Выбрать главу

Ania Szengiełaja, 33 lata, poetka.

To jest boskie w pełnym tego słowa znaczeniu! Przygotowuje nas do śmierci, do przejścia w zaświaty. Dawno się tak nie zachwyciłam, dawno nie przeżyłam takiej alienacji, całkowitego oderwania od naszej szarej, ubogiej rzeczywistości. Nasze życie na ziemi – to przygotowanie do śmierci, do transformacji, do wielkich podróży. Jak poczwarki, musimy drzemać w naszych ziemskich kokonach, póki Wyższe Siły nie obudzą nas w trumnach i nie każą zmartwychwstać. Jak powiedział Lao Tse: „Kto nie może umiłować śmierci, ten życia też nie miłuje”. Ów cudowny aparat uczy nas, jak pokochać śmierć. To ma rzeczywiście moc uzdrawiającą. Bo naprawdę zdrowi są ci, którzy nie lękają się śmierci, którzy czekają na nią jak na wybawienie, którzy pragną się obudzić i zacząć nowe życie, w innych światach. W jednej chwili wszyscy zajaśnieliśmy światłem

CZĘŚĆ CZWARTA

Promień słoneczny pełzał po nagim ramieniu chłopca.

Plastikowy zegar ze śmiejącym się wilkiem głośno tykał na szafce nocnej. Strumień powietrza z uchylonego lufcika kołysał półprzezroczystą firanką. Na podwórzu leniwie poszczekiwał pies.

Chłopiec spał z otwartymi ustami. Spod kołdry wystawał zielony łeb pluszowego dinozaura.

Promień musnął pulchny policzek chłopca. Oświetlił koniuszek nosa.

Chłopcu drgnęły usta, zmarszczył się nos. Kichnął i otworzył oczy. Znów je zamknął. Ziewnął i przeciągnął się, zsuwając kołdrę. Dinozaur upadł na dywan. Chłopiec usiadł. Podrapał się w rozczochraną głowę. Zawołał:

– Mamo!

Nikt nie odpowiedział.

Spojrzał w dół. Dinozaur leżał do góry brzuchem między kapciem a pistoletem na wodę. Chłopiec zwiesił nogi z łóżka. Znów ziewnął. Wstał i poczłapał do kuchni.

Nikogo tam nie było. Na stole leżała pomarańcza, pod nią kartka. Chłopiec stanął na palcach i wyciągnął kartkę spod pomarańczy. Pomarańcza potoczyła się po stole. Spadła na podłogę. Potoczyła się po podłodze.

Poruszając ustami i dużymi palcami u nóg, chłopiec przesylabizował:

– Za-raz wra-cam.

Odłożył kartkę na stół. Kucnął, rozejrzał się. Pomarańcza leżała pod kredensem.

Chłopiec puścił bąka. Wstał. Poczłapał do łazienki. Spuścił majtki. Długo sikał, poruszając ustami. Podciągnął majtki, podszedł do umywalki. Podsunął drewnianą skrzynkę. Wszedł na nią. Wziął szczoteczkę do zębów, wycisnął pastę. Puścił wodę. Nabrał wody do ust, przepłukał je. Spojrzał na szczoteczkę. Podstawił ją pod strumień wody. Woda zaczęła spłukiwać pastę ze szczoteczki.

– Kot i pies… – wymamrotał chłopiec i potrząsnął szczoteczką.

Pasta spadła do umywalki. Chłopiec pryskał na nią wodą.

– Kotipies, kotipies, kotipies! Spłynęły i już.

Umył szczoteczkę, wstawił do kubeczka. Zeskoczył ze skrzynki. Pobiegł do kuchni. Zajrzał pod szafę. Pogroził pomarańczy pięścią.

– Kotipies!

Otworzył lodówkę. Wyjął batonik Danio w czekoladzie. Rozwinął opakowanie. Nadgryzł. Jedząc, poszedł do pokoju mamy. Wziął do ręki pilot. Usiadł na podłodze, włączył telewizor. Pogryzając batonik, przeleciał po kanałach. Oblizał palce, wytarł w koszulkę.

– No. – Chłopiec podpełzł do stojaka z kasetami wideo; wyciągnął jedną. – Dinusie. Poczekajcie.

Zaczął wkładać kasetę do magnetowidu, lecz nagle zauważył coś nowego. W kącie stało niebieskie kartonowe pudło z dużym białym napisem „LOOD”. Pudło było rozpakowane. Chłopiec podszedł. W środku leżały jakieś niebieskie przedmioty. Chłopiec chwycił pierwszy z wierzchu. To był hełm. Obejrzał go, następnie włożył na głowę. W hełmie było ciemno.

– Tra-ta-ta-ta! – Chłopiec oddał serię strzałów dwoma palcami.

Zdjął hełm i odłożył go na stół. Wyjął z pudła napierśnik. Obejrzał, rzucił na podłogę.

– Niee…

Wyjął z pudła niebieską walizkę. Ciągnął się od niej kabel włączony do gniazdka. Chłopiec położył walizkę na podłodze. Pomacał zatrzask. Puścił bąka.

Nacisnął zatrzask.

Walizka się otworzyła. Wewnątrz w bladobłękitnych plastikowych oczkach leżała jedna, jedyna bryłka lodu. Dwadzieścia dwa oczka były puste.

– Lodówka…

Chłopiec wziął bryłkę do ręki.

– Lodowata.

Lód był zapakowany w oszroniony celofan. Chłopiec podważył paznokciem niebieskawy pasek. Pociągnął. Pasek rozerwał opakowanie. Chłopiec wycisnął lód z celofanu na rękę. Obejrzał go. Polizał raz, drugi.

– To nie lody.

Zadzwonił telefon. Chłopiec podszedł, podniósł słuchawkę.

– Halo. Nie ma jej w domu. Nie wiem.

Odłożył słuchawkę. Postukał w nią lodem.

– Lód zmarzł. I przyszedł się ogrzać.

Stuknął lodem w szybę kredensu.

– To ja, lód!

Ssąc lód, ruszył do swojego pokoju. W kącie, na drewnianym stojaku do płyt CD, stały plastikowy Superman, X-man i Transformer. Chłopiec postawił między nimi lód.

– Ej, mocarze, przyszedłem do was. Jestem lód!

Chwycił Transformera, ściskającego w ręce laserowy miecz. Dziabnął lód ostrzem miecza.

– Lodzie, lodzie, kim jesteś?

Odpowiedział głosem lodu.

– Jestem zimny!

Spytał głosem X-mana.

– Czego chcesz, zimny lodzie?

I odparł głosem lodu.

– Ogrzejcie mnie!

Za oknem zaszczekały psy.

Chłopiec spojrzał w okno. Groźnie zmarszczył czoło.

– O! Znowu!

Wybiegł na balkon. Było ciepło i słonecznie. W dole trzy bezdomne psy obszczekiwały dobermana spacerującego z właścicielem okularnikiem. Doberman nie zwracał na nie uwagi.

– Kotipies! – Chłopiec pogroził psom pięścią.

Wrócił do swojego pokoju. Lód leżał pod mieczem Transformera.

– Wynoś się stąd, gruby lodzie! – zaryczał chłopiec i uderzył w lód mieczem.

Lód ześlizgnął się na dywan. Chłopiec usiadł obok. Zapiszczał cieniutkim głosikiem:

– Litości, zimno mi!

Wziął lód w dwa palce i poczołgał się z nim po dywanie, piszcząc i stękając. Natknął się na pluszowego dinozaura.

– Zimno mi!

– Chodźmy, lodzie, ogrzeję cię.

Pomógł lodowi wdrapać się na grzbiet dinozaura. Doczołgał się z dinozaurem do łóżka. Ułożył dinozaura na poduszce. Obok położył lód. Przykrył ich kołdrą. Zawarczał:

– Tu, będzie ci ciepło, lodzie.

Przypomniał sobie o pomarańczy. Pobiegł do kuchni.

Leżący obok dinozaura lód wystawał spod kołdry. Jego mokra powierzchnia błyszczała w słońcu.

***