W tej chwili wszedł kelner niosąc zamówione wino.
– Niech pan nam przyniesie następne danie za jakieś pół godziny – Jan skinął głową w odpowiedzi na pytające spojrzenie kelnera – teraz będziemy tańczyć, a beef spożyty na zimno przestaje być beefem.
Tańcząc przesunął się niepostrzeżenie w stronę drzwi i lekkim ruchem przełożył na nich małą zasuwkę. Wiedział że od tej chwili nad drzwiami gabinetu zapłonie małe czerwone światełko oznaczające, że ludzie znajdujący się w nim nie życzą sobie niczyich odwiedzin.
Kiedy przebrzmiał ostatni akord, podeszli do stołu.
– Miss O'Connor – rzekł Jan – chciałbym wznieść toast za zdrowie najpiękniejszej kobiety jaką znam. Toast za zdrowie miss O'Connor.
– Przesadza pan, ale nie mam nic przeciwko temu, każda kobieta lubi, kiedy jej się mówi tego rodzaju rzeczy, chciałabym tylko, aby nie mówił pan do mnie w tak oficjalny sposób. Proszę mnie nazywać po prostu Elżbietą.
– W moim kraju – rzekł Jan skłoniwszy się, jest zwyczaj, że gdy dwie osoby chcą sobie mówić po imieniu, wtedy piją wspólnie kieliszek alkoholu i potem całują się trzykrotnie.
Pogroziła mu palcem.
– Nie dziwię się wobec tego, że polska ma prawie największy przyrost naturalny w Europie, no ale trudno. Ponieważ jestem w pana towarzystwie zastosuję się do zwyczajów tam panujących.
Jan nalał dwa kieliszki wina. Wypiła. Podeszła do niego i przymykając oczy uniosła głowę. Spojrzał na jej nagie ramiona. Sukni, w którą była ubrana, nie można było nazwać skromną. Pochylił się i lekko pocałował ją w policzek. Zapach jej ciała odurzył go. Wziął ją w ramiona i począł pokrywać pocałunkami jej zarumienioną twarzyczkę. Broniła się słabo, w końcu ją samą ogarnął pożar. Przywarła do niego i oddawała pocałunki coraz namiętniej. Pociągnął ją na sofę. Jedno ramiączko sukni zsunęło się obnażając małą, dziewczęcą pierś. Jan zsunął drugie i począł całować jej obnażone ciało póki kobieta nie krzyknęła cicho i nie zdarła z siebie sukni. Mała lampka na stoliku rzucała nikłe światło na pokój. Z głośnika płynęły słowa smutnej, tęsknej piosenki. Kiedy ocknęli się była prawie północ. Po raz ostatni Elżbieta przytuliła się do Jana i odsunęła od niego zarumieniona i drżąca.
– Odwróć się.
Szybko naciągnęła suknię i usiadła przy nim na sofie. Objęła go rękoma za szyję i zajrzała mu w oczy.
– Posłuchaj. Nie chcę być stereotypowa, ale chciałabym wiedzieć, co myślisz o mnie.
– Dlaczego? – Jan pogłaskał ją po włosach. – Czy uważasz, że oddając się mężczyźnie tracisz u niego kredyt moralny do tego stopnia, że zmuszona jesteś potem dowiadywać się o skutkach jakie wywarł twój uczynek?
– Nie. Nie o to mi chodzi. Chciałabym po prostu wiedzieć, co myślisz o mnie.
– Właśnie w tej chwili myślę o tobie i dochodzę powoli do pewnego wniosku, ale zanim przejdę do omawiania propozycji, którą zamierzam ci uczynić, muszę ci wyjawić kilka szczegółów dotyczących mej pracy i niedawnych przejść.
Jan mówił długo. Słuchająca go kobieta nie przerwała mu ani jednym słowem.
Kiedy rankiem następnego dnia powtórzyła zasłyszane wieści pewnemu człowiekowi w Soho, ten ostatni zamyślił się głęboko. Po jej wyjściu podszedł powoli do okna i w zadumie popatrzył na morze ciągnących się aż po krańce widnokręgu dachów.
– Gott strafe England – mruknął do siebie – lecz, czy można zaufać inteligencji kobiet?
Odwrócił się i powoli wypisał na małej kartce papieru pewien szyfr.
Rozdział Viii: Lądujemy szóstego czerwca...
W południe dnia dziesiątego maja, naczelny dowódca połączonych armii alianckich na terenie Wielkiej Brytanii, Generał Dwight D. Eisenhower siedział przy biurku w swoim gabinecie pisząc list do szefa Sztabu Armii Stanów Zjednoczonych Generała George C. Marshalla. Pisał powoli, namyślając się nad każdym słowem, gdyż zdania, które kładł w tej chwili na papier, miały znaczenie wiążące nie tylko dla niego, lecz i dla milionów ludzi pozostających pod jego rozkazami.
Przebiegł oczyma najważniejszy urywek listu.
„...nie mam żadnych wątpliwości, co do gotowości naszych wojsk. Są one doskonale przygotowane do walki w specyficznych warunkach i zdolne do natychmiastowej akcji. Wśród żołnierzy daje się odczuć pewne zniecierpliwienie. Wielu z nich znajduje się na Wyspach Brytyjskich prawie od dwóch lat. Wszyscy marzą o tym, aby raz już mieć poza sobą najważniejszy moment. Istnieje mniemanie, że po usadowieniu się na kontynencie potrafimy dać sobie szybko radę z wyczerpanym nieustannymi atakami z powietrza i wojną na froncie wschodnim przeciwnikiem. Przyznać muszę, że ja sam i większość sztabowców, zarówno naszych, jak brytyjskich, podziela to zdanie. Oczywiście, można jeszcze poczekać, lecz sądzę, że zarówno pora roku, jak i osłabienie przeciwnika ostatnimi wydarzeniami na wschodzie dają nam do ręki duże atuty. Prócz tego, ciągle spędza mi sen z oczu myśl o postępie uczonych niemieckich w produkcji pocisków atomowych i rakiet. Co prawda wywiad nasz posiada dość dokładne informacje na ten temat, lecz są sprawy, które na pewno wymykają się spod jego obserwacji. Korzystając więc z pełnomocnictw uzyskanych podczas konferencji „Sextant“ w Cairo i otrzymanego wtedy rozkazu, który mówił:
„...wkroczy pan na kontynent europejski i wraz z innymi narodami alianckimi podejmie pan operacje, mające na celu wdarcie się do serca Niemiec i zupełne zniszczenie ich sił zbrojnych...“
Mam zamiar przystąpić do ustalenia, na dzisiejszej konferencji z dowódcami brytyjskimi, ostatecznej daty ataku. Wywiad nasz dzięki ofiarnej pracy tysięcy ludzi, zdołał zebrać zupełny obraz umocnień i stanu armii przeciwnika. Plan nasz, jak to już panu kilkakrotnie szczegółowo opisywałem, polega na wysadzeniu silnych oddziałów początkowych, które zabezpieczą pole dla lądujących za nimi dywizji pancernych. Wojska spadochronowe, wysadzone na zapleczu frontu, odegrają rolę ognia zaporowego nie dozwalającego nieprzyjacielowi na szybkie ściągnięcie rezerw. Dziś jeszcze ustalę niektóre fragmenty akcji, podczas konferencji, którą będę miał z Gen. Montgomery...“