Выбрать главу

– Niech mi pan da papierosa.

Wyjął papierosa z pudełka i podał jej w palcach. Dotknęła ręką jego dłoni i natychmiast cofnęła ją.

– Porozmawiajmy o czymś. Ta cisza działa mi na nerwy.

– Ponieważ nie znamy się prawie i prawdopodobnie nigdy w życiu nie spotkamy więcej, opowiem pani pewną historię. Niedawno spotkałem kobietę. Nie kocham jej, lecz coś zmusza mnie do myślenia o niej. Nie wiem, czy ona mnie kocha, ale obawiam się, że tak jest. Problem polega na wewnętrznym niepokoju, jaki mi zadaje cała ta historia. Wydaje mi się, że nie potrafię żyć bez tej kobiety, a jednocześnie nie widzę możliwości pozostania z nią.

– Czy jest ona pana kochanką?

Seymour zaczerwienił się pomimo ciemności. To bezwzględne pytanie wytrąciło go nieco z równowagi. Zły był na siebie, że pozwolił obcej kobiecie wejść w tajniki jego myśli i grzebać się w nich. Nigdy nie przypuszczał, że w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, w chwili kiedy kilkanaście metrów ponad nimi znajdowali się ludzie mogący w ciągu kilku minut stać się przyczyną zguby ich obojga, mówić będą o tego rodzaju sprawach. Odpowiedział:

– Tak. Jest ona moją kochanką. Dlaczego pani o to pyta?

– Pytam dlatego, że mężczyzna myślący o kobiecie robi to zwykle dla jednej z dwóch przyczyn. Jeżeli jej jeszcze nie posiadł, marzy o tym aby ją posiadać. Jeżeli już ją posiadł, myśli o minionej rozkoszy i o tym, by posiąść ją znowu. Trwa to tak długo, póki nie wypali się pożądanie, potem następuje przesyt, a z nim zanik wyżej wymienionych myśli.

– Co za cyniczne podejście. Zdumiewa mnie pani raz po raz.

– Niech pan nie nazywa tego cynizmem. Mówi przeze mnie zwykła znajomość życia. Gdybym opowiedziała panu moje dzieje od dnia wybuchu wojny do chwili dzisiejszej, nie dziwiłby się pan niczemu.

– Niech więc pani mi je opowie, oczywiście, jeżeli nie ma w nich nic takiego, co by pani chciała zatrzymać dla siebie.

– Mogę powiedzieć panu wszystko. Nie dlatego abym przykładała specjalną wagę do swoich zwierzeń i nie z chęci wywnętrzenia się. Po prostu, jak pan słusznie zauważył, nie znamy się i nie zobaczymy, mam wrażenie, już nigdy. Jest to taki sobie dramacik młodej dziewczyny, jakich zapewne rozegrało się podczas tej wojny tysiące. Ale mniejsza o to, jeżeli chce pan posłuchać, mogę go panu opowiedzieć.

– Ależ proszę.

– A więc – zaczęła spokojnym, równym głosem – na miesiąc przed wybuchem wojny wyszłam za mąż. Poznałam się z mym mężem na Sorbonie. Uczęszczaliśmy na ten sam wydział. W dwa tygodnie po wybuchu wojny został on zmobilizowany. Oczywiście, aby historia moja była bardziej ckliwa musze panu powiedzieć, że odprowadzałam go na stację z kwiatami w ręku i ze łzami w oczach. W kwietniu przyjechał na kilkudniowy urlop i to był ostatni raz, kiedy widzieliśmy się. Potem przyszła ofensywa niemiecka. O mężu moim ślad zaginął. W miesiąc po zakończeniu działań wojennych przyszedł do mnie pewien człowiek, oficer tej samej kompanii, w której służył mój mąż i przyniósł mi jego papiery oraz skrawek rozpoczętego listu do mnie. Bomba trafiła w dom, w którym kwaterowali. Mój mąż znajdował się wewnątrz domu, lecz jego kurtka wisiała przy studni. W czasie nalotu ukrył się wraz z innymi w sieni nie chcąc, aby nieprzyjaciel mógł ich zaobserwować. W ten sposób zostałam wdową po poruczniku Jean Renard...

