Выбрать главу

W tej chwili podszedł do nich Jan.

– Mam tu żywego inżyniera. Prowadził on tę całą machinę. Jest oprócz niego czterech żołnierzy żywych. Sam nie wiem, co z nimi zrobić. Nie możemy ich zabrać ze sobą i nie możemy pozostawić tutaj.

Zamienił krótkie spojrzenie z porucznikiem „Commandosów“.

– Moi ludzie zajmą się nimi – młody oficer błysnął w mroku zębami. Seymourowi uśmiech ten przypomniał uśmiech wilka.

– Inżyniera trzeba zabrać – zakonkludował Renarda teraz zróbmy już wreszcie te zdjęcia.

Stojący przy nich żołnierz, podał mu małą skrzyneczkę i aparat. Zabłysła magnezja. W jej świetle zobaczyli spoczywający na wyrzutni pocisk.

– Ależ to wielkie bydlę! – Jan czule poklepał „V 1“.

– Podłożyć ładunki! – Renard wydawał rozkazy spokojnym, dźwięcznym głosem, jak gdyby nigdy w życiu nie zajmował się niczym innym prócz prowadzenia do akcji drużyn dywersyjnych. Jan patrzył nań z uznaniem nie pozbawionym pewnej dozy zdumienia. Nie znał Francuza takim i nie przypuszczał przedtem, że w tego rodzaju sytuacjach okaże on tyle spokoju i zimnej krwi. „Commandosi“ uwijali się jak cienie. Pomalowane na czarno twarze czyniły ich w nocy prawie niewidocznymi. Mieli zresztą poza sobą dwa i pół roku intensywnego szkolenia i zdążyli już zaznajomić się ze wszystkimi arkanami walki partyzanckiej. Każdy z nich mógł prowadzić wszelkiego rodzaju pojazdy, znał typy broni własnej i nieprzyjacielskiej, posiadał akrobatyczny trening fizyczny, mógł obsługiwać radiostację oraz zakładać wszelkiego rodzaju ładunki wybuchowe. Byli to ludzie stanowiący kwiat armii. Sposób, w jaki wykonali dzisiejsze zadanie, napełnił Jana podziwem. W ciągu pięciu minut posterunki stojące w szerokim promieniu wokół wyrzutni, zostały unieszkodliwione, druty kolczaste przecięte, łączność telefoniczna przerwana, a reszta zadania wykonana tak składnie, że nie doszło prawie do żadnej walki. Oddział nie poniósł najmniejszych strat. Jan, będąc oficerem wojsk spadochronowych, miał szczery podziw dla sprawności żołnierza w tego rodzaju akcjach.

Tymczasem oddział zbierał się do odejścia. Renard szybko zbadał wnętrze budynku mieszkalnego. Zebrawszy wszystkie napotkane w czasie przeglądu papiery do teczki, wyszedł na plac i dał znak do pochodu. Ruszyli cicho jak cienie. Po kilkunastu minutach byli już w lesie. Marsz odbywał się w tak szybkim tempie, że niemiecki inżynier musiał wytężać wszystkie siły, aby uniknąć uderzeń kolbą pistoletu maszynowego, jakimi częstował go przy najmniejszej próbie zwolnienia kroku, idący za nim żołnierz. Kiedy odeszli spory kawałek drogi, rozległ się ogłuszający huk. Wszyscy mimo woli pochylili głowy. Ponad korony drzew wystrzelił w powietrze olbrzymi słup ognia i trwał tak przez chwilę, oblewając okolicę upiornym, purpurowym światłem. Jan pomyślał o kilkunastu stalowych pociskach, które nigdy już nie wzlecą w powietrze, aby popłynąć wprost w kierunku uśpionego Londynu. Nie pozostał z nich teraz z pewnością najmniejszy nawet ślad, znikły rozdarte w miliony cząsteczek siłą wybuchu, tak jak zapewne znikło leżące nieopodal od nich ciało niemieckiego oficera, którego położył jednym strzałem na początku potyczki.

