– Jan mimo całej powagi sytuacji roześmiał się.
– Czy słyszę? Przecież w promieniu dwudziestu kilometrów wszyscy doskonale nas słyszą.Takiego huku nie było tu zapewne od początku świata.
– Nie o to mi chodzi! – przyłożył ucho do ziemi, zerwał się i ruszył pędem na drugą stronę zagajnika. Jan i żołnierze ruszyli za nim. Kiedy dobiegli do ostatnich drzew, zobaczyli tak dziwaczny widok, że zatrzymali się i zastygli w zdumieniu.
Pułkownik Harriman tańczył na trawie wybijając nogami jakiś niesamowity murzyński rytm. Z ust jego wydobywały się nieartykułowane dźwięki.
– Zwariował stary czy... – strzelec urwał i rzucił się naprzód, po chwili on także począł podskakiwać i klepać pułkownika z całej siły po plecach. Jan patrzył na dwóch ściskających się Amerykanów nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć. Z tyłu dochodził go przybliżający się łoskot niemieckich silników. Wraz z kierowcą podeszli do szalejących ludzi. Nagle zrozumieli. Równina leżąca na wschód od miejsca bitwy pokryta była poruszającymi się szybko punktami. Na olbrzymiej przestrzeni jechały dziesiątki czołgów. Pomiędzy nimi widać było posuwającą się szerokimi tyralierami piechotę. Widok był tak imponujący, że Jan przez długą chwilę nie mógł oderwać odeń wzroku. Nigdy nie przypuszczał, że w wojnie nowoczesnej może dojść do bitew rozgrywanych na otwartym polu przez wielkie zmotoryzowane jednostki. Przypominało to raczej starcie średniowiecznych armii.
– A teraz biegnijmy! – pułkownik odzyskał zdrowy rozsądek – jeżeli dostaniemy się tutaj w sam środek akcji, nie pozostanie z nas nic.
Zaledwie wybiegli z lasu, usłyszeli tuż za sobą silniki czołgów. Jan obejrzał się ze strachem.
– Nasi – krzyknął. Rzeczywiście. Batalion „Ohio“ wycofywał się pośpiesznie z placu boju. Wiązanie sił nieprzyjacielskich nie było już potrzebne. Niemcy mieli teraz do wyboru. Uderzyć samobójczo na rozwijające się uderzenie Trzeciej Armii, lub powrócić do „worka“.
Wskoczyli na pierwszy przejeżdżający czołg. Prowadzący oficer wychylił głowę przez boczną klapę.
– Cieszę się, że pana widzę, pułkowniku. Od czasu, jak zamilkło wasze radio, sądziłem, że jesteście wszyscy u Bozi!
– Jak pan widzi, żyjemy jeszcze! Co prawda w moim wieku kilometrowe biegi na przełaj nie są bardzo wskazane, ale jakoś tam będzie. Od czasu, jak służę w wojsku, znam szybsze sposoby przeniesienia się na tamten świat.
Tymczasem zbliżyli się już na niewielką odległość do prowadzących natarcie czołgów. Pułkownik przypominając sobie, że jest dowódcą grupy, wskoczył do wnętrza wozu.
– Wszystkie zdolne do akcji czołgi grupy „MA“ dołączą do natarcia. Za chwilę skomunikuję się z prowadzącym natarcie i podam ścisłe rozkazy.
W dwudziestu czołgach kierowcy przetarli klejące się z wyczerpania i opuchnięte od dymu oczy, dowódcy poprawili słuchawki na uszach, a strzelcy założyli nowe ładunki do rozgrzanych, pachnących prochem zamków.
Rozdział Xviii: Nad Grobem Nieznanego Żołnierza
Renarda i Seymoura spotkał podczas postoju w Falaise. Szedł właśnie przez jedną z ulic zrujnowanego miasteczka w towarzystwie polskiego kapitana z Pierwszej Dywizji Pancernej, która wytrzymawszy na sobie koncentryczne czterodniowe ataki niemieckie zamknęła „worek Falaise“ i spotkała się z czołówkami amerykańskimi odcinając w ten sposób stutysięczną armię niemiecką w Normandii. Polacy byli dobrej myśli, cieszyli się z sukcesu, lecz narzekali, że pozostawiono ich swojemu losowi w czasie największego nasilenia walk. Byli okrążeni okrążając. Niemcy atakowali z północy, z południa, ze wschodu i od zachodu. Mimo to jednak kocioł nie pękł. Straty dywizji były bardzo wysokie, wyższe niż jakiejkolwiek jednostki alianckiej biorącej udział w działaniach na kontynencie. Jan cieszył się także jak dziecko. Miło było patrzeć na dziesiątki czołgów oznaczonych białymi orłami i tysiące ludzi noszących na hełmach to samo godło. W samym sercu wojsk sprzymierzonych Polacy trzymali doskonale fason, prezentując się bardziej okazale niż jakakolwiek inna jednostka bojowa. Obracając się kilka dni pomiędzy swoimi, podczas kiedy dywizja czekała na konieczne uzupełnienia sprzętu i ludzi, zapomniał prawie, że jest członkiem innej jednostki bojowej. W chwili, kiedy spotkał Renarda i Seymoura, wspomnienia powróciły doń z zakamarków pamięci. Przywitali się serdecznie i Jan przeprosiwszy kolegę udał się z nimi do kwatery Renarda. Po drodze Seymour opowiedział mu swoje przejścia. Był on przydzielony do jednostki pancernej, której zadaniem była dezorganizacja tyłów przeciwnika. Zapuszczali się kilkunastokilometrowymi zagonami na flankę odwracającego się gwałtownie frontu, podpalali, co było do podpalenia i cofali się do swoich linii. W czasie tego, Seymour zajęty był ciągle jako oficer do badania jeńców i ludności, i on jeden tylko z nich wszystkich trzech wykonywał robotę, dla której został przysłany do Francji. Renard, podobnie jak Jan, siedział przez cały miesiąc w czołgu i zajmował się obserwowaniem przewijających się przed jego oczyma wypadków. Nie widział zresztą zbyt wiele, gdyż od początku przydzielony został jako tłumacz do dowództwa dywizji.
Kiedy poszli do kwatery, w której obecnie zamieszkiwał, Seymour powiedział pochylając się do ucha Jana:
– Mamy dla ciebie niespodziankę. Renard wystarał się dla nas wszystkich o urlop czternastodniowy.
– Nie może być! – w głosie Jana dźwięczała szczera radość. – W jaki sposób pan to zrobi?
Francuz roześmiał się nerwowo.
– Ma się tu i tam znajomości, i jakoś się to robi.
– Bardzo wyczerpująca i dokładna odpowiedź. – Jan śmiał się wesoło. Nic tak nie było mu w obecnej chwili potrzebne, jak kilka dni względnego spokoju. – No, a kiedy zaczynamy?
– Jutro od dwunastej w południe. Znajdzie pan swoją kartę urlopową w kwaterze pułku, o ile nie przyniesiono jej panu dotychczas do namiotu.
– Ale dokąd się wybierzemy? – Jan zakłopotał się. Trudno było rzeczywiście znaleźć obecnie we Francji miejsce, gdzie można było spędzić dwa tygodnie beztrosko.