Seymour chrząknął. Nieśmiało, jak gdyby bojąc się ją urazić, powiedział:
– Mieszkam naprzeciwko i będę zaszczycony jeżeli przyjmie pani moje zaproszenie. Pozwolę sobie także służyć pani mydłem i ręcznikiem.
Roześmieli się oboje.
– Zgadzam się bez najmniejszych zastrzeżeń – odparła. W tej samej chwili podszedł do nich Jan.
– Czy wiesz, która teraz godzina? – zwrócił się do Seymoura – piętnaście po pierwszej! Idę spać. Państwo wybaczą, że ich pożegnam, ale muszę jutro rano wstać. Mam nadzieję, że nie jestem pani już w niczym potrzebny?
– Dziękuję panu – uścisnęła mu mocno dłoń – Dobranoc!
Dobranoc! – Jego wysoka, smukła sylwetka zniknęła w mroku.
Patrzyli przez chwilę za nim, po czym ruszyli przez rumowisko. Nadjeżdżały właśnie pierwsze drużyny ratownicze. Sanitariusze rozpoczęli pracę. Kiedy Seymour i dziewczyna znaleźli się na chodniku, dwu z nich przechodziło właśnie, dźwigając na noszach jakiś przykryty białą płachtą kształt. Dziewczyna zadrżała i mimo woli przytuliła się do ramienia kapitana.
– Teraz dopiero zaczęłam się bać – przyznała, kiedy znaleźli się po drugiej stronie ulicy. – To wszystko jest takie straszne... Nienawidzę wojny.
– Nie znam ani jednego człowieka, który by nie podzielał pani zdania. Niestety wojna istnieje i musimy się z nią pogodzić.
Dochodzili właśnie do drzwi domu, w którym zamieszkiwał. Chodnik pokryty był szkłem.
– Ciekaw jestem, czy szyby w tylnych pokojach także wyleciały – powiedział na pół do siebie kapitan – obawiam się, że trudno będzie się pani u mnie ogrzać.
Weszli na piętro. Seymour otworzył drzwi. Poprosił ją aby zaczekała chwilkę w hallu, sam zaś udał się na przegląd mieszkania. Pokoje wychodzące na ulicę nie miały szyb i pokryte były warstwą kurzu, natomiast mały znajdujący się w tyle mieszkania salonik nie ucierpiał zupełnie. Kuchnia, sypialnia i łazienka także nie poniosły żadnych szkód. Powrócił do przedpokoju. Dziewczyna siedziała w fotelu. Kiedy podszedł bliżej zauważył, że usnęła. Wziął ją delikatnie na ręce i zaniósł do saloniku. Nie obudziła się. Położył ją na sofce i nakrył pledem, po czym udał się do kuchni aby zaparzyć herbatę. Na szczęście dopływ gazu nie był przerwany. Także i w łazience płynęła nadal z kranu ciepła woda. Powrócił do pokoju i krzątając się bezszelestnie nakrył do stołu. Po krótkim namyśle wyjął z szafki butelkę wina. Podszedł do śpiącej i delikatnie dotknął jej policzka. Obudziła się natychmiast z lekkim okrzykiem. Rozejrzała się nieprzytomnie po pokoju, wreszcie wzrok jej spoczął na twarzy Seymoura.
– Więc jednak zasnęłam. Bardzo pana przepraszam.
Była wyraźnie zawstydzona. Seymour skłonił się.
– Kolacja stoi na stole. Woda w łazience jest jeszcze, dzięki Bogu, gorąca. Proszę sobie na dzisiejszy wieczór zarekwirować mój szlafrok i piżamę. Wychodząc pozostawi pani łaskawie klucz u dozorcy. Życzę dobrej nocy i przyjemnych marzeń. – Skłonił się ponownie i zawrócił w kierunku drzwi. Jak błyskawica zsunęła się z sofy i przebiegła pokój zagradzając mu drogę.
– Dokąd pan chce iść? Czy przypuszcza pan, że dla tak nieważnej sprawy, jak opinia ludzi, których nie znam, pozwolę, aby po tych wszystkich przejