Kazbek Aczekojew, 82 lata, emeryt.
Za czasów władzy radzieckiej, kiedy nasza republika była częścią ZSRR, w naszej gminie było kino. Przepracowałem tam prawie trzydzieści cztery lata. jako kinooperator. Puszczałem ludziom filmy. Bardzo lubiłem kino. Teatru to ja zupełnie nie rozumiałem i nie rozumiem – komu to potrzebne? A kino bardzo lubiłem. Moje ulubione filmy trudno by zliczyć! Dużo. Ale najbardziej ulubione to porządne komedie. A ulubieni aktorzy komediowi – Charlie Chaplin, Peter Sellers, Louis de Funes, Fernandel, Jurij Nikulin, Gieorgij Wicyn, Żenia Morgunow, Armen Dżigarchanian, Władimir Etusz i Arkadij Rajkin. Nasza złota reprezentacja. Ale kiedy ZSRR umarł, republika odzyskała niepodległość, to z kinem zaczęło się dziać coraz gorzej. Nowych filmów prawie nie było. A potem zaczęła się wojna. W ogóle nikt nie myślał o filmie. Z żoną i synami zaszyliśmy się w górach u krewnych. Przeżyliśmy tam 6 lat i 8 miesięcy. Ale mój syn Rizwan i tak zginął. A wnuk Szamil zaginął. Kiedy wróciliśmy do naszego miasteczka, wszystko tam było zniszczone. A w kinie urządzono szpital. Ale życie toczyło się dalej. Pojawiła się elektryczność. Zaczęto wprowadzać porządek. I mój wnuk Bisłan nagle mi mówi, że wygrałem w gazecie nową aparaturę. Wypełnił kupony za nas wszystkich i wysłał do redakcji. A po pół roku przyszła odpowiedź: Kazbek Aczekojew. I firma przywiozła nam urządzenie prosto do domu. Wszyscy na nie patrzyliśmy. No i mówię: a co ono robi? A Bisłan mówi – to nowy cud techniki. Po pierwsze: pokaże film prosto w oczy. Po drugie: robi człowiekowi bardzo dobrze. Mówię: no to wypróbuj na sobie. A Bisłan odpowiedział: dziadku, ty wygrałeś, to ty pierwszy powinieneś wypróbować. Mówię: ja źle widzę, jestem dalekowidzem. On przeczytał instrukcję, mówi: twoja dalekowzroczność mieści się w normie. Wszystko będzie dobrze. Mówię – nie, za stary jestem na te eksperymenty. Synowie zaczęli mnie namawiać. Odmawiam. Wtedy przyszedł nasz sąsiad Umar i powiedział: Kazbek, całe życie puszczałeś nam filmy, to teraz sam popatrz. No to się zgodziłem. Posadzili mnie na krześle, zdjęli koszulę, założyli na pierś takie coś, do tego załadowali lód, jak nabój do karabinu. A na głowę wsadzili hełm. I wszystko podłączyli do sieci. A ten lód zaczął mnie jakby rozstrzeliwać. Ale w hełmie nic nie pokazywali. Pytam: Bisłan, tu nic nie puszczają. On na to: cierpliwości, dziadku. No to siedziałem cicho. Z nudów zacząłem myśleć o kinie, wspominać. Jak puszczałem filmy, jakie filmy, różne fragmenty. A potem nie wiedzieć czemu przypomniałem sobie Wielką Wojnę Narodową. Jak to byliśmy rekrutami i trafiliśmy najpierw pod Charków, a potem pod Wiaźmę. To było we wrześniu 1941 roku. Niemcy pobili na głowę dwie nasze dywizje piechoty i zaczęliśmy się wycofywać. Z naszego pułku zostało prawie dwustu ludzi. Dniało, kiedy zaczęliśmy wychodzić z okrążenia przez bagno. I trafiliśmy pod ich kaemy. Niemcy tam na nas czekali. I na moich oczach pozabijali wszystkich wokół. Po prostu wykosiło nas jak kosą. A mnie kula rozszczepiła kolbę karabinu. Padłem w błoto. A ci, którzy zostali żywi, również popadali w błoto. I leżeli w nim. Niemcy patrzą – kto się poruszy. I od razu dobijają. Były tam trzy kaemy. I strzelali bardzo dokładnie i krótkimi seriami – tylko po pięć kul – tak! tak! tak! tak! tak! Nie więcej. Potem czekają, i znów – tak! tak! tak! tak! tak! Niektórzy nasi zaczęli powolutku czołgać się w błocie, ale Niemcy od razu ich zabijali. Bo wszystko widzieli przez lornetkę. I wszyscy wokół mnie zginęli. A dwóch rannych płakało. I zrozumiałem, że muszę udawać martwego i tak przeleżeć do nocy. A potem się wyczołgać. A to był dopiero poranek, jakaś szósta. Zamknąłem oczy. I leżałem. A Niemcy strzelali do tych, którzy się poruszyli. Wszystkich wytłukli. A ja leżałem i nawet nie oddychałem. Twarz miałem do połowy w rzadkim błocie, ale druga połowa była na wierzchu. Leciutko wciągałem powietrze nosem i wypuszczałem ostrożnie ustami w błoto. Niemcy ucichli. A potem znów: tuk! tuk! tuk! tuk! tuk! A ja wciąż leżę. Już i słońce zaczęło przypiekać. Tam gdzieś toczy się walka. Ktoś znów zrywa się przez błota, a ci ich koszą i koszą z kaemów. No i jakoś tak mi się całkiem strasznie zrobiło. Przecież nie miałem wtedy nawet dziewiętnastu lat. Leżę, a wokół same trupy. I nagle na rękę wylazła mi z wody żaba. Tuż obok mojej twarzy. I widzę, ma jedną oderwaną łapkę. Pewnie kula jej oderwała. Siedzi na mojej ręce, oddycha i patrzy na mnie. A ja patrzę na nią. I tak mi się żal zrobiło siebie samego i tej żabki, że łzy popłynęły mi z oczu. I zacząłem płakać. Ale tak, jak nigdy nie płakałem. Coraz bardziej i bardziej. A potem nagle – hop! I stoję goły, zupełnie goły, jacyś ludzie trzymają mnie za ręce i jest tak przyjemnie i jakoś swobodnie, i wszyscy śpiewamy, a potem zaczyna wszystko płynąć jakoś tak, jakby nic nie było tylko światło
Wiktor Jewsiejew, 44 lata, rzeźnik.
Słyszałem wcześniej, że przygotowano taki sztuczny lód, który jak się postuka nim w pierś, to pobudza różne ośrodki sercowe. A tu bach – dostałem ten zestaw bezpłatnie w ramach kampanii reklamowej. No i wypróbowałem. W sumie to ciekawe. Chociaż dość długo się ciągnie. Tam pod koniec takie fest uczucie, wszyscy stoimy w kręgu i nagle – bach! giniemy w świetle
Lija Mamonowa, 22 lata, sprzedawczyni.
To w ogóle coś takiego… nie wiem, jak powiedzieć. Najpierw strasznie ciemno, cisza grobowa, tylko ten bijak wali w pierś jak młot udarowy. Od razu jakiś taki żal w duszy poczułam, no i wzięło mnie na smutki. I od razu przyszły mi do głowy różne przykre myśli w stylu: wszystko na marne, ludzie to gówno, życie jest ciężkie, i różne takie. A potem zobaczyłam porodówkę, a tam leży cała sala niemowlaków, porzuconych przez matki. Że niby weszłam tam w nocy i stoję. A one wszystkie śpią. I zrobiło mi się ich tak żal, że normalnie rozryczałam się jak bóbr. Strasznie ryczę i ryczę, nie mogę przestać. Widzę ich maciupeńkie nóżki i rączki, i ryczę. Tak się poryczałam, że padłam na podłogę i – koniec! Nie mam sił. Sama nie wiem, straciłam przytomność z bezsilności albo po prostu zasnęłam. Ocknęłam się, patrzę, wyspa jakaś taka bezludna, a my na niej stoimy wszyscy i jest nas dwadzieścia trzy tysiące. I wszyscy goli. Ale nie bzykamy się, tylko stoimy i czekamy. I nagle normalnie Bóg prosto z nieba zszedł i wziął nas. To światło
Anatolij OMO, 27 lat, WEB-designer.
Prawdziwa kultowa zabawka. Coś świeżego. Generalnie. Żaden tam system terapeutyczny, tylko typowy symulator nowej generacji. Który nam agresywnie wciska firma „LOOD”. Doskonały engine, czadowa grafa. Zajebisty klucz. Pełne odwzorowanie rzeczywistości. Plus sam „LÓD”, o superwłaściwościach, długo nawijały o nim media. Sam lód daje 50% klimy. Jara tak, że z miejsca chcesz jeszcze. Ale na chłodno człowiek kuma, że to początek nowego wykurwistego matrixa. Póki płynęliśmy, rypaliśmy w nasze sielankowe gierki: „QUAKE”, „MYTH”, „SUB COMMAND”, „ALIENS VERSUS PREDATOR”. Wyszliśmy na brzeg i nastąpiliśmy bosą nogą na realny LÓD. Auć! Chciałoby się powiedzieć: w pizdu, dobiliśmy do brzegu! Stoimy w braterskim kręgu i przechodzimy w światło