– Zgoda – Renard dał się łatwo przekonać. Sam miał ochotę na przetrząśnięcie mieszkania, w którym znajdowała się w tej chwili Elżbieta O'Connor.
Minęli bramę i weszli na piętro. Giles zapukał energicznie do drzwi. Usłyszeli wewnątrz kroki. Jakiś męski głos zapytał:
– Kto tam?
– W imieniu Jego Królewskiej Mości proszę otworzyć! – głos Gilesa brzmiał twardo i stanowczo. W tej chwili za drzwiami rozległ się lekki, ledwie dosłyszalny trzask. Giles odskoczył poza framugę. W ręce trzymał ciężki pistolet automatyczny. Jan i Renard poszli za jego przykładem.
– Proszę otworzyć! – Giles stanął tuż za framugą drzwi. Broń w jego ręku skierowana była na wysokość piersi człowieka, który stał po ich przeciwległej stronie. W tej chwili padła krótka seria strzałów. Z drzwi poleciały drzazgi. Tynk na przeciwległej stronie klatki schodowej osunął się z hałasem. Jan wystrzelił dwukrotnie pod ostrym kątem, nie chcąc wystawiać się na ogień ukrytego poza framugą przeciwnika.
– Ma pistolet maszynowy – Giles stwierdził ten fakt z zupełnym spokojem. – Trzeba wykurzyć go w inny sposób.
Pobiegł na dół. Po chwili powrócił niosąc w ręku małą teczkę. Na ulicy zaczęli gromadzić się ludzie. Kordon trzymających się za ręce policjantów utrzymywał ciekawych z dala od miejsca walki. Jan wyjrzał przez okno znajdujące się na klatce schodowej. Na przeciwległym dachu, w bramach i w oknach sąsiedniej kamienicy dostrzegł hełmy policjantów. Scotland Yard działał jak zwykle z niesamowitą szybkością. W tej chwili na schodach ukazał się umundurowany oficer policji w towarzystwie kilku szeregowych.
– Czy potrzeba panu czegoś, sir? – zwrócił się do Gilesa.
– Na razie, nie. Sam spróbuję sobie dać radę. Niech wszyscy cofną się do bramy. Chcąc nie chcąc Renard i Jan musieli posłuchać. Tymczasem Anglik wyjął z teczki jajowaty granat i szybkim ruchem podłożył go pod drzwi. Jednym skokiem znalazł się na półpiętrze. Stamtąd zjechał po poręczy w dół. Kiedy był już na dole, ścianami domu zatrzęsła silna detonacja. Klatka schodowa napełniła się kurzem powstałym z eksplozji i opadającego ze ścian tynku. Gdzieś na chodniku zabrzęczała upadająca szyba.
– A teraz jazda! – pobiegli na górę. Drzwi leżały wyłamane do wewnątrz mieszkania. Giles skradając się wsunął głowę do przedpokoju. Wyprostował się, i z pistoletem w ręku przekroczył próg. Oczom wchodzących przedstawił się mrożący krew w żyłach widok. Na podłodze, ściskając w pokrwawionych rękach pistolet maszynowy, leżał człowiek. Jeden rzut oka wystarczył Janowi na stwierdzenie, że z ciała jego odeszło życie. W tym samym momencie, za na wpół uchylonymi drzwiami prowadzącymi do wewnątrz mieszkania coś poruszyło się. Zamarli w bezruchu. Jan, powoli, stąpając na palcach, zbliżył się do drzwi. Nagle padł strzał. Po chwili wszyscy usłyszeli łoskot padającego ciała. Renard podsunął się do framugi i szybko zajrzał do wewnątrz. Objął wzrokiem pokój i powolnym, zmęczonym ruchem założył pistolet za pas. Weszli. Obok łóżka leżała kobieta. Jej szeroko otwarte oczy zdawały się wpatrywać we wchodzących z wyrazem wielkiego, spokojnego zdziwienia. Powieki drgały lekko. Palce zacisnęły się konwulsyjnie na rękojeści rewolweru. Kiedy Giles podbiegł do niej i wyrwał broń z drobnej, opalonej dłoni, całe jej ciało przebiegł dreszcz. Wyraz zdziwienia zastygł na wieki w olbrzymich, zielonych oczach. Na podłodze rosła powoli ciemna, szkarłatna plama krwi.
