Przeszli koło płyty salutując Grób i zatrzymali się. Płyta zarzucona była kwiatami. Wokół niej stało kilka osób z odkrytymi głowami. Blady płomień rzucał nikły blask na ich twarze. Nagle Jan ścisnął Seymoura za rękę. Do Grobu podszedł człowiek w mundurze kapitana Armii Francuskiej. Ukląkł i zaczął się modlić. Seymour raz jeszcze spojrzał na zegarek.
– Pięć po dziesiątej – szepnął Janowi do ucha – biedny Renard.
Wtem pomiędzy ludźmi przecisnęła się młoda kobieta w jasnym płaszczu, stanęła rozglądając się i nagle konwulsyjnym ruchem zakryła usta ręką, jak gdyby chcąc powstrzymać krzyk. Po pewnym wahaniu uklękła koło pogrążonego w modlitwie kapitana. Ten ostatni spojrzał na nią, potem pochylił głowę i trwał tak przez chwilę. Wreszcie wstał powoli i złożył trzymane w ręku kwiaty na grobie. Kobieta wstała również. Trzymając się za ręce ruszyli w kierunku tonącej w mrokach nocy i zapachu kasztanowych drzew Avenue Foch. Nad miastem szedł dźwięk. Wysoko w górze ciągnęły eskadry bombowców na wschód. Seymour stał przez chwilę patrząc w rozgwieżdżone, szumiące rytmem silników niebo, wreszcie ujął Jana pod rękę i poszli w stronę niewidocznego w ciemności Placu Ternes.