– Jeżeli sądzi pan, że rozmowa ta jest panu potrzebna w najbliższej przyszłości, nie mam nic przeciwko przedłużeniu dzisiejszej konferencji. Czy mógłby mi pan sprecyzować o jakie działy naszej akcji wywiadowczej panu chodzi?
– Zależy mi przede wszystkim na tym, aby szefowie „Połączonych Sztabów“ mieli codzienny obraz zmian zachodzących na terenie umocnień niemieckich we Francji i zmian w lokacji wojsk. Ja sam pragnę być o każdej godzinie dnia i nocy dokładnie poinformowany o wszystkim, co się dzieje po tamtej stronie Kanału. Dla kierownictwa „Overlord“ jest to niezbędne. Ciekaw jestem, czy akcja wszystkich resortów wywiadu jest tak zsynchronizowana, że natychmiast można wykorzystać każdą nową wiadomość w ramach całokształtu wiadomości?
– Mam dość ścisłe raporty w tej mierze. Przyznać muszę, że dotychczas praca niektórych wydziałów była nieco rozstrzelona. Sądzę, że szefowie amerykańskiego i brytyjskiego wydziału informacji mogliby w najbliższej przyszłości spotkać się i omówić te sprawy szczegółowo. Ja sam, uważając postępy w tej dziedzinie za niedostateczne, wywarłem wpływ na połączone sztaby, aby przyspieszyć rekrutację do kadr oficerskich naszego wywiadu. Wczoraj otrzymałem meldunek, stwierdzający, że akcja ta dała dość dobre wyniki. Luki w niektórych resortach zostały w stu procentach zapełnione.
Eisenhower myślał przez chwilę, wreszcie powiedział:
– Najważniejszą sprawą wydaje mi się ścisły i szybki kontakt pomiędzy nami, a ludźmi pracującymi we Francji. Każda, najbłahsza nawet wiadomość winna być włączona natychmiast po sprawdzeniu, do ogólnego obrazu. Obecnie, o ile mogę się zorientować, sytuacja wygląda w ten sposób, że posiadamy cały szereg najrozmaitszych, bardzo pracowitych biur, które pracują doskonale, lecz są nie połączone z sobą. Dlatego też trzeba czasem czekać bardzo długo nim otrzyma się żądaną wiadomość. Sądzę, że musimy doprowadzić do zupełnej synchronizacji wszystkich instytucji wywiadowczych tak, jak to uczyniliśmy już z wojskiem. Trzeba utworzyć w jak najkrótszym czasie centralne dowództwo wywiadu przy kierownictwie „Overlord“. Krótko mówiąc chciałbym, tak normalnie i po ludzku wiedzieć każdego ranka, jak idą sprawy we Francji. Poza tym, uważam, że w związku ze zbliżającym się terminem inwazji, ludzie nasi mogliby udać się do Francji i na miejscu omówić z poszczególnymi kierownikami prac na tamtym terenie sytuację. Wie pan przecież równie dobrze jak ja, że powodzenie „OVERLORD“ zależy przede wszystkim od elementu zaskoczenia, i dokładnej znajomości sił przeciwnika na atakowanym przez nas obszarze.
– A więc – premier Wielkiej Brytanii wyjął z kieszonki pióro – chodzi nam o 1) Skontrolowanie przez ludzi wysłanych na miejsce, poziomu i jakości informacji przez nas posiadanych i 2) Przekazanie tych informacji, jako całości do kierownictwa operacji „OVERLORD“.
– Tak, gdyż w tym, co mam do tej chwili, są jeszcze pewne braki, które chciałbym zapełnić w jak najkrótszym czasie.
– Ma pan prawo tego wymagać, generale. Postaram się, aby jutro o tej porze, wszelkie przygotowania do realizacji pańskiego żądania były już w toku. Jeżeli pan będzie chciał się ze mną skomunikować w tej sprawie, proszę zatelefonować. Jak zwykle, jestem do dyspozycji przez całą dobę.
Wstał. Amerykanin serdecznie uścisnął jego dłoń.
– Nigdy jeszcze nie spotkałem męża stanu, który tak szybko potrafiłby załatwić jakąkolwiek sprawę bez uciekania się do kilometrowych rozmów z doradcami technicznymi.
