– Nareszcie spotykam człowieka, który ma głowę na karku. Gdyby ci wszyscy mężowie stanu myśleli tak samo jak pan i ja, wojna skończyłaby się już rok temu.
Seymour siedział przez chwilę namyślając się.
– Wydaje mi się, że masz rację, Johnny, tym niemniej nie mogę spokojnie myśleć o losie tych czterech obezwładnionych ludzi leżących koło wyrzutni z pełną świadomością tego, co ich za chwilę ma spotkać. Nie mogę zgodzić się, aby to było ludzkie. Lepiej było rozstrzelać ich od razu.
– Nie uczyniliśmy tego właśnie ze względu na ciebie. Zresztą nie ma o czym mówić. Nie mamy wspólnej płaszczyzny do dyskusji – Jan był nieustępliwy. – Wy, Anglicy, nigdy nie byliście w tej sytuacji, co my. Myślę w tej chwili zarówno o Francuzach jak i o Polakach. Nikt nie zabijał „hurtowo“ waszych bliskich i nie wrzucał w celach naukowych waszych żon do komór gazowych.
– Czy wierzysz, że te wszystkie historie odbywały się na taką skalę, jak to chcą przedstawić niektóre nasze dzienniki? – Seymour potrząsnął głową z powątpiewaniem. – Wiemy wszyscy, że istnieją w Niemczech obozy koncentracyjne, w których Hitler trzyma swoich przeciwników politycznych, ale nie wierzę, żeby działy się tam takie okropności, jak chcą nasze czynniki oficjalne. Pamiętaj, że propaganda zawsze ma skłonności do przesady, inaczej nie byłaby propagandą.
– Oczywiście, oczywiście! – brodaty kapitan popatrzył na Anglika dziwnym wzrokiem – ma pan zupełną rację Mr. Seymour. Żałuję jedynie, że pan sam nie przebył kilku tygodni w jednym z tych niemieckich pensjonatów. Wtedy na pewno zmieniłby pan zdanie i to radykalnie.
Wstał mrucząc cicho jakieś francuskie przekleństwa i wyszedł z namiotu.
– Co mu się stało? – Seymuur patrzył zdumionym wzrokiem za odchodzącym. – Nie powiedziałem chyba nic takiego, co by mogło go urazić.
– Owszem, powiedział pan – Renard myślał w tej chwili o latach walki i poświęceń milionów ludzi, o latach, których wysiłek pójdzie na marne, jeżeli opinie ogółu ludności Anglii i Stanów Zjednoczonych będą równoznaczne z zdaniem wygłoszonym przed chwilą przez oficera wywiadu brytyjskiego, a więc jednego z najlepiej poinformowanych ludzi. – Nie zna pan istoty problemu i jako Anglik nie jest pan w stanie go rozgryźć. Dajmy więc pokój jałowym dyskusjom. Chodźmy lepiej posłuchać tego, co ma nam do powiedzenia Londyn. – Wyszli z namiotu.
Wieczorem nadjechał z punktu kontaktowego goniec na rowerze przywożąc instrukcje. Zatrzymał się na noc w obozie, gdyż szosy prowadzące do St. Quentin zawalone były dosłownie kolumnami ciągnących na front wojsk. Jego samego omal że nie schwytała żandarmeria polowa podczas drogi. W okolicy roiło się od mundurowych i przebranych po cywilnemu agentów policji niemieckiej. Wieść o zniszczeniu wyrzutni rozeszła się już szeroko po okolicy. Zresztą, potężny słup ognia, spowodowany przez wybuch, był widziany w promieniu wielu kilometrów. Według danych lokalnej placówki wywiadu, Niemcy nie planowali obecnie żadnego pościgu. Ograniczono się jedynie do wzmocnienia garnizonów ochronnych wokół innych wyrzutni. W raporcie, który goniec przywiózł z centrali, zaznaczono kilkanaście nowych punktów, na których, według wszelkiego prawdopodobieństwa, stały wyrzutnie. Seymour złożył znajdujące się przy raporcie szkice sytuacyjne do teczki. I przesłał natychmiast relację do Anglii. Wieczorem otrzymali rozkaz. Po rozszyfrowaniu brzmiał on następująco:
„Kapitanowie: Renard, Smolarski i Seymour wsiądą do pierwszego lądującego w miejscu ich pobytu samolotu (przylot nastąpi w razie pogody dziś w nocy o trzeciej punktualnie) i udadzą się do Anglii. Proszę zabrać ze sobą jeńca i wszelkie dokumenty dotyczące broni „V“. Oddział „Commando“ przechodzi pod rozkazy miejscowej komendy Ruchu Oporu dla celów ostrej dywersji na zapleczu nieprzyjaciela“.