Przyśpieszyli kroku. Kiedy znaleźli się w obozie, słońce rzucało już pierwsze promienie na polanę. Seymour przypilnował, aby jeńca umieszczono w bezpiecznym miejscu, po czym natychmiast zajął się przekazaniem wiadomości o zdarzeniach nocnych do Anglii. Po krótkiej chwili uchwycił kontakt i zaczął nadawać:

...zadanie A1 wykonano... zadanie A1 wykonano... czy mnie słyszycie?... A1 wykonano...

– Tak słyszymy was... słyszymy was... wyniki przesłać drogą na Konstantynopol... na Konstantynopol...

– Złapaliśmy duży znaczek za pięć pensów... za pięć pensów... co z nim zrobić... co z nim zrobić... jest nieuszkodzony... nieuszkodzony...

– Odpowiedź o dwunastej... o dwunastej...

– Dobrze... przyjęto... przyjęto...

Zawiesił słuchawki na gwoździu i udał się w kierunku namiotu dowódcy grupy „Maquis“, gdzie obradowali obecnie oficerowie. Gdy zakomunikował im treść rozmowy z Londynem, Renard odezwał się:

– Jeżeli sobie tego życzą, będzie można przetransportować te papiery na „Konstantynopol“ (był to punkt kontaktowy w St. Quentin). Radziłbym się jednak wstrzymać z tym do czasu, kiedy otrzymamy odpowiedź mówiącą nam, co mamy robić z tym Niemcem. Taki facet, specjalista od „V1“ może im się tam bardzo przydać.

– To zależy od tego, czy będzie chciał mówić – Seymour z powątpiewaniem potrząsnął głową.

– Niech się pan o to nie obawia, już nasi ludzie znajdą sposób na to, aby otworzyć mu usta.

– Ale, ale, byłbym zupełnie zapomniał – Seymour spoważniał. – Co zrobiliście panowie z tymi czterema żołnierzami, których wzięto wczoraj do niewoli?

Dowódca „Commandosów“ spuścił oczy i cicho powiedział:

– Zostawiliśmy ich związanych koło wyrzutni. Obawiam się bardzo, czy nie spotkało ich tam coś złego podczas wybuchu.

Jedynie Seymour nie wyczuł śmiechu w słowach Francuza. Twarz jego powlokła się rumieńcem.

– Jak można było – słowa z trudnością wychodziły mu z ust –jak można było zostawić bezbronnych ludzi w ten sposób?..

Zapadło milczenie. Nagle nie biorący dotychczas udziału w rozmowie Jan podniósł się i stanął twarzą w twarz z Anglikiem.

– Czy mógłbym wiedzieć, co cię tak martwi? Prawdopodobnie nie to, że setki tysięcy Polaków i Francuzów zostało już zamordowanych przez Niemców w obozach koncentracyjnych i innych miejscach, gdzie dzieją się rzeczy, wobec których tortury średniowieczne bledną jak świeca koło żarówki elektrycznej. Sądzę, że także nie martwi cię świadomość faktu, iż żołnierze ci zostali specjalnie wybrani spośród tysięcy swoich towarzyszy, gdyż ochotniczo zgłosili się do zadania, które polega na wypuszczaniu w kierunku Wysp Brytyjskich pocisków nie mających nic wspólnego z zasadami humanitarnego prowadzenia wojny. Jak wiesz, bomby „V“ padają zupełnie przypadkowo i dotychczas spowodowały największy procent strat właśnie wśród kobiet i dzieci. Niemcy nie są narodem, wobec którego można kierować się jakimikolwiek względami uczuciowymi, trzeba ich tępić! Tępić jak robactwo!

Zamilkł i siadł nieco speszony własnym wybuchem. W namiocie zaległo ciężkie milczenie. Brodaty kapitan „Maquis“ pierwszy ocknął się z wrażenia i podszedł do Jana z wyciągniętą dłonią.