Drugim ciężkim zawodem jakiego doznał było załamanie się przybrzeżnych umocnień „Atlantic Wall“. Do dziś dnia nie rozumiał w jaki sposób atakujący mogli pokonać wszystkie piętrzące się na ich drodze przeszkody w tak krótkim czasie. Z rozpaczą i przerażeniem w sercu cofał się wówczas wraz ze swoimi ludźmi w głąb lądu. Walczyli jak lwy o każdy metr terenu, a jednak nie mogli dotrzymać placu Anglikom, wspieranym przez huraganowy ogień okrętów wojennych i nieustanne ataki lotnictwa. Dalej w głąb lądu atakujący nie posunęli się. Opór zaskoczonych obrońców okrzepł. Z głębi Francji przybyły sprowadzone na gwałt rezerwy. Front stanął. Ciągle jednak w duszy Mertla tkwiło jak zadra pytanie, na które nikt zupełnie nie umiałby mu odpowiedzieć. Kapitan myślał, czemu Rommel nie skoncentrował w tym miejscu większej ilości wojsk? Istniał przecież wywiad na terenie Wysp Brytyjskich. Czemu więc nie mógł on ostrzec w porę obrońców? W jaki sposób potrafili Anglicy ukryć przed światem przemarsz setek tysięcy ludzi i niesłychaną w dziejach koncentrację okrętów? Coś nie było w porządku. Jeżeli teraz żołnierz niemiecki nie zdobędzie się na ostateczny wysiłek i nie zepchnie atakujących na powrót do Kanału, wojna będzie przegrana. A wtedy... Mertl nie chciał nawet w myśli rozważać tego, co nastąpi wtedy. Ciężkim ruchem zsunął się z fotela, włożył nieprzemakalny płaszcz i wyszedł z pokoju.
Wyrzutnia wyłaniała się z mroku pochylonym, długim konturem. Mertl obszedł ją od przodu i znalazł się obok magazynu pocisków. W tej chwili kilkunastu ludzi nakładało na wózek podłużny, cylindrowaty kształt, z obu stron którego odstawały dwa krótkie skrzydła. Ludzie mówili półgłosem, jak gdyby obawiając się, że wszystko słyszące uszy agentów nieprzyjaciela, mogą usłyszeć ich nawet na tym odludziu. Nie na darmo tkwił nad barakiem dowództwa śmieszny, karykaturalny garbus, a pod nim napis: „Schweigen! Feind hürt mit!“
Mertl zbliżył się do pracujących żołnierzy.
– No, cóż tam, chłopcy? Jak idzie robota?
– Dziękujemy, panie kapitanie! Alles in ordnung!
Od wózka oderwał się wysoki cień.
– Dobry wieczór, kapitanie! Myślałem, że pan już dawno śpi.
– Nie. Nie mogę usnąć. Jak pan myśli, inżynierze, ile czasu zajmuje wam wyprawienie tego pudła w powietrze?
Mertl nie znosił huku wywoływanego przez startujący pocisk. Zawsze budził go on podczas nocy.
– Za dziesięć do piętnastu minut będziemy gotowi – inżynier spojrzał na zegarek. – Potem ja także położę się na parę godzin. Czy sprawdzał pan zamaskowanie wyrzutni! Wydaje mi się, że trzeba będzie naciąć świeżych gałęzi i rozpiąć siatki jeszcze wcześniej niż wczoraj. Marzę o tym, aby mieć tak wyszkolonych ludzi, którym cała robota, włącznie z wystrzeleniem pocisku, nie zajęłaby więcej czasu jak pół godziny. Cały pozostały czas wyrzutnia może spoczywać pod siatką. Mam wrażenie, że obecny system maskowania nie jest zły. Anglicy szukają zresztą wyrzutni przeważnie w pobliżu szos lub linii kolejowych. Wiedzą, że transport pocisków i budowa pochylni wymaga dobrego dostępu dla pojazdów. Na pewno nie spodziewają się, że jedna z nich może stać na takim pustkowiu.
– A no, zobaczymy. W każdym bądź razie rozkazałem pogłębić i rozbudować schrony dla załogi. Sądzę, że nigdy nam to nie zaszkodzi, szczególnie ze względu na zupełny brak artylerii przeciwlotniczej w tych okolicach.
W momencie kiedy wymawiał ostatnie słowa żołnierze doprowadzili wózek do wyrzutni. Inżynier podszedł szybko w ich stronę. Z ciemności dobiegł Mertla jego spokojny monotonny głos:
– Powoli... powoli.. już!
Zaskrzypiał blok dźwigu. Uskrzydlona torpeda osiadła z lekkim, metalicznym chrzęstem u stóp pochylni. Kapitan odwrócił się i ruszył w kierunku łąki. Nie znosił huku powstającego w momencie kiedy pocisk miał wyprysnąć w górę. Odszedł kilkanaście kroków, kiedy nagle jak spod ziemi wyrosła przed nim jakaś postać.
– Kto idzie? – Mertlowi wydało się, że poznaje zarys twarzy jednego ze swych ludzi.
– To ja – odparł jakiś nieznajomy mu głos po niemiecku.
Kapitan opuścił rękę na kaburę pistoletu. Coś w głosie nieznajomego zaniepokoiło go. Chciał się cofnąć i wyrwać parabellum z pochwy, lecz głos osadził go na miejscu.
– Ręce do góry i ani słowa!
Powiedziane to było półgłosem, jednak Mertl wyczuł, że najmniejszy ruch oznacza w tym wypadku śmierć. Stanął niezdecydowanie.
– Ręce do góry, powiedziałem!
Głos przybrał na ostrości. Przez mózg niemieckiego kapitana myśli przelatywały w błyskawicznym tempie. Wiedział, że człowiek ten, kimkolwiek był, był wrogiem. Była noc i nie widzieli się prawie. Jeden skok w Ciemność i strzał na alarm, a ze wszystkich stron skoczą mu na ratunek jego właśni ludzie. Powoli podniósł ręce do góry i w tej samej chwili skoczył w tył. Ostatnim wrażeniem, jakie odebrały jego oczy, był widok smugi ognia wykwitającej z niewielkiej odległości, lecz z zupełnie innego kierunku, niż ten, w którym znajdowała się nieznajoma postać. Kiedy osunął się bezwładnie do stóp Jana, był już martwy. W tej samej chwili, jakby na dane hasło, zabrzmiały strzały ze wszystkich stron. Zawrzała krótka, nierówna walka. Żołnierze byli tak zaskoczeni niespodziewanym atakiem, że stawiali jedynie rozpaczliwy, nie zorganizowany opór. Po kilku minutach wokół wyrzutni zapanowała cisza, przerywana jedynie głosami nawołujących się zwycięzców. Renard, Seymour i porucznik „Commandosów“ zebrali się na krótką naradę przy drzwiach baraku mieszkalnego.
– Trzeba będzie zrobić zdjęcia, wybadać jeńców, o ile są, i wysadzić cały ten bałagan w powietrze!