– Jak miał na imię pani mąż?

– Jean. Jean Renard.

– Proszę niech pani mówi dalej. Wydawało mi się, że nazwisko męża pani jest mi skądś znajome, ale od razu przypomniało mi się, że myślałem o kim innym.

Nie zauważyła widocznie lekkiego drżenia w jego głosie, gdyż nie zmieniając tonu ciągnęła dalej.

... potem zdecydowałam, że nie chcę i nie mogę żyć dalej. Niech mi pan wierzy, że kochałam mego męża tak, jak tylko kobieta może kochać mężczyznę. Chciałam popełnić samobójstwo. Ponieważ nie miałam w domu żadnego przyrządu, przy pomocy którego można sobie w łatwy sposób odebrać życie, postanowiłam wyskoczyć przez okno. Odsunęłam firankę i jak bohaterka romantycznego filmu sprzed dwudziestu lat, poczęłam ze łzami w oczach spoglądać na ulicę, którą tylokrotnie przemierzałam u ramienia mego ukochanego. Nagle zobaczyłam coś, co wpłynęło na zmianę mego postanowienia. Po chodniku szło dwóch niemieckich żołnierzy. Odeszłam od okna i zaczęłam się zastanawiać. Ostatecznie wykoncypowałam sobie pewne założenie, którego trzymam się, aż do dzisiaj. Otóż powiedziałam sobie, że jestem trupem. Ciało moje leży rozbite na chodniku, a dusza buja sobie tam, gdzie chcą ją widzieć teologowie. Ja sama jestem tylko nic nie znaczącym cieniem i wszystko to, co od tej chwili zrobię nie będzie zrobione przeze mnie, lecz przez jedyną cząstkę mej istoty, która pozostała na ziemi: przez chęć zemsty.Tego samego popołudnia udałam się do pewnej znajomej, o której wiedziałam, że ma kontakt z powstającym Ruchem Oporu i powiedziałam jej, że pragnę oddać się „bez reszty“ na usługi Ruchu. Po kilku dniach byłam już wtajemniczona. Od tego czasu pracuję bez przerwy. Dwa lata temu zaproponował mi pewien znajomy współpracę w wywiadzie. Zgodziłam się natychmiast. Obecnie jedyną moją myślą jest wyciąganie potrzebnych mi informacji z oficerów armii niemieckiej. Ponieważ jestem młoda i ładna udaje mi się to z reguły. Oczywiście muszę z nimi spać, gdyż inaczej sprawa nie szłaby tak prosto. Przychodzi mi to z łatwością. Nie jestem przecież żywym człowiekiem. Mam zresztą wewnętrzne przeświadczenie, że mój Jean mogąc widzieć to, co robię, rozgrzeszył by mnie. Przysięgłam sobie zresztą, że ostatni dzień wojny będzie ostatnim dniem mego życia. Wrócę wówczas do mego małego mieszkania i skoczę z tego samego okna, z którego miałam skoczyć przed czterema laty. To wszystko.

Seymour słuchał z zapartym oddechem.

– Czy mąż pani nie był przypadkiem wysokiego wzrostu. Miał jasne, niebieskie oczy i pociągłą twarz?

– Tak. Czy znał go pan?

– Nie wiem, czy to ten sam. Człowiek, którego znałem pod tym nazwiskiem; miał zwyczaj powtarzania niektórych słów w zdaniu po dwakroć. Coś w rodzaju: „Siadajcie panowie, siadajcie“, albo: „Jestem Jean Renard, tak, Jean Renard“.

– To on! To na pewno on. Pamiętam, że śmiałam się z tego nawyku podczas naszych narzeczeńskich czasów. Więc pan go znał?