Kiedy wieczorem przybyli na umówione miejsce, Seymour przywitał ich z pewnym roztargnieniem. Elżbieta nie przybyła na umówione spotkanie. Telefonował do jej gospodyni, lecz ta odpowiedziała mu, że Miss Elizabeth wyszła wczesnym rankiem i jeszcze nie wróciła. Seymour westchnął. O ile nie wróci wieczorem, nie zobaczy jej już przed odlotem. Poza tym, ostatnia rozmowa z Renardem nastroiła go minorowo. Przez całe swoje życie był uczciwym człowiekiem, a od czasu pełnienia służby w „Intelligence Service“ często otrzymywał bardzo odpowiedzialne prace. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się nic podobnego. Przedtem nie uwierzyłby w ogóle, że może popełnić tego rodzaju niedyskrecję. Nie winił zresztą Elżbiety, lecz siebie. Ostatecznie, nie prosiła go o zwierzenia. To on sam zachował się jak smarkacz. Myśl ta trapiła go, więc pił wiele i nalewał wszystkim. Po kilku kieliszkach humory poprawiły się. Jedynie Jan pozostał milczący. Pożegnał się wcześniej niż przypuszczali, wymawiając się zmęczeniem i chęcią wyspania przed jutrzejszym zadaniem. Pozostali sami. Seymour nie czuł działania alkoholu. Znajdował się jednak w nastroju, kiedy człowiekowi łatwiej przychodzi powiedzieć, coś, co na trzeźwo wymagałoby dłuższego namysłu. Jadąc na wyprawę, z której nie wiedział czy powróci, musiał spełnić prośbę Marianne.
– Czy pan jest żonaty? – zwrócił się nagle do Renarda – Proszę wybaczyć mi tego rodzaju zapytanie, lecz za chwilę wytłumaczę panu, o co mi chodzi.
– Tak. Jestem żonaty, a właściwie byłem, gdyż o żonie mojej, mimo największych starań, nie mam wiadomości. Nie wiem gdzie ona jest.
– Ale ja wiem.
Twarz Francuza powlekła się trupią bladością.
– Jest pan pijany – powiedział nie podnosząc głosu – ale nawet w tym wypadku zabraniam panu mówić na ten temat. Dziwię się, że człowiek pańskiego...
– Nie. Nie jestem pijany. – Seymour mówił bardzo szybko. Nie mógł patrzeć spokojnie na mieniącą się gniewem twarz Francuza – Pana żona ma na imię Marianne i poznała pana na uniwersytecie...
Renard zerwał się z krzesła, lecz opanował się natychmiast i usiadł. Na czoło wystąpiły mu maleńkie kropelki potu.
– Skąd pan o tym wie!!?
– Widziałem się z pana żoną we Francji. Pracuje ona w F.F.I. Prosiła mnie, abym nie wspominał o niej panu, ani jednym słowem. Bała się, że może nie doczekać (proszę wybaczyć mi moją szczerość) końca wojny i nie chciała w obecnej trudnej chwili niszczyć pańskiej równowagi duchowej. Dopiero po uwolnieniu Paryża, miałem powiedzieć panu o tym wszystkim. Będzie przychodziła co dnia na grób Nieznanego Żołnierza, by modlić się o pewnej określonej godzinie. Oczywiście, nie powiedziałbym panu nic o tej całej rozmowie, gdyby nie to, że jutro wylatujemy na dość ryzykowną wyprawę. Nie mogę brać na swoją odpowiedzialność szczęścia dwojga ludzi. Gdybym nie powrócił, wtedy moglibyście się już nigdy nie spotkać... Nie wspomniał, że Marianne jest agentem CD–5. Nie wolno było ułatwiać Renardowi poszukiwań. Dał na to słowo tej nieszczęśliwej kobiecie i musiał go dotrzymać. Kiedy opuszczali lokal, Francuz był innym człowiekiem. Oczy świeciły mu jasno, a z twarzy znikł poprzedni wyraz zamyślenia.