Wszyscy trzej popatrzyli na siebie z niedowierzaniem.
– Co u diabła? – Zaklął zdumiony Seymour. – Czy oni tam zmysły postradali? Nie dadzą człowiekowi niczego zacząć, a już odwołują go na powrót do Londynu. Można by pomyśleć, że Londyn jest miejscem, w którym jesteśmy obecnie najbardziej potrzebni.
– A no, zobaczymy – Jan powtórzył flegmatycznie swoje ulubione zdanie. W gruncie rzeczy było mu wszystko jedno, gdzie się znajdował, skoro nie mógł być przy rodzinie lub w Kraju.
Wieczorem tego dnia pożegnali się z pozostającymi na terenie ludźmi. Brodaty kapitan przed wyruszeniem w drogę odwołał Seymoura na bok.
– Niech pan nie ufa Niemcom, kapitanie Seymour. Wydaje mi się, że powinienem panu opowiedzieć wiele wypadków, które widziałem tu na własne oczy. Niech pan pamięta, że nie wolno ich traktować jak ludzi. Nie chciałbym, aby w przyszłości błędy popełniane w okresie pomiędzy dwiema ostatnimi wojnami powtórzyły się. Dobrze jest dostać raz lekcję, ale źle jest jeśli się jej nie zapamięta. Potrzebny nam jest kult nienawiści, tak nienawiści! – dokończył z naciskiem i potrząsnął dłonią stojącego Anglika, na którego twarzy malował się wyraz bezgranicznego zdumienia.
Kiedy w nocy lecieli nad spowitym w ciemności krajem, Seymour długo jeszcze myślał o tej rozmowie. Myślał o niej nawet później, kiedy koła lądującego samolotu dotknęły ziemi.
Rozdział Xvi: Przełom
Tej nocy Jan spał w mieszkaniu Seymoura. Rankiem mieli wyjechać najwcześniejszym pociągiem do Southampton, a stamtąd do Francji. Renard, mający jechać tym samym pociągiem, udał się wieczorem na miasto, aby – jak sam mówił – sprawdzić, gdzie w Londynie można się jeszcze solidnie upić. Seymour, znający przyczynę zdenerwowania Francuza, nie nastawał nań zbytnio, wiedząc, że ten ostatni będzie wolał, przed ostatecznym wyjazdem z Anglii samotność.
Człowiek, który od lat nie widział ukochanej kobiety, a w najbliższej przyszłości nie miał żadnych szans na uzyskanie z nią jakiegokolwiek kontaktu, nie mógł zrobić nic innego, jak tylko pójść gdzieś i upić się z desperacji. Teraz więc siedzieli z Janem w gabinecie omawiając spokojnie czekające ich wypadki. Otrzymali wreszcie upragniony przez Smolarskiego przydział bojowy. Major, który załatwiał ich sprawę w biurze „IS“, powiedział Seymourowi wręcz:
– Szczerze mówiąc, nie wiemy, co z panami zrobić. Jest w naszym kraju tego rodzaju zasada, że jeśli jakiś oficer zostanie przeniesiony ze swej jednostki do wywiadu, nie powinno go się potem wysyłać do niej na powrót. Z drugiej strony kwalifikacje panów są tego rodzaju, że można je wykorzystać w wieloraki sposób. Proszę nie myśleć, że jedynie wy jesteście przerzucani z miejsca na miejsce w ten sposób. Sytuacja obecna wymaga od nas jak największej elastyki. Żołnierz, który zakończył swoją pracę na jednym odcinku, powinien być natychmiast zatrudniony na innym. Posyła się więc go tam bez względu na to, czy jest to jego zasadnicze zajęcie, czy nie. W którymś tam wydziale sztabu ktoś doszedł do wniosku, że jesteście panowie bardziej potrzebni przy czołówkach pancernych jako tak zwani „oficerowie inteligencyjni“, niż przy wykrywaniu stanowisk bomb „V“. Nic na to nie mogę poradzić. Wojna wymaga wielu pozornie bezsensownych posunięć. Jedynie z góry można dobrze objąć widok. My, ludzie stojący gdzieś wewnątrz, nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co z nami zrobią za dzień lub za dwa. Sam fakt zresztą przerzucenia wielkich ilości wojsk z Anglii na kontynent wprowadził w planowania naszego sztabu głównego wiele zamieszania. Mam wrażenie, że panowie mnie dobrze rozumieją. Proszę pamiętać, że historia określi kiedyś tę wojnę jako szereg improwizacji na wielką skalę. Nic nie dzieje się na podstawie sztywnych wytycznych, wszystko trzeba ciągle zmieniać, regulować i poprawiać.