Komunikat zakończył się. Ludzie spoglądali po sobie ze zdumieniem. A więc jednak Niemcy wymyślili coś nowego! Wszyscy myśleli tylko o jednym: czy środek ten da się rozwinąć do tego stopnia, aby powstrzymać marsz aliantów w głąb Francji, czy też jest jeszcze jedną nieudaną próbą Hitlera mającą na celu osłabienie morale brytyjskiego.
Renard i Jan odeszli powoli w stronę skał. Przez dłuższą chwilę milczeli, wreszcie Smolarski przerwał milczenie.
– Czy raportował pan już swoją obecność w dowództwie Korpusu?
– Tak, powiedzieli mi, że mam na razie pozostać na wybrzeżu. Nie mają rozkazów, dla mnie.
– Tak. Mnie odpowiedzieli to samo. Może wstąpiłby pan do mnie. Mieszkam sobie zupełnie nieźle w namiocie po drugiej stronie umocnień.
Kiedy przybyli na miejsce, Jan zastał oczekującego go gońca.
– Are you Captain Smolarski, sir?
– Yes.
Żołnierz podał Janowi długą, niebieską kopertę. Ten ostatni wziął ją do ręki i przeprosiwszy Renarda rozdarł papier. Rzucił okiem na zawartość koperty. Nagle podniósł głowę i powiedział:
– Otrzymałem rozkaz zameldowania się w Sztabie Trzeciej Dywizji Piechoty.
Renard nie czekając na dalsze wyjaśnienia pognał do siebie. Na kwaterze oczekiwał go list o identycznej treści. Powrócił z nim do Jana. Ten ostatni ucieszył się.
– Samotność w czasie wojny jest gorsza od samej wojny – powiedział sentencjonalnie dla zadokumentowania swoich myśli.Jak pan przypuszcza, gdzie nas teraz przydzielą?
– Nie wiem – Renard rozłożył ręce – moja wiedza o wojnie miała jakie takie zastosowanie w Londynie. Obecnie jestem ciemny jak tabaka w rogu.
Kiedy udali się do kwatery dywizji, powitał ich tam ten sam tłusty major, który kiedyś przyjmował Seymoura i Jana w gmachu biura Informacji Połączonych Sztabów.
– Dobry wieczór panom – Swanson był w doskonałym humorze – cieszę się, że spotkanie nasze wypadło na uwolnionej ziemi francuskiej. Proszę, niech panowie siadają! – wskazał im dwa przewrócone do góry dnem „jerrycany“ po benzynie.
– A więc – zagaił, kiedy usiedli i zapalili papierosy – mam dla panów rozkaz wyjazdu do Londynu. Na jego podstawie wolno wam korzystać ze wszystkich pływających jednostek jakie są do dyspozycji – wręczył im papiery. – Życzę powodzenia!
się na zewnątrz.
– Cieszę się, że nareszcie coś się zacznie dziać. Dziesięć dni pobytu na tej wstrętnej plaży obrzydziło mi morze do tego stopnia, że nigdy w życiu nie pójdę już się kąpać, nawet w Kalifornii! Dojadło mi zresztą to spanie na ziemi i brak gorącej wody do mycia.
– Tak. Ma pan słuszność. Za to w Londynie będziemy mogli podziwiać wyczyny tych ślicznych latających rakiet. – Jan roześmiał się widząc przygnębioną twarz Renarda.
– Zupełnie o tym zapomniałem. No, ale na pewno długo tam nie zabawimy. Wydaje mi się, że nie będą nas tam trzymać, jeżeli tylko mają trochę oleju w głowie.
– A no, zobaczymy.
Tej samej nocy wsiedli na pierwszy płynący w kierunku Anglii okręt. Podróż odbyli względnie szybko i o siódmej rano znaleźli się w Portsmouth. W południe byli już w Londynie. Miasto sprawiało wrażenie na pół obumarłego. Mniej więcej, co pół godziny rozlegały się głuche eksplozje świadczące o tym, że Adolf Hitler nie zanieehał jeszcze swego planu mającego na celu zniszczenie największej metropolii świata. Ponury nastrój udzielił się także obu przyjezdnym oficerom. Wrażenie, że za chwilę automatycznie prowadzona bomba mogła upaść gdziekolwiek w sąsiedztwie, nie należało do najmilszych. Toteż Renard i Jan natychmiast udali się do biura. Jan ze zdziwieniem patrzył na szare mury potężnego gmachu. Dzień, w którym przybył tu po raz pierwszy, wydawał mu się bardzo odległy, a przecież nie minęły jeszcze od tego czasu trzy miesiące. Tak wiele przeżył od tej chwili...
Renard zameldował ich przybycie oficerowi służbowemu. Ten ostatni połączył się telefonicznie z kimś wewnątrz gmachu i po chwili oczekiwania skierował ich na pierwsze piętro.
– Biuro Wywiadu Francuskiego i Centrala Koordynacyjna generała de Gaulle z Francuskim Ruchem Oporu – szepnął Renard do ucha przyjacielowi, kiedy wchodzili po schodach.
Gdy powracali, humor Jana poprawił się znacznie. Zadanie jakie mieli wykonać było skokiem w paszczę lwa. Udali się do innego biura. Tam starszy pan w mundurze pułkownika opowiedział im wszystko, co można było opowiedzieć o wyrzutniach broni „V 1 “.
– Lądowiska broni i materiałów wybuchowych ustalone macie panowie już przez FFI. Punkty zrzutu i kontaktu także. Jeżeli chodzi o finansową stronę zagadnienia, otrzymacie pewien fundusz dyspozycyjny przed wyruszeniem. W trakcie pracy, o ile wam będzie potrzebna większa ilość pieniędzy, skontaktujecie się z naszą centralą na miejscu. Chcielibyśmy, aby rola panów ograniczyła się jedynie do śledzenia wyrzutni. Oczywiście jeżeli nadarzy się okazja możecie zająć się ich likwidacją na własną rękę. W dwa dni po was zostanie zrzucony na tym samym terenie oddział „Commando de France“. Mam nadzieję, kapitanie Renard, że pan jako Francuz potrafi z nimi wydatnie współpracować. Sprzęt radiowy oraz inne przybory potrzebne do prowadzenia akcji znajdziecie panowie na miejscu. Połączenie iskrowe jest utrzymywane w miarę możności stale.
– No, nareszcie! – Jan odetchnął pełną piersią. Pociągała go wojna na zapleczu. Renard chciał coś odpowiedzieć, lecz w tej samej chwili usłyszeli nad głowami charakterystyczne brzęczenie. Dali nura do najbliższej bramy. Po kilkunastu sekundach brzęczenie urwało się. Usłyszeli odgłos niedalekiej detonacji. Wyszli.
Jan pogroził pięścią w górę:
– Czekajcie taka wasza... – powiedział po polsku – spotkamy się niedługo!
Renard patrzył nań ze zdumieniem.
Rozdział Xiv: Niespodziewani goście
Seymour siedział nieruchomo. Od dziesięciu minut czekał na sygnał, lecz w słuchawkach nie zadźwięczał żaden głos. Oparł się plecami o maszt antenowy i raz jeszcze rozpoczął:
– Marta... Marta ... Ewa szuka Marty... Ewa szuka Marty... Odpowiedziało mu milczenie.
...Marta... Marta... Ewa szuka Marty... Ewa szuka Mar...
Nagle w słuchawkach zabrzmiał daleki, przytłumiony głos:
...sto dwadzieścia jeden... sto dwadzieścia jeden... Marta szuka Ewy... Marta szuka Ewy...: