Выбрать главу

– Tak. Ma pan rację. – Obaj młodzi oficerowie dali się łatwo przekonać, szczególnie dzięki temu, że dopiekła im już bardzo „podziemna“ robota. Jan od chwili, kiedy w kieszeni jego frencza znalazł się rozkaz przydzielający go do Czwartej Dywizji Pancernej Stanów Zjednoczonych, poweselał bardzo.

– Jak myślisz – zapytał Seymoura – czy tego rodzaju przydział może świadczyć o przygotowaniach do ofensywy.

– Nie wiem – Anglik stracił ostatnio wiele dawnej pewności siebie – ja osobiście chciałbym, żeby to wszystko raz już się skończyło. Wystąpię wtedy z wojska i kupię sobie farmę, na której będę hodował kury, króliki albo inne podobne paskudztwa.

Jan roześmiał się.

– Czy jesteś pewien, że tak właśnie zrobisz? Nie wiedziałem, że znasz się na hodowli drobiu.

– Nie. Nie znam się. Dlatego tylko może ostatecznie pozostanę w wojsku. Wszystko zresztą będzie zależało od sytuacji powojennej.

Rozmawiali przez dłuższy czas o tym i o owym, wreszcie Seymour podniósł się z krzesła.

– Czy nie sądzisz, że już najwyższy czas, aby pójść do łóżka?

– Tak – Jan ziewnął przeciągle – tysiąc lat już nie spałem na tego rodzaju meblu.

Spał tak mocno, że rankiem Seymour musiał go z całej siły potrząsnąć za ramiona.

Gdy wyszli z domu niosąc w podręcznych workach wojskowych najpotrzebniejsze drobiazgi, było już bardzo późno. Kiedy przybyli na stację, pociąg właśnie ruszał. Przebiegli koło protestującego kontrolera i w ostatniej chwili uczepili się drzwiczek w jednym z przedziałów ostatniego wagonu. Szczęście nie opuściło ich również w Southampton, gdyż zdążyli na statek w momencie, kiedy marynarze przygotowywali się już do wciągnięcia trapu.

Stojący na pokładzie Renard pokładał się ze śmiechu.

– Wyglądaliście jak para obłąkanych pędząc po nadbrzeżu z tymi workami na plecach. O ósmej wieczór powinniśmy być na miejscu, jeżeli oczywiście jakaś wesoła mina nie będzie chciała pęknąć z radości na naszej drodze.

Jan rozejrzał się po pokładzie. Przy balustradzie stał tłum żołnierzy wymachujących i krzyczących do stojącego na nadbrzeżu tłumu. Na wielu twarzach malowało się zdenerwowanie lub smutek. Z chwilą odbicia od brzegu, więzy łączące żołnierza z krajem przerywały się na nieokreślony czas. Co prawda olbrzymią większość „pasażerów“ stanowili Amerykanie, lecz i oni podczas dwuletniego pobytu zdążyli zawrzeć wiele znajomości i niejeden z nich zostawiał na brzegu żonę, Angielkę.

Statek ruszył powoli i majestatycznie przesunął się pomiędzy stojącymi u wejścia do portu latarniami. Był to duży liniowiec, który przed wojną chodził na linii Anglia – Ameryka Południowa. Obecnie przemalowany i uzbrojony w sterczące na rufie działka służył jako transportowiec wojsk. Dwa smukłe kontr–torpedowce rozpoczęły tuż za falochronami portu swój szybki, nieustanny taniec wokół ciężkiego olbrzyma. Nasi oficerowie zeszli do jadalni oficerskiej, gdzie w tej chwili biało ubrani stewardzi roznosili lunch. Z umieszczonego nad drzwiami głośnika płynęły słowa ckliwego, amerykańskiego slow–foxa. Jan siadł za stołem i w trakcie, kiedy statek kołysząc się miarowo płynął w kierunku niewidocznej za mgłą Francji, rozmyślać począł o nowych przeżyciach czekających go w zakrytej ręką przeznaczenia przyszłości.

Lądowanie poszło gładko. Ludzie zsuwali się szybko po drabinkach do oczekujących łodzi desantowych, które krążyły bez przerwy pomiędzy zarzucającymi kotwicę statkami a wybrzeżem.

Alianci nie posiadali jeszcze ani jednego pełnomorskiego portu francuskiego w swoich rękach. Zdobyty w ostatnich dniach czerwca Cherbourg nie mógł jeszcze przyjąć ani jednego okrętu. Niemcy tak dokładnie zniszczyli port i wszystkie jego urządzenia, że przedstawiał on dla atakujących mniejsze jeszcze znaczenie, niż jakikolwiek kawałek zwykłej plaży. Istniał, co prawda, jeden sztucznie zbudowany port, który od tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku został dwuletnim wysiłkiem inżynierów brytyjskich stworzony w największej tajemnicy i trzy dni po wylądowaniu zmontowany na wybrzeżu, lecz nie mógł on nadążyć w przeładunku tysięcy ludzi i dziesiątek tysięcy ton materiałów wojennych, jakie płynęły nieprzerwanym strumieniem na przyczółek. Drugi bliźniaczy jego odpowiednik został zniszczony przez szalejącą na kanale burzę.

Kiedy znaleźli się wreszcie na brzegu, Seymour udał się natychmiast do posterunku Military Police. Młody kapitan „MP“ zadzwonił natychmiast do kogoś i po minucie przed drzwi baraku zajechał samochód.

– Szofer zawiezie was na miejsce – kapitan wypluł gumę kącikiem ust i serdecznie potrząsnął dłońmi stojących przed nim przyjezdnych.

– No, do widzenia! Take it easy!

Od tej chwili Jan znalazł się w zaczarowanym kręgu amerykańskiej organizacji wojennej.

Kiedy samochód po kilkunastominutowej jeździe zajechał przed na pół zburzony dom, nad którego wejściem widniała wielka tablica ogłaszająca, że jest to: „4th Armoured Division Headquarters“, z drzwi wyszedł wysoki sierżant w hełmie i rynsztunku bojowym.