– No cóż! Nauczyły mnie tego niepowodzenia. Przez pierwsze dwa lata wojny robiliśmy wszystko za późno. Prócz tego, działam w tym wypadku mając świadomość, że przez cały czas naszej współpracy nie zwrócił się pan do mnie jeszcze nigdy z nieprzemyślanym żądaniem. Co zaś do naszej dzisiejszej rozmowy, to muszę się panu przyznać, że ja sam miałem nieco zastrzeżeń, jeżeli chodzi o sposób gromadzenia i przekazywania wiadomości. Chciałbym, abyśmy czas, jaki nam pozostaje do rozpoczęcia operacji, zużytkowali na przesianie przez dokładne sito, wszystkich już otrzymanych informacji.
– Widzę, że rozumie mnie pan doskonale.
Raz jeszcze uścisnęli sobie ręce i Amerykanin wyszedł z pokoju.
Rozdział Iii: Dziewczyna znaleziona w piwnicy
Poprzez tysiące różnorodnych dźwięków składających się na nieustanny gwar wielkiej, śródmiejskiej ulicy, przedarły się przenikliwe, jękliwie zawodzące głosy syren. Seymour podszedł do okna. Lubił obserwować wrażenie, jakie pierwsza zapowiedź nadchodzących nieprzyjacielskich bombowców, sprawiała na podążających chodnikami przechodniach. Pomimo późnej, wieczornej godziny, ulica była zatłoczona. O tej porze, tysiące mieszkańców Londynu udawało się pieszo do domów, aby odetchnąć, po zadymionej atmosferze przepełnionych lokali rozrywkowych i kinoteatrów. Dawno już minęły czasy, gdy conocne, głuche detonacje rozrywających się bomb, zapędzały do piwnic i stacji kolejki podziemnej przerażonych ludzi, drżących o los bliskich i pozostawionego na powierzchni ziemi dobytku. Obecnie, Londyn powracał do normalnego trybu życia. Potężne niegdyś eskadry Luftwaffe wyszły rozbite z pamiętnej, decydującej o losach świata, bitwy o Brytanię, lecz wspomnnienie płonących dzielnic i porozrywanych siłą wybuchu ciał ludzkich, było aż nadto świeże. Seymour z uśmiechem patrzył, jak od hamujących gwałtownie autobusów odrywają się sylwetki ludzkie, aby natychmiast zniknąć w bramach najbliższych kamienic. Nisko, ponad dachami śmignęły z rykiem, startujące do walki myśliwce. Po chwili usłyszał, jak zatoczywszy wygięty ku górze łuk, zawróciły dla nabrania wysokości. Stora, spod której wyglądał, posiadała kilka przepuszczających światło szpar, odszedł więc od okna i zgasił stojącą na biurku lampę. Siedzący za stołem człowiek, ubrany w mundur polskich oddziałów spadochronowych, wstał i odgarnął ręką firankę. Stali teraz obok siebie, patrząc na opustoszałą, zaciemnnioną ulicę. Nawet maleńkie, fioletowe światełka płonące w bramach domów zgasły. Seymour pchnął szybę i okno otwarło się. Powietrze było chłodne i przepojone wilgocią. Syreny umilkły. Na ulicy panowała zupełna, niczym nie zmącona cisza. Nagle, gdzieś daleko, poza ukrytą w ciemnościach linią widnokręgu zerwał się gwałtowny ogień artylerii przeciwlotniczej. Równocześnie prawie, dał się słyszeć inny dźwięk, cichy i monotonny, lecz groźny i niosący w sobie zapowiedź nadchodzącej burzy. Na wielkiej wysokości sunęły bombowce. Warkot ich silników rósł z sekundy na sekundę. Odgłosy wystrzałów poszczególnych baterii przemieniły się w jeden potężny, nieustający grzmot. Nieprzyjaciel nadlatywał nad śródmieście. Seymour patrzył jak zahypnotyzowany w gęstą, nakrapianą błyskami pękających szrapneli ciemność. Wyczuwał instynktownie, że za chwilę pierwsze maszyny znajdą się ponad ulicą. Nagle, na widocznym pomiędzy dachami kamienic skrawku nieba, zapłonęła wielka, czerwona pochodnia. Ciągnąc za sobą długą, promienną smugę płomienia, ranny bombowiec spadał ku ziemi zionącej gradem śmiercionośnych pocisków. Seymour spojrzał spod oka na swego towarzysza. Polak stał uniósłszy twarz ku górze. Jego nieruchome, szeroko rozwarte oczy chłonęły rozgrywającą się ponad ich głowami tragedię.