– Batalion „Ohio“, do natarcia z lewej flanki. Utrzymać dystans tysiąc pięćset jardów!
W tej samej chwili Jan zobaczył, że Niemcy zaczynają się cofać.Trzon dywizji zakręcił pięknym, zespołowym manewrem w lewo, rozproszone na przestrzeni kilku kilometrów skrzydła uderzenia osłaniały jego flanki.
– Co się stało? – Pułkownik przytknął lornetkę do oczu. – Nie rozumiem. Przecież nie uciekają chyba po ziemi przed samolotami. W każdym razie mamy rozkaz żeby ich nie przepuścić. – Znów pochwycił mikrofon:
– Wszystkie zgrupowania naprzód. Związać się ogniem z nieprzyjacielem. Nie dopuścić do oderwania się.
W tym momencie czołgiem wstrząsnęła gwałtowna eksplozja. Gąsienice ryły przez chwilę ziemię, wreszcie motor zakasłał i zamilkł. Wnętrze wieżyczki napełniło się dymem.
– Pali się! – okrzyk przerażonego kierowcy poderwał ich z miejsc.
– Skakać! – Pułkownik nie potrzebował wydawać tego rozkazu, gdyż w momencie, kiedy wymawiał te słowa, strzelec był już na zewnątrz. Błyskawicznie znaleźli się wszyscy na ziemi. Kierowca ugasił koszulą płonące spodnie pułkownika. Ten ostatni spojrzał na stojący o kilkanaście metrów czołg.
– Uciekajmy! Za chwilę wyeksploduje amunicja.
Ruszyli biegiem i upadli natychmiast, gdyż jakiś przejeżdżający o pół kilometra „Tygrys“ wziął ich na cel. Pocisk upadł o kilkadziesiąt metrów. Jadące pełnym gazem czołgi niemieckie miały utrudnione celowanie.
– A to Sk... – strzelec był oburzony – żeby z armat do ludzi strzelać? Powariowali już ci idioci.
Tymczasem natarcie amerykańskie rozwijało się pomimo ciężkich strat. Czołgi, które na chwilę przed atakiem myśliwców znajdowały się najbliżej niemieckiej kolumny, stanęły teraz rażąc nieprzyjaciela flankowym ogniem. Dwadzieścia „Shermanów“ batalionu „Ohio“ nadjeżdżało od wschodu, przecinając nieprzyjacielowi drogę. Jan widział na horyzoncie ich płaskie, grube wieżyczki. Myśliwce krążyły bezustannie nad polem, waląc ze wszystkiego, co tylko było do dyspozycji. Pułkownik śmiał się widząc, jak jeden z nich krążył uparcie nad unieruchomionym czołgiem niemieckim starając się go zapalić pociskami smugowymi.
– Ale mają zabawę! Odechce im się nacierania na nasze czołówki.
– To musi być coś innego – Jan nie był specjalistą broni pancernej, jednak sama koncepcja wysyłania naprzeciw idącej armii czołgów jednej niczym nie popartej dywizji nie wydawała mu się prawdopodobna, prócz tego rozkaz dowództwa armii także dawał wiele do myślenia. Powiedział o tym pułkownikowi. Ten ostatni podniósł nieco głowę znad ziemi.
– Tak. Ma pan rację. Myślałem o tym. Nic jednak nie można wywnioskować nie mając w ręku planów sytuacyjnych. Jeżeli Patton kazał atakować, wiedział widocznie dlaczego to robi.
Nagle zobaczyli, że oddalające się czołgi niemieckie zawracają. Były już odległe o dobre cztery kilometry, tak że w pierwszej chwili Jan sądził, że uległ halucynacji. Jednak nie mylił się. Szeroko rozrzucona kolumna zmieniła kierunek.
– Korzystają widocznie z tego, że myśliwce odleciały i chcą nas wykończyć. – Pułkownik spojrzał ze zniechęceniem na pustoszejące niebo. Widocznie samoloty wyczerpały paliwo i powróciły do bazy. Jednak na skraju widnokręgu ukazały się nowe nisko lecące klucze, mimo to Niemcy parli wprost na południowy–wschód.
– Uciekajmy – powiedział pułkownik – jeżeli zostaniemy tu jeszcze piętnaście minut przejadą po nas.
Zerwali się i ruszyli w kierunku szosy. Żaden z amerykańskich czołgów nie znajdował się dostatecznie blisko, aby móc ich zabrać. Uwaga załóg pochłonięta była zresztą manewrującym szerokimi falami przeciwnikiem. Znowu rozpoczął się ogień. Jan zobaczył, jak stojący w pewnym oddaleniu ostatni czołg plutonu „4“ zajął się w mgnieniu oka płomieniami i z ogłuszającym hukiem wyleciał w powietrze. Dopadli rowu i biegli nim tak długo, aż wreszcie znaleźli się przy zagajniku.
– Tu możemy się bawić w chowanego! – pułkownik stanął koło drzewa i wziąwszy z rąk Jana lornetkę począł obserwować równinę. Po chwili opuścił ją. – Straciliśmy dotychczas na czterdzieści pięć czołgów posiadanych na początku akcji, dwadzieścia dziewięć, a przede wszystkim straciliśmy moc dobrych żołnierzy. Niemcy musieli łącznie ze stratami poniesionymi od bomb „zgubić“ około piętnastu czołgów. Naliczyłem dziewięć, ale widzę, że za horyzontem unosi się sześć dymów. Według moich obliczeń musi ich być jeszcze sto dwadzieścia i kilkanaście dział przeciwlotniczych na pancernych lawetach. Ta przewaga wystarczy im do rozniesienia naszych „Shermanów“ samą siłą ognia. Dobrze, że nie wypuściłem batalionu „Ohio“ do walki razem z resztą, bo w tej chwili grupa nie istniałaby już... – przerwał i począł nadsłuchiwać. – Czy słyszy pan coś?