Выбрать главу

– No? Co tam pisze twoja królewna? Pewnie czeka i tęskni, a poza tym przypomina, że od dziesiątej wieczór można ją zastać w wiadomym domku nad wodą. Masz szczęście, że jesteś dowódcą odcinka. Innemu nie przeszłoby to tak łatwo. Mam ochotę wybrać się dzisiaj z ludźmi na patrol i zaaresztować cię podczas tego téte a téte.

Mertl złożył list i spojrzał na wesołą twarz swego podwładnego.

– Masz rację. Idę spotkać się z Marianne. Wrócę rano. Jeżeli zaszłoby coś niespodziewanego, wyślij ordynansa.

Erick wstał z krzesła, obszedł stół i stanął za przyjacielem. Położył mu dłoń na ramieniu. Helmut odwrócił głowę, ale napotkawszy wzrok porucznika spuścił oczy.

– Czy to naprawdę coś poważnego, stary?

– Obawiam się, że tak. Myślałem o niej przez cały czas urlopu.

– To źle. To bardzo źle. Mam ochotę pójść tam razem z tobą i strzelić tej babie w łeb. Myślę, że za dwa tygodnie stałbyś się na powrót sobą.

– Wątpię. Wydaje mi się, że ją kocham – słowa wychodziły niechętnie z ust Mertla.

Wiedział, że pytaniami Ericka powodowała czysta przyjaźń. Ale nie powinien pytać. Erick, jak gdyby odgadując tok myśli przyjaciela, zamilkł. Przez chwilę trwała cisza. Wreszcie kapitan dźwignął się ciężko z krzesła i stanął przy odbiorniku radiowym. Przez chwilę manipulował gałką, wreszcie uchwycił stację. Speaker rozgłośni berlińskiej podawał właśnie streszczenie ostatniej mowy Hitlera. Mertlowi wydało się, że nastrój szczerości i ludzkiej, zwykłej rozmowy prysnął przy pierwszych słowach niewidocznego prelegenta. Wyłączył odbiór.

– Zdaje mi się, że wojna zabiła w nas poczucie ludzkości do tego stopnia, że nie potrafimy już nawet myśleć samodzielnie.

– Opanuj się, Helmut. Wiesz do czego prowadzą tego rodzaju rozmowy.

– Tak, wiem, ale zaczyna mnie to już wszystko dusić. Sam przecież rozumiesz, że nie mogę o tym mówić z nikim, tylko z tobą. Nawet żonie nie... W ogóle, to ten cały urlop tak jakoś dziwnie...Mertl zamilkł nie mogąc sformułować męczącej go myśli.

– Uspokój się – posiedzisz tu kilka dni. Popracujesz trochę i wszystkie te bzdury wylecą ci z głowy. Pamiętaj, że jakby nie było, jesteśmy przecież oficerami najlepszej armii świata.

Helmut zaczerwienił się.

– Nie posądzasz mnie chyba o nielojalność w stosunku do munduru?

– Ależ nie. Oczywiście, że nie! Chciałbym tylko, żebyś nieco oprzytomniał.

– Tak. Masz rację. Człowiek nie powinien jeździć do domu. Nie wiadomo potem, co robić ze wspomnieniami.

– No, idź już do tej damy swojego serca. I pamiętaj, jak najmniej filozofowania. Jutro ci to przejdzie.

Podali sobie ręce. Mertl nałożył płaszcz i kiwnąwszy porucznikowi głową wyszedł z bunkru.

Deszcz ustał. Od strony morza zalatywał ciepły, wiosenny wiatr. Kapitan przystanął na chwilę i wpatrzył się w drgającą milionem szmerów ciemność. Cały zasób nagromadzonego podczas urlopu pesymizmu zsunął mu się z pleców jak sztucznie przyprawiony garb. Znów poczuł się wolny. Ruszył nucąc cicho starą piosenkę o Tyrolu. Wartownik przepuścił go bez słowa. Mertl poklepał go po ramieniu.

– Skąd wiedziałeś, że to ja nadchodzę?

– Ja pana, Herr Hauptmann, poznam wszędzie po odgłosie kroków.

– To dobrze. Jak długo tu jesteś?

– Razem przyjechaliśmy, panie kapitanie. Rok i osiem miesięcy temu.

– Tak, tak pamiętam. Deszcz wtedy padał. Ciekaw jestem, czy będzie padał, kiedy będziemy stąd odchodzić.

– Pewnie będzie, panie kapitanie. Dziwiłbym się gdyby kiedykolwiek przestał padać.

– No, dobranoc mój stary. Uważaj, żeby jakiś angielski spadochroniarz nie wylądował ci na lufie.

– Nie ma obawy, Herr Hauptmann. Zaraz bym go przyniósł do kwatery.

Żołnierz raz jeszcze sprezentował broń. Mertl ruszył w dalszą drogę. Szedł po omacku, intuicyjnie odnajdując dobrze znaną drogę. Pierwsze domki osady zamajaczyły w ciemności brylastymi konturami, Liczył:

– Raz... dwa... trzy...

Przy czwartym konturze zatrzymał się. Na lekkie pukanie do okna odpowiedział mu przytłumiony kobiecy głos. Podszedł do drzwi. Po chwili uchyliły się one. Wszedł w czarny prostokąt niewidocznej izby.

– Jesteś! Nareszcie...

Ciepłe ramiona owinęły mu się wokół szyi. Na ustach poczuł gorące miękkie wargi.

– Marianne! – nie mógł powiedzieć więcej. Stali przez chwilę rozkoszując się świadomością, że są nareszcie razem. Wreszcie kobieta zwolniła uścisk i odsunęła się.

– Wejdź do środka. Jaka ja jestem nieuprzejma – mówiła po niemiecku dobrze, lecz z cudzoziemskim akcentem. – No, wejdźże zaśmiała się z zażenowaniem widząc, że nie chce jej puścić z objęć.

Zasłoniła okno i zapaliła lampę. Mertl zdjął ociekający wodą płaszcz i powiesił go na poręczy krzesła. Młoda kobieta dorzuciła węgla do żelaznego piecyka i nastawiła wodę.

– Zaraz dostaniesz gorącej herbaty. – Ruchem ręki ogarnęła poły rozchylającego się szlafroczka. – Opowiadaj!

Wziął ją na kolana i kołysząc powoli zaczął całować skrawek pleców i szyję wyłaniającą się spod burzy ciemnobrązowych włosów. Odsunęła go łagodnie.

– Daj spokój... potem... teraz opowiadaj... tak bardzo chcę wiedzieć o wszystkim, co cię tam spotkało. Przecież wiesz, że jest to jedyna sprawa na tym świecie, która mnie obchodzi.

Mówiła bez najmniejszego patosu. Zdania, które w ustach innej kobiety wydawać by się mogły tanią próbą wmówienia w mężczyznę, iż jest jedynym tematem jej myśli, brzmiały u niej tak naturalnie, że Mertl poczuł ponowny przypływ ojcowskiego prawie ciepła. Przytulił jej głowę do swojej piersi.

– Sam nie wiem, o czym ci opowiadać. Byłem w domu, którego w tej chwili nie umiem już nazwać domem. Widziałem ponownie ludzi, którzy byli dla mnie kiedyś wszystkim, a w chwili obecnej są mi tak prawie dalecy jak mieszkańcy tej wioski.