Выбрать главу

Niemniej jednak, od powodzenia osiągniętego przez pierwszą falę atakujących zależał los całej gigantycznej imprezy.

Przeprosiwszy go skinieniem głowy, Jan wyjął laseczkę z rąk pułkownika i tak jak stał w płaszczu i berecie, zaczął tłumaczyć zebranym układ punktów ogniowych i pól minowych nadbrzeża.

... każdy centymetr na tym terenie znajduje się pod krzyżowym ogniem wszystkich rodzajów broni. Nie wiem, jak to będzie wyglądało w praktyce, ale sądzę, że najpierw do akcji musi wejść lotnictwo i okręty wojenne. W momencie kiedy dojdziemy do skał, wszystko będzie w porządku. Najgorsza historia jest z plażą. Dalej w głębi także istnieją szeroko rozbudowane fortyfikacje, lecz jest tam wiele miejsca dla atakujących. W pierwszej chwili, natomiast, wystawieni będziemy na nieustanny ogień. Proszę pamiętać – powtórzył dosłownie wyuczoną na pamięć instrukcję – że na tym sektorze głównym zadaniem jest przedarcie się do skał. Zdobycie górujących nad terenem punktów nadbrzeżnych da drugiej fali naszych wojsk możność lądowania...

Rozdział Xii: Atak...

Rankiem nastąpiło załadowanie. Jan stojąc obok dowódcy pułku, patrzył z przyjemnością na roześmiane twarze żołnierzy, żartujących podczas przeglądu. Powoli pluton za plutonem wchodził na stojące długim szeregiem samochody ciężarowe. Pułkownik spojrzał na zegarek.

– Za piętnaście minut powinniśmy wyruszyć.

W tej samej chwili wpadł do obozu goniec na motocyklu i zatrzymał się przed komendantem wręczając mu zapieczętowaną kopertę, w której mieścił się rozkaz wyjazdu. Wszystko odbywało się z zadziwiającą dokładnością. Ruszyli konwojowani przez żandarmerię brytyjską. Na skrzyżowaniach dróg i na trasie dostrzec można było licznych agentów policji. Jan jadący w wozie dowódcy pułku, rozmawiał z tym ostatnim o możliwościach ataku, był to jedyny temat, który mogli obecnie poruszać. Przed nimi za nimi i koło nich ciągnął na południe nie kończący się sznur pojazdów. W pewnym momencie, kiedy droga wspięła się na szczyt wysokiego pagórka, Jan rozejrzał się szybko po okolicy. To, co zobaczył, przyspieszyło bieg krwi w jego żyłach. Wszystkimi drogami ciągnęły czołgi, samochody i „half – trucki“. W powietrzu unosił się monotonny szum tysięcy silników. Wydawało się, że cała Anglia ruszyła do walki. Ludzie stali milcząc w oknach domów i po obu stronach drogi. Nastrój był poważny. Nie było prawie domu na Wyspach Brytyjskich, gdzie by nie modlono się w tej chwili o szczęśliwy powrót kogoś bliskiego. Zajechali na miejsce. Samochody, które wyrzuciły już swój żywy ładunek, zawracały teraz po nowy. Nie było jednak żadnych zatorów. Nigdzie nie można było usłyszeć głośniejszego przekleństwa.

Nad krajem rozpostarł się gęsty welon milczenia.

Dopiero na pokładzie okrętu atmosfera uległa pewnemu odprężeniu. Czekali: godziny mijały. Nadszedł zmrok. W kabinie dowódcy konwoju, starszy, siwiejący generał wtajemniczył ich w szczegóły planu lądowania. Od tej chwili byli już częścią największego w dziejach wysiłku mającego na celu przywrócenie wolności milionom ludzi, którzy śpiąc w tej chwili w swych łóżkach, nie domyślali się nawet, że od brzegów Anglii odbiło już tysiące okrętów.

Zegar historii przyśpieszył swój bieg.

Jan wyszedł na pokład. Okręt płynął cicho. Wydawało się, że nawet grzywiaste grzebienie fal ześlizgują się bezszelestnie po jego ciemnych burtach, jak gdyby nie chcąc zdradzić go przed ukrytym w cieniach nocy nieprzyjacielem. Na pokładzie stały blisko siebie długie, płaskodenne łodzie motorowe. Ludzie mający je prowadzić spali wewnątrz pookręcani w koce. Dopiero teraz, kiedy oczy jego przywykły w dostatecznym stopniu do ciemności, Jan dostrzegł sunący blisko za rufą okrętu kształt. Spytał stojącego przy nim oficera marynarki.

– Czy płyniemy w dużym konwoju?

– W największym jaki kiedykolwiek płynął po wodach tego świata! Sądząc z marszruty i niektórych wytycznych, jakie otrzymaliśmy tuż przed wyruszeniem, mam wrażenie, że w tej chwili na Kanale znajduje się ponad tysiąc różnorodnych jednostek.. W tej chwili obowiązuje nas na morzu taki sam sposób poruszania się jak pojazdy na najruchliwszej ulicy Londynu. Okręty płyną obok siebie tak gęsto, że gdyby był dzień, nie zobaczyłby pan ani skrawka widnokręgu.

Generał także wyszedł na pokład i zatrzymał się przy rozmawiających. Usłyszeli dźwięk zbliżających się silników. Wysoko ponad konwojem przelatywały samoloty. Musiało ich być setki. Generał spojrzał na zegarek.

– To spadochroniarze. Za kilkanaście minut zaczną lądować w rejonie mostów na Orne.

Samoloty przechodziły falami. Jan mimo woli pomyślał o ludziach siedzących w ich wnętrzu. Wiedział, aż za dobrze, jaki nastrój panuje przed skokiem. W duszy wyobraził sobie dwa rzędy postaci siedzących naprzeciw siebie w mroku. Niecierpliwe ręce raz po raz obmacują sprzączki i pasy spadochronu. Pod czaszką kłębią się myśli o pozostawionych w dole ludziach...

Znowu zaległa cisza. Po kilkunastu minutach ponownie zajęczały w górze silniki. Tym razem głos ich był głębszy i pełniejszy.

– Bombowce – powiedział spokojnie oficer marynarki.

– Tak – generał powtórnie opuścił wzrok na fosforyzujące wskazówki – zaraz zacznie się kruszenie umocnień.

Po pewnym czasie dobiegł ich uszu daleki przytłumiony huk.

– Zaczyna się! – Jan zszedł do kabiny i założył hełm. Pistolet od chwili zaokrętowania miał już na pasku. Wziął leżący pod ścianą pistolet maszynowy, kilkoma ruchami sprawdził funkcjonowanie zamka i lekko przewiesił go sobie przez plecy. Wyszedł na pokład. Noc nie ustępowała jeszcze. Śpiący w łodziach i na pokładzie ludzie poczęli wstawać po cichu i przygotowywać się do akcji. Nie słychać było prawie rozmów. Morze było wzburzone, lecz powoli uspokajało się. Niemniej, pogoda nie sprzyjała zbytnio amfibialnemu lądowaniu. Szarzało już, kiedy poprzez wzrastający łoskot bomb usłyszeli pierwsze salwy ciężkich jednostek bojowych floty brytyjskiej.

– To „Nelson“, „Rodney“ i „Warspile“. Ale walą! – oficer marynarki zatarł ręce. – Jeszcze pół godziny takiego ognia, a nie będzie potrzeba w ogóle wynosić broni na brzeg!