– Żyje – powiedział po chwili – oddech ma mocny. Trzeba sprawdzić, czy jest ranna.
Otarłszy chustką ręce rozpoczął oględziny.
– Żadnego obrażenia zewnętrznego nie widać. – Wstał z klęczek – Może zemdlała?
– Trzeba ją stąd wynieść – Jan podszedł do drzwi, lecz nie mógł ich poruszyć, widocznie były zawalone od zewnątrz. Rozejrzał się bezradnie. W tej samej chwili kobieta poruszyła się i otworzyła oczy. Rozglądnęła się ze zdumieniem. Spostrzegłszy dwóch ludzi w mundurach zapytała cicho.
– Co się stało? – Potrząsnęła głową. Z włosów jej uniósł się obłoczek pyłu. Dźwignęła się na łokciu. Seymour pośpieszył jej z pomocą. Wstała chwiejnie, lecz siły znów ją opuśćiły i oparła się całym ciężarem o ścianę.
– Proszę mnie podtrzymać – szepnęła – kręci mi się w głowie.
Byłaby upadła, gdyby nie Jan, który błyskawicznie objął ją wolnym ramieniem. Za oknem rozległ się przeciągły dźwięk. Syreny ogłaszały odwołanie alarmu. Po chwili usłyszeli stąpania i odgłos rozmowy. Byli to ci sami dwaj policjanci. Jeden z nich pochylił się nad okienkiem.
– Czy jesteście tam, panowie?
– Tak – odkrzyknął Seymour. – Mamy tu zemdloną kobietę. Czy nie ma pan z sobą jakiegoś środka trzeźwiącego?
Podszedł do otworu i po chwili powrócił trzymając w ręku małą buteleczkę. Głos z góry odezwał się powtórnie.
– Czy możecie panowie poczekać na dole, aż do momentu przybycia drużyn ratowniczych? Mamy tu masę roboty z rannymi, jeżeli więc ta pani nie potrzebuje natychmiastowej pomocy lekarskiej... – urwał.
– Proszę się nami nie przejmować – Seymour spojrzał uważnie na opartą o Jana dziewczynę – Damy sobie jakoś radę.
Odkorkował flakon i podsunął go pod nos zemdlonej. Poruszyła się gwałtownie i zakasłała. Otworzyła oczy i odwróciła głowę.
– Proszę to zakorkować – Ku zdumieniu Seymoura zaśmiała się cichutko – Dobry Boże! – wzdrygnęła się – co za okropny zapach!
Wyswobodziła się delikatnie z uścisku otaczającego ją ramienia i stanęła na środku piwnicy. Była bardzo blada, ale trzymała się prosto. W oczach jej świecił uśmiech. Nagle, jak gdyby przypominając sobie coś, zrobiła krok w kierunku Seymoura i wyciągnęła rękę.
– Dziękuję. Nazywam się O'Connor... Elżbieta O'Connor.
Seymour uścisnął jej drobną rękę. – Moje nazwisko brzmi Seymour, a to jest kapitan John... nazwisko jest niemożliwe do wymówienia. Kapitan John jest Polakiem.
– Powinna byłam domyśleć się tego od razu – zwróciła się do Jana. – Pańscy rodacy mają wrodzoną inklinację do pomagania innym.
Jan uśmiechnął się. – Dziękuję pani.
Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na ciemny, spękany sufit. Mieszkam w tym domu, na drugim piętrze po lewej stronie.
– Obawiam się – powiedział z wahaniem Seymour – że przy słowie „mieszkam“ powinna była pani użyć czasu przeszłego. Zdaje się, że cała lewa strona oficyny leży w gruzach.
Spojrzała nań z przestrachem.
– O Boże! Przecież tam są wszystkie moje rzeczy. Przyjechałam do Londynu, cztery dni temu z Belfastu, jutro miałam rozpocząć pracę... – urwała. Spojrzała na ręce i zabrudzoną, wymiętą sukienkę.
– Jak ja wyglądam! Nie będę miała nawet gdzie się umyć.
Jan, po raz nie wiadomo który, od czasu swego przyjazdu na Wyspy Brytyjskie, pomyślał z podziwem o narodzie, który je zamieszkiwał. Żadna inna kobieta, prócz Angielki, nie potrafiłaby zachować takiego spokoju i martwić się szczerze o błahostki tego rodzaju jak wygląd zewnętrzny w minutę po otrzymaniu wiadomości, że cały jej dobytek wraz z miejscem zamieszkania został zniszczony. Tymczasem młoda kobieta zwróciła się ponownie do Seymoura.
– Muszę stąd koniecznie zaraz wyjść. Proszę nie myśleć, że chcę nadużyć uprzejmości panów, lecz muszę się dowiedzieć, co właściwie pozostało jeszcze z moich rzeczy. Czy nie da się wydostać stąd bez pomocy z zewnątrz?
Seymour podszedł do muru i spojrzał na widniejące w górze okienko.
– Jak myślisz Johnny, czy uda nam się podsadzić panią tak, aby jeden z nas będący na zewnątrz mógł ją wyciągnąć przez okno?
Jan zmierzył oczyma wysokość. – Możemy spróbować. Podsadź najpierw mnie a później panią. Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyniknie.
Seymour stanął pod otworem. Jan wdrapał mu się na plecy, schwycił rękoma ramę okienną i już po chwili znajdował się na podwórku. Odwrócił się i klęknąwszy wsadził głowę do otworu.
– Teraz kolej na panią. Nie jest wcale tak wysoko. Proszę się tylko mocno trzymać i chwycić mnie za rękę.
Dziewczyna stanęła przed Seymorem.
– Uniosę panią. Niech pani spróbuje usiąść mi na plecach. Ukląkł. Bez wahania stanęła nad nim i obsunąwszy się na jego szyję mocno ścisnęła ją nogami, ręką przytrzymując się jego czupryny. Powstał z klęczek. Wyciągnęła ręce i chwyciła dłoń Jana. Seymour dźwignął ją ku górze. Zniknęła w otworze. Krew waliła mu w skroniach. Czuł jeszcze na szyi ciepło jej nagich, twardych ud. Jan zawołał z góry.
– Poczekaj chwilkę. Zaraz wyciągnę i ciebie.
Na ziemię upadł koniec grubego sznura. Seymour wspiął się po nim, aż do wylotu. Pochwyciły go mocne ramiona towarzysza.
– No, nareszcie!
W półmroku zobaczył dziewczynę. Stała nieruchomo, patrząc na niesamowitą plątaninę szyn, desek i cegieł, piętrzącą się w miejscu, gdzie jeszcze przed godziną spała. Podszedł do niej.
– Niechże się pani tak nie przejmuje. Przecież w tej samej chwili tysiące ludzi na wszystkich frontach drżą ze strachu oczekując niespodziewanej śmierci z dala od domu i bliskich. Każdy z nich wolałby być tu w pani obecnej sytuacji.
Odwróciła głowę w jego stronę. Zdumiał go jej uśmiech.
– Ależ ja się wcale nie martwię – powiedziała. – Jest mi tylko bardzo, ale to bardzo zimno. Oddałabym duszę za szklankę gorącej herbaty.