwalało mi często wyjeżdżać do bratnich krajów socjalistycznych. Ujrzałam twarze naszych europejskich braci. Poznałam ich serca. Choć mówiliśmy w różnych ziemskich językach, wspaniale się rozumieliśmy.

Wiedzieliśmy, CO i JAK robić.

Bractwo rosło.

W 1980 roku w Rosji było nas siedmiuset osiemnastu.

A na świecie – dwa tysiące czterysta pięciu.

Lata osiemdziesiąte przyniosły wiele kłopotów i przykrości.

Umarł Breżniew. I zaczęło się tradycyjne dla Rosji ponowne przegrupowanie władzy. Czworo naszych straciło poważne stanowiska w KC KPZR i w Radzie Ministrów. Troje z Komisji Planowania zostało zdegradowanych. Brat Jot, wybitny funkcjonariusz Wszechzwiązkowej Centralnej Rady Związków Zawodowych, został wykluczony z partii „za protekcjonizm” (zbyt aktywnie awansował naszych do kierownictwa związków). Dwaj bracia z handlu zagranicznego w wyniku kampanii walki z korupcją zostali skazani na kary długoletniego więzienia. Siostry Fed i Ku straciły stanowiska w KC komsomołu za „niemoralne prowadzenie” (przyłapano je w trakcie rozmowy serc). A Szro, mój wierny, mężny, został skazany za spowodowanie ciężkich obrażeń ciała (jeden z opukanych wyrwał się, uciekł i doniósł).