Выбрать главу

Jan skłonił się.

– Przeciwnie. Uważam to za jedyny mój atut, którym będę się posługiwał pukając do bramy nieba.

Usiedli. Seymour zadzwonił na kelnera.

– Butelkę “White Horsc“ i jakieś zakąski. Co byś pragnęła zjeść Elżbieto?

– Ja? Nic. Najchętniej napiłabym się kawy.

– Dobrze, a więc proszę trzy kawy i whiskey.

Kiedy kelner zniknął, Seymour przeprosił towarzystwo i wyszedł za nim.

– Muszę sobie przyłożyć do głowy kawałek lodu. Zdaje się, że przeholowałem.

Zostali sami. Elżbieta zwróciła się z promiennym uśmiechem w stronę Jana.

– Cóż tam słychać, kapitanie, w wielkim świecie? Kiedy idziemy na wojenkę?

– Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł odpowiedzieć pani na to pytanie. Mnie samemu także zbrzydł już Londyn.

– Ach! Więc pan cały czas siedzi w Londynie? To straszne. Zdawało mi się, że kapitan Seymour wspominał mi o jakimś pańskim wyjeździe.

– Owszem, byłem na małej wycieczce krajoznawczej – zaśmiał się Jan – ale była ona przeprowadzona w celach służbowych. Trudno więc nazwać ją wypoczynkiem.

– Jaki pan niedobry. Myślałam, że podróż po Anglii, nawet w celach służbowych da panu wiele przyjemności.

– Kiedy ja nie byłem... – uderzył się ręką w usta jak człowiek, który omal że nie powiedział za wiele. W tym samym momencie orkiestra rozpoczęła tango. Wstał i skłonił się przed młodą kobietą.

– Czy mogę prosić?

Kiedy znaleźli się na parkiecie objął ją delikatnie i poprowadził. Po chwili oparła głowę na jego ramieniu.

– Kręci mi się trochę w głowie. Zdaje się, że i ja także nieco za wiele wypiłam.

– Czy mam odprowadzić panią do stolika?

– Za nic w świecie. Jest pan taki wielki i silny, że może mnie pan uratować, kiedy się potknę.

Przywarła doń tak mocno, że z trudnością tylko mógł poruszać się po natłoczonym parkiecie. Kiedy dźwięki melodii rozpłynęły się w zadymionym powietrzu, trwała tak jeszcze chwilę, wreszcie oderwała się od niego, jak gdyby z wysiłkiem i poszła w stronę loży.

Usiedli. Po chwili zjawił się kelner.

– Ten pan, który był razem z państwem, kazał mi przeprosić panią i pana. Czuł się bardzo źle i pojechał do domu.

– Biedny Seymour – zaśmiał się Jan – tak bardzo chciał opić swój powrót i zabawić się na całego. No, ale trudno, gdzie jest wojna muszą być i trupy. Czy mam panią odwieźć teraz do domu? – zwrócił się do Elżbiety.

Spojrzała nań z lekkim wyrzutem.

– Jeżeli towarzystwo moje męczy pana, nie pozostaje mi nic innego, jak poddać się losowi.

– Ależ wprost przeciwnie. Jestem do pani dyspozycji. Nie mogłem nawet marzyć o milszym spędzeniu wieczoru.

– No to chodźmy stąd. Tu jest za poważna atmosfera. Chciałabym poznać Londyn od strony mniej arystokratycznej.

– Dobrze. Zaprowadzę panią do lokalu, gdzie jest może mniej wytwornie, ale za to zabawa odbywa się w temperaturze o wiele wyższej.

– Doskonale – ścisnęła lekko jego dłoń. – Oddaję się panu w opiekę.

W taksówce milczeli oboje przez chwilę. Elżbieta oparła się miękko o ramię towarzysza.

– Zdaje mi się jednak, że naprawdę wypiłam za dużo. Nie wezmę teraz do ust nic poza lemoniadą. – Podniosła kołnierz płaszcza – brrr... zimno mi.

– Niestety nie mogę pani mimo najszczerszych chęci pomóc.

– Może pan. Niech mnie pan obejmie ramieniem. Tylko proszę być grzecznym.

Jan przytulił ją delikatnie do siebie. Oparła się o niego i ruchem sennego dziecka położyła mu głowę na ramieniu.

– Niech pan powie szoferowi, żeby nas jeszcze trochę powoził. Chciałabym otrzeźwieć przed wejściem.

Jan zapukał w szybę.

– Piętnaście minut spaceru po mieście.

Szofer kiwnął głową nie odwracając się.

Elżbieta przymknęła oczy. Głowa jej osunęła się Janowi na piersi. Sennym ruchem uniosła rękę i owinęła mu ją wokół szyi. Leżała teraz prawie na jego kolanach, a usta jej znajdowały się tuż przy jego ustach. Jan pochylił się tak, że usta jego znalazły się tuż nad jej twarzą. Widocznie wyczuła to, gdyż nagle uniosła się i przywarła do nich wargami. Przycisnął ją do siebie mocno i trzymał tak przez dłuższą chwilę. Kiedy ją puścił, opadła na poduszki. Przez dłuższy czas nie mogła złapać tchu. Wreszcie przysunęła się do niego i szepnęła gorąco.

– Jedźmy już!

Wysiedli przed niskim wejściem jednego z nieco zakonspirowanych klubów londyńskich, gdzie żołnierze urlopowani z frontu mogli sobie pozwalać w czasie pobytu na znacznie więcej, niż to przewidywały brytyjskie przepisy o moralności publicznej. Sala była mała i niska. Wokół niej znajdował się krąg ocienionych kotarami lóż. W podziemiu było kilka starannie urządzonych gabinetów. Do jednego z nich Jan zaprowadził Elżbietę.

Usiedli oboje na stojącej za stolikiem otomanie.

– Proszę nam dać butelkę dobrego wina – zwrócił się Jan do oczekującego przy drzwiach kelnera. – a potem coś do jedzenia. Proszę ustalić menu według pańskiego uznania.

– Rozumiem, panie kapitanie – kelner zniknął bezszelestnie. Jan odwrócił się i spojrzał w kierunku Elżbiety. Była bardzo piękna, tak piękna, że w pierwszej chwili wszystkie przypuszczenia Renarda wydały mu się niedorzeczne. Oczy miała na wpół przymknięte, a czerwone jej usta były nieco rozchylone. Nie patrzyła nań.

– Wie pan, wstydzę się bardzo tego dziwnego odruchu. Nie powinnam się tak zachowywać, ale szumi mi w głowie. Proszę bardzo, niech pan zapomni o tym wydarzeniu.

– Będę się starał, ale nie mogę ręczyć za to. Jest to jedno z moich najmilszych wspomnień.

– Mój Boże, jacy ci mężczyźni są podli – w głosie jej dźwięczał śmiech – niech pan z łaski swojej włączy ten aparat – wskazała na głośnik – Jan przekręcił kontakt. Z paszczy głośnika popłynęły dźwięki dyskretnego slowfoxa.

– Czy podły mężczyzna może zaprosić panią do tańca?

– Trudno. – Wstała, powoli zdjęła narzutkę. – My kobiety jesteśmy jedynie igraszką w waszych rękach.