– Dobrze – Seymour także chciał odprężenia po niedawnych przejściach – będziemy dziś szaleli. Mam zresztą trzy dni urlopu i przyrzekłem sobie, że każdą jego minutę spędzę z tobą – zasępił się nagle. – Mam nadzieję, że nie znalazłaś jeszcze żadnej pracy?
– Nie. Wiesz że to straszne. Demoralizujesz mnie. Gdyby mi ktoś pół roku temu powiedział, że będę szczęśliwa z powodu braku pracy, gdyż umożliwi mi to przebywanie na pewien okres czasu z jakimś mężczyzną, nie uwierzyłabym.
– Naprawdę cieszysz się? – przytulił ją ramieniem.
– Gdybyś wiedział jak tęskniłam, gdybyś tylko wiedział...
Niespodziewanym ruchem chwyciła jego rękę i przytuliła ją do ust. Potem wspięła się na palce i zarzuciwszy mu ramiona na szyję wpiła się ustami w jego usta. Trwali tak, póki Seymour nie zatoczył się jak pijany i nie oparł ręką o ścianę.
– Chodźmy – rzekł ochrypłym głosem – chodźmy, bo obawiam się, że wcale nie wyjdziemy.
Kiedy byli już na ulicy spytał:
– Dokąd chciałabyś pójść?
– Wszystko mi jedno. Mam ochotę upić się ze szczęścia.
– A więc chodźmy się upić – zawyrokował. – Niedaleko stąd jest dobry lokal z orkiestrą i jakim takim wyborem trunków.
W tym czasie Jan, który na prośbę Renarda pozostał w biurze, prowadził z tym ostatnim rozmowę.
– Niech mi pan opowie w porządku chronologicznym wszystko to, co przeżył pan podczas pobytu we Francji.
– Zasadniczo niewiele mam do powiedzenia. Wylądowałem gładko, prawie na głowę oczekującego mnie łącznika, a później siedziałem całą dobę w ukryciu czekając na możność skontaktowania się z Seymourem. W końcu przyjechał jakiś człowiek na rowerze i udałem się z nim do jakiegoś domku na skraju lasu. Tam oczekiwał już kapitan Seymour w towarzystwie jakiejś pani. Zdaje mi się, że jest ona kierowniczką akcji na Sektorze CD–5. Przesiedzieliśmy we trójkę do wieczora w głębokim, doskonale urządzonym schronie. W nocy wsiedliśmy na rowery i z wielkim, przyznaję, strachem udaliśmy się w stronę morza. Na jakieś pięć kilometrów przed wybrzeżem zsiedliśmy i pozostawiliśmy rowery w domu, którego położenia nie umiałbym określić ze względu na nieznajomość terenu i panujące ciemności. Resztę drogi odbyliśmy pieszo. Jak nam się udało, tego nie wiem. Wiem natomiast, że cały ten obszar jest gruntownie zaminowany i pilnie strzeżony. Osobiście uważam, że tego rodzaju przeprawy są wyczynem organizacyjnym Francuskiego Ruchu Oporu. Ludzie ci pracują z niesłychanym poświęceniem. W naszym wypadku, na przykład, jakiś młody człowiek posuwał się cały czas o mniej więcej trzysta metrów przed całą grupą służąc widocznie za obiekt dla ewentualnych zasadzek nieprzyjaciela. Kobieta, która była z nami, opowiadała mi, że przeszedł on już tę drogę około stu pięćdziesięciu razy... Na brzegu wsiedliśmy do małej łodzi. Morze było wysokie i obawiałem się przez cały czas, że łódka się przewróci. Sam nie wiem jakim cudem dotarliśmy do czekającej na nas łodzi podwodnej. Nie wyobrażałem sobie, aby tego rodzaju spotkania były możliwe bez użycia jakichkolwiek świateł sygnałowych i przyrządów. Dalszy ciąg naszej podróży jest panu znany.
– Tak. Czy nie mógłby mnie pan objaśnić, kim jest młoda dama przebywająca ostatnio często w towarzystwie pańskiego przyjaciela?
Pytanie to padło tak nieoczekiwanie, że Jan na chwilę stracił mowę.
– Czy chodzi panu o miss O'Connor?
– Tak. Mam wrażenie, że tak właśnie brzmi jej nazwisko. Czy nie mógłby pan podać mi bliższych danych o tej pani. Oczywiście – tu głos wesołego zazwyczaj kapitana nabrał metalicznego tonu – muszę pana prosić o zupełną dyskrecję wobec kapitana Seymoura. Mógłby on zrozumieć moje zainteresowanie zupełnie opacznie.
– Nie potrzebuje mi pan przypominać, kapitanie Renard, o tym, że jestem oficerem wojsk alianckich, a przede wszystkim żołnierzem polskim. Nie przypuszcza pan chyba, że jestem za mało inteligentny na rozumienie pewnych zasadniczych faktów związanych z przysięgą wojskową.
Powiedział to ostrym tonem. Miał wewnętrzne przekonanie, że jest dobrym i odpowiedzialnym żołnierzem i nie znosił ciągle ponawianych próśb Renarda o dyskrecję. Ku jego zdumieniu ten ostatni rozpogodził się.
– Brawo kapitanie, brawo! Takiej właśnie odpowiedzi spodziewałem się po panu. Proszę mi się jednak nie dziwić. To, co chciałbym panu powiedzieć, dotyczy pańskiego dobrego przyjaciela. Jest rzeczą zupełnie zrozumiałą, że przed zawierzeniem pewnych nurtujących mnie podejrzeń, chciałem upewnić się, czy mogę liczyć na pańską współpracę. Uprzedzam, że cała ta sprawa może się dla kapitana Seymoura zakończyć dość... hm... nieprzyjemnie, tak... nieprzyjemnie – powtórzył i uważnie spojrzał na Jana. Ten ostatni wpatrzył się weń otwartymi ze zdumienia oczyma.
– Nie chce pan chyba powiedzieć, że Seymour jest szpiegiem niemieckim. Nawet gdyby przedstawił mi pan niezbite dow...
– Chwileczkę, drogi przyjacielu, chwileczkę. Czy powiedziałem panu, że uważam Mr. Seymoura za szpiega? Nie. Chodzi mi o zupełnie co innego. Pragnąłbym, aby mi pan pomógł w... hm... zorientowaniu się, tak, zorientowaniu się w sytuacji. Bardzo jestem ciekawy z natury, a teraz w czasie wojny cecha ta rozwinęła się u mnie do niebywałych po prostu rozmiarów. Jeżeli myślę o kapitanie Seymour jako o człowieku, którego spotkać może z naszej strony pewna przykrość, to mam na myśli jedynie przykrość natury czysto moralnej, taką na przykład jaka spotyka człowieka, który utraci ukochaną kobietę, lub przekona się, że miłość jej jest jedynie grą.
Jan gwizdnął przez zęby.
– A więc o to panu chodzi! Że też wcześniej nie domyśliłem się tego. Czy ma pan jakieś przesłanki, na podstawie których mógłby pan przypuszczać, że ta młoda osoba jest nieuczciwa.