Zwrócił się do żołnierza:
– Czy mamy tu gdzieś blisko granatnik?
– Był jeden, tam – Anglik wskazał palcem na odległy o kilkanaście metrów punkt, gdzie mały okop wskazywał na obecność żołnierzy.
– Gdyby go tak tu mieć! – Jan zmierzył okiem odległość. Nie. Niemożliwością było powrócić z ciężkim, nie dającym się łatwo unieść przedmiotem. Spojrzał na podrzucane nieustannym ogniem karabinów maszynowych grudki ziemi. Niestety! Nie było to już ryzykiem, a zwykłym samobójstwem. A gdyby tak spróbować stamtąd? Nie. To także nie dawało wyniku. Niemcy już po pierwszym strzale zorientowaliby się skąd idzie ogień. Całe wybrzeże leżało przecież przed nimi jak na dłoni. Nagle stało się coś zupełnie niespodziewanego. Jeden z żołnierzy szybkim ruchem oparł pistolet maszynowy o kamień i poprawiwszy pasek przytrzymujący hełm skoczył nagle na otwartą przestrzeń. Błyskawicznie przekoziołkował w dół i zniknął za krawędzią okopu. Jan patrzył w osłupieniu. Nawet w tej chwili nie przeszło mu przez myśl, że...
Żołnierz ukazał się ponownie. Towarzyszył mu drugi człowiek. Trzymali w rękach czarny, rurkowaty przyrząd osadzony na krótkim trójnóżku. Jeden z nich dźwigał na pasku małą skrzynkę z amunicją. Tknięci jedną myślą, Jan i siedzący koło niego żołnierz skoczyli ku nim. Przez nieskończenie długą chwile pięli się ku górze. Wreszcie granatnik znalazł się pod głazem. W tej samej chwili po powierzchni kamienia zagrzechotały kule. Ostatni z żołnierzy, który nie zdążył jeszcze ukryć się za załamaniem głazu, rozłożył szeroko ręce i osunął się w dół. Jak zahipnotyzowani patrzyli na jego wstrząsane uderzeniami pocisków ciało. Niemiecki karabin maszynowy pastwił się przez chwilę z wściekłością nad martwym już człowiekiem, wreszcie przeniósł swój ogień w inne miejsce.
Jan spojrzał na otaczających go ludzi.
– Wielki Boże! – powiedział jeden z nich – Wielki Boże!
Odwrócili głowy. Nikt nie chciał patrzeć na to, co pozostało z człowieka, który z pogardą śmierci wyrwał się z ukrycia, aby bez rozkazu wykonać tak niebezpieczne zadanie. Jan spojrzał na zegarek i zdumiał się. Dopiero dwadzieścia minut minęło od chwili, kiedy dotknął nogą suchego gruntu. Wyjrzał spod kamienia. Na lewo, tuż przed nimi ciągnął się poszarpany zrąb skalny przecięty małą, w skale wykutą platformą. Tam właśnie tkwiło gniazdo karabinów maszynowych. Własnoręcznie nastawił granatnik. Pocisk wyleciał z sykiem i przez chwilę słyszeli go, jak piął się prawie prostopadle ku górze. Po sekundzie począł opadać. Świst wzmógł się. Mimo woli przytulili głowy do kamienia. Nastąpił krótki, gwałtowny wybuch. Nad platformą unosił się mały obłoczek dymu. Ogień karabinu maszynowego ustał.
– Jeszcze go raz! – W zacietrzewieniu powiedział to po polsku. Trzymający pocisk żołnierz spojrzał nań ze zdziwieniem, lecz zrozumiał znaczący ruch ręki. Znowu chwila oczekiwania. Tym razem wybuch nastąpił na pewno wewnątrz stanowiska. Jan śledził lot pocisku przez cały czas.
– A teraz naprzód! – Skoczyli. Upadli na dźwięk nadlatującego pocisku artyleryjskiego i natychmiast po wybuchu poderwali się. Jan skinął na strzelca, aby podsadził go do krawędzi. Dwu innych stanęło tuż pod nią z pistoletami maszynowymi gotowymi do strzału. Jedną ręką chwycił za brzeg. Skała była wilgotna i oślizła. Ostrożnie uniósł się na ramionach podtrzymującego go żołnierza. Wysunął głowę i nie zobaczywszy nikogo zaryzykował przerzut. Kiedy uderzył nogami o skałę, padł natychmiast i rozejrzał się błyskawicznie dokoła. W szczelinach tkwiły dwa ciężkie karabiny maszynowe wymierzone w kierunku plaży. Przy nich leżało kilku niemieckich żołnierzy. Byli martwi. Widocznie zginęli podczas pierwszego wybuchu, gdyż jeden z nich trzymał jeszcze w rękach taśmę amunicyjną.
Jan przechylił się na zewnątrz i dał znak żołnierzom. Po chwili wszyscy znaleźli się na górze. Przysiedli i Smolarski zastanowił się. Drugie gniazdo powinno było znajdować się na prawo. Ogień jego miał wspólną ogniskową z ogniem przed chwilą zdobytego karabinu. Podszedł doń. Szczęśliwym trafem broń była nienaruszona.
– Musimy dać znać Niemcom, że tu jesteśmy!
Wspólnymi siłami przestawili jeden z karabinów bardziej na lewo. Przez lornetkę począł obserwować przeciwległe zgrupowanie skalne. Po chwili zobaczył wąską smugę ognia i usłyszał szybki szczekot. Mały dymek. Smuga ognia. Dźwięk... Wiedział już.
– Chłopcy! Musicie przez cały czas trzymać pod ogniem ten bunkier. – Wskazał ręką zamaskowany otwór. – Jeżeli poślecie im parę celnych i niespodziewanych serii, zamilkną. Ja tymczasem skoczę po ludzi.
– Po co, panie kapitanie? – jeden z żołnierzy uśmiechnął się – możemy zaraz dać chłopcom znać!
Wyciągnął z kieszeni czystą, równo złożoną flagę brytyjską i przywiązał ją do lufy karabinu. Zszedł na najniższy punkt platformy i wychylił się wymachując. Mimo nieustannego huku dział, usłyszeli, jak przez plażę przeleciał głośny okrzyk. W tej samej chwili zagadał niemiecki karabin maszynowy. Żołnierz oczekujący przy celowniku nacisnął spust. Zatrzaskała długa, przejmująca seria. Karabin w skałach ucichł.
Jan stanął na parapecie i począł wymachiwać rękoma. Na dole zrozumiano go. Mimo flankowego ognia dział i oporu ukrytych w wewnętrznych umocnieniach Niemców, przygwożdżona przez długi czas do plaży piechota ruszyła naprzód. Po półgodzinnym boju, na najwyższym punkcie nadbrzeża załopotał Union Jack.
Pierwszy wyłom w pasie nadbrzeżnych fortyfikacji był dokonany.