Nadchodził wieczór. O dziewiątej kolumny pancerne miały być gotowe do natarcia. W rejonie zostało zmasowanych około tysiąca pięciuset czołgów, ciężkich i lekkich tworzących trzon armii pancernej składającej się z czterech zmotoryzowanych dywizji. W sztabach wrzało. Nadeszła noc. Powoli potężne cielska czołgów ruszały jedno za drugim, wyjeżdżając wśród trzasku łamanych gałęzi na szosę. Na polach stały już gotowe do uderzenia kolumny. W ciągu nocy ogień artyleryjski, gdzieś na prawo, wzmógł się do takiej gwałtowności, że nikt z oczekujących nie mógł zmrużyć oka.
Nad ranem ruszyły do akcji bombowce. Setki ciężkich, czteromotorowych maszyn nadlatywały szerokimi falami zrzucając swój ładunek gdzieś daleko na tonące w porannej mgle wzgórza. Jak okiem sięgnąć, horyzont pokryty był pióropuszami czarnego dymu szalejących pożarów. Pułkownik, który poprzednio odjechał „Jeepem“ gdzieś do tyłu, powrócił i zatrzymał auto przy pierwszej linii czołgów.
– Coś tam im nie wyszło z tą całą ofensywą. Niemcy bronią się potężnie, na dodatek nasze bombowce obrzuciły przypadkowo bombami szykujących się do natarcia Kanadyjczyków. Podobno i wśród naszych są wielkie straty.
Jan pomyślał o Pierwszej Polskiej Dywizji Pancernej, która włączona była do Pierwszej Armii Kanadyjskiej. Ciekaw był, jak sobie dają radę Polacy nie przywykli do działań pancernych.
– Kiedy ruszymy, colonel? – jakiś żołnierz wychylił się z górnego łuku jednego z czołgów – nudzi się już człowiekowi stać na tym przeklętym upale.
– Nie wiem, mój synu – pułkownik roześmiał się i otarł krople potu spływające mu gęsto spod hełmu – daj Boże żeby jak najprędzej. Myślę, że i Niemcom nie bardzo służy dzisiejsza pogoda – wskazał ręką na grzmiący odgłosami wybuchów horyzont.
Nagle spoza zakrętu drogi wypadł goniec na motocyklu. Przejechał mimo nich na pełnym gazie i zobaczywszy pułkownika zahamował gwałtownie. Wariackim wirażem skręcił maszynę w ciasnym półkolu i zatrzymał się tuż przed dowódcą.
– Rozkaz z Głównej Kwatery, sir! – Za pięć minut prześlą dalsze instrukcje drogą radiową.
Podał pułkownikowi zwykłą kartkę papieru. Ten ostatni wziął ją do rąk, rzucił okiem na treść i nagle zawołał:
– No! Nareszcie! Pierwszy pluton rozpoznawczy na stanowiska!
Klapy pancerne opadły z trzaskiem. Czołgi wyrównały linię i stanęły w groźnym oczekiwaniu. Tymczasem auto pomknęło do tyłu. Po chwili usłyszeli, jak działa szturmowe zajeżdżają na pozycje.
„Jeep“ pułkownika znów ukazał się w polu widzenia Jana, który siedział teraz pochylony obserwując przedpole przez wąską szczelinę wizjera. Wraz z Janem jechał jeszcze w „Shermanie“ dowódca kompanii i trzech ludzi obsługi.
– Zaraz rozpocznie się przygotowanie artyleryjskie! – pułkownik krzyczał przez blaszany głośnik trzymany przy ustach.Za piętnaście minut ruszamy!
– Jak daleko do Niemców? – dowódca kompanii wychylił głowę z czołgu. – Czy nie ma żadnych zmian w terenie?
– Nie. Na razie front stoi w tym samym miejscu, gdzie wczoraj. Czy macie wszystko zaznaczone?
– Tak. Wszystko w porządku, panie pułkowniku!
– No, to OK!
Zielony „Jeep“ ruszył nagłym zrywem i po chwili dowódca pułku zniknął na zakręcie w tumanie kurzu.
Huraganowy ogień artyleryjski na całym froncie wzmógł się. Jedynie na odcinku, gdzie oczekiwały odsłonięte na równinie czołgi panowała cisza.
– Jak daleko mamy do nieprzyjaciela? – zapytał Jan dowódcy kompanii.
– Trzy kilometry. Na przedpolu siedzą nasze patrole i oddziały przeciwpancerne, ale jak dotąd nic ciekawego nie zaraportowano.
W tym momencie ziemia zadrżała w posadach. Gdzieś z głębi przyczółka zagrały ciężkie działa. Pociski przeleciały ze świstem ponad stojącymi czołgami i upadły daleko przed nimi za widniejącym na widnokręgu lasem. Od tej chwili rozpętało się piekło. Artyleria niemiecka poczęła odpowiadać ze zdwojoną siłą. Tory krzyżujących się pocisków leżały ponad głowami ukrytych pod pancernymi płytami ludzi jak ruchomy szeleszczący dach. Dowódca kompanii odebrał słuchawki i mikrofon telegrafiście i założył je na głowę.
– Czy słychać coś nowego?
Odpowiedź widocznie była niezadowalająca, gdyż major strzepnął w zniecierpliwieniu palcami i począł gwizdać jakąś szybką, jazzową melodię.
Ogień dział wzmagał się z każdą chwilą. Jakiś pocisk upadł na polu pomiędzy czołgami, wyrzucając w powietrze fontannę ziemi.
– Zabłąkało się biedactwo – kierowca roześmiał się. Ale już po chwili spoważniał. Niemcy poczęli wstrzeliwać się w pozycje czołgów.
Pociski rozrywały się gęsto. O płytę pancerza zadzwonił przenikliwie jakiś odłamek.
– Co, do diabła? – Major był zdenerwowany – Chcą nas tu wszystkich wydusić, czy jak?
Nagle podniósł dłonie do wysokości głowy i przycisnął nimi słuchawki.