Przerwał na chwilę zastanawiając się.
– Jak się panowie zapewne sami domyślacie, opracowujemy szczegółowo cały system niemieckich fortyfikacji zwanych przez nieprzyjaciela „Wałem Atlantyckim“. Co prawda, nikt poza najwyższymi dowódcami i kierownikami sprzymierzonych mocarstw nie zna punktu, w którym skoncentruje się nasze natarcie, a może nawet i oni nie są jeszcze pewni, gdzie ono nastąpi, trzeba jednak zawczasu opracować wszystkie możliwości.
Sektor wybrzeża normandzkiego leżący pomiędzy Bayeux i Caen nazwany został przez nas dla własnego użytku „Sektorem CD“. Dla ułatwienia sobie pracy podzieliliśmy go na szereg odcinków. Mojej skromnej osobie przypadł w udziale zaszczyt centralizowania wiadomości i kierowania akcją naszych agentów na, jakby tu powiedzieć... hm... wycinku tego odcinka, który nosi nazwę „SektorA CD–5“. Pan, kapitanie Seymour, zamieszkiwał tam przez pięć lat. Jest to nader szczęśliwy zbieg okoliczności, gdyż ma pan zapewne jeszcze w pamięci ukształtowanie terenu i jego punkty charakterystyczne. Poza tym, jako fachowiec wojskowy będzie pan mógł łatwo wytworzyć sobie obraz fortyfikacji nieprzyjaciela i ich powiązanie z wyżej wzmiankowanym obszarem. Co do pana, kapitanie Smolarsky, to znajomość języka francuskiego i północnej Francji, wskazywałyby raczej na zatrudnienie pana w charakterze oficera kontaktowego już po naszym lądowaniu, w ramach działań polskiego ruchu oporu we Francji. Nie jest to w przyszłości wykluczone. Na razie jednak kierując się pierwszą potrzebą, jaką jest akcja na terenie nieprzyjacielskiego pasa przybrzeżnego, przydzielono pana do nas. Składa się na to, poza tym pańska przyjaźń z kapitanem Seymourem, którą, jak mi się zdaje, podtrzymujecie panowie nadal.
Jan zamienił spojrzenie z Seymourem. Żaden z nich nie przypuszczał, że byli obserwowani.Tajemnica przygotowań inwazyjnych była rzeczywiście pilnie strzeżona w najmniejszych nawet szczegółach. Tymczasem Francuz uśmiechnął się pogodnie.
– Nie chcę panów dłużej przetrzymywać. Mam nadzieję, że jutro pomiędzy godziną ósmą a ósmą dziesięć zobaczymy się tu ponownie. Widząc, że obaj oficerowie podnoszą się, powstrzymał ich ruchem dłoni.
– Jeszcze chwileczkę. Muszę panom wystawić odpowiednie dokumenty, aby nie spotkały was jutro żadne trudności przy wejściu do biur. – Wyszukał na biurku blankiet czystego papieru, napisał na nim kilka słów, po czym nacisnął przyczepiony do poręczy fotela dzwonek elektryczny. Natychmiast prawie pojawił się w drzwiach żołnierz.
– Proszę zanieść to do biura przepustek i przynieść mi jak najszybciej odpowiedź.
– Tak jest, panie kapitanie.
Żołnierz wyszedł.
– Muszą się panowie chwilę wstrzymać – powiedział Renard – Za kilka minut dyżurny przyniesie tu legitymacje panów, poświadczone przez biuro przepustek.
Wyjął z szuflady paczkę amerykańskich cygar.
– Ho, ho! – powiedział Seymour – zdejmując banderolę – dobrze, że i my zaczynamy obracać się od dziś w wielkim świecie. Nie paliłem już takiego cudu, co najmniej od roku.
– Tak – przyznał Francuz – przydziały mamy, nienajgorsze. Co prawda, pracy też jest niemało. Przekonacie się zresztą panowie sami.
W tej chwili rozległo się pukanie i wszedł ten sam żołnierz niosąc dwie małe, oprawne w czarne płótno książeczki.
– Już gotowe, panie kapitanie.
– Dziękuję.
Żołnierz wyszedł. Renard otworzył pierwszą legitymację i spojrzawszy do wewnątrz wręczył ją Janowi, podobnie uczynił z drugą przeznaczoną dla Seymoura. Otworzywszy ją Jan nie mógł powstrzymać się od okrzyku zdziwienia. Na pierwszej stronie widniała jego fotografia w mundurze, bez nakrycia głowy, jednak Smolarski gotów był przysiąc, że nigdy nie wykonano mu podobnego zdjęcia. Także Seymour podniósł zdumione spojrzenie na siedzącego naprzeciw oficera.
– Może mi pan powie, w jaki sposób zdobyliście panowie tak uroczy obraz mojego szlachetnego oblicza?
– Jak panowie zapewne już wiecie, ludzi mających współpracować z nami otacza się opieką. Fotografie w tym wypadku są także potrzebne. Często przesyła się je w takie czy inne miejsce, w celu stwierdzenia, czy otrzymane dane dotyczą właśnie tego, a nie innego człowieka. Mówię panom o tym, gdyż uważam was od tej chwili za współtowarzyszy bractwa wtajemniczonych. Choć, szczerze mówiąc, wtajemniczenie nasze polega na znajomości maleńkiego tylko odcinka olbrzymiej akcji, która się obecnie rozwija. Z obowiązku chcę podkreślić pewną rzecz. Chodzi mi o milczenie. Prosiłbym, aby nawet pomiędzy sobą ograniczyli panowie rozmowy na temat naszej pracy do koniecznego minimum. Najbłahsze słowo kosztować może życie tysięcy ludzi.
Uśmiechnął się ponownie, jak gdyby przepraszając za swoją natarczywość. Uścisnęli mu ręce.
– A więc do jutra!
– Do jutra!
Wyszli. Na ulicy była piękna, słoneczna pogoda. Jan zaciągnął się powietrzem, jak człowiek, który wyszedł z zatopionej łodzi podwodnej.
– Jak ci się to wszystko podoba? – zwrócił się do przyjaciela.
Jeżeli chodzi o cygaro, to muszę przyznać, że było świetne.
– A reszta?
– Cóż reszta? Taka sama robota jak każda inna.
Jan nie odrzekł nic. Wiedział jednak, że za przysłowiową powściągliwością przyjaciela kryje się radość. Smolarski wolałby może coś mniej tajemniczego, a dającego więcej bezpośrednich wrażeń. Wolał walkę na otwartej przestrzeni, jawną, pełną huku, tempa i nieustannej wytężonej pracy. Potrafił jednak ocenić zaufanie, jakie go spotkało ze strony dowódcy jednostki, w której dotychczas pełnił służbę i Naczelnego Dowództwa Polskich Sił Zbrojnych.
Trącił łokciem Seymoura.
– Może byśmy wpadli gdzieś na kieliszek?
Anglik przywykł już do niesamowitych zachcianek Polaków, którzy przeważnie mieli chęć do picia o najbardziej nieprawdopodobnych godzinach dnia lub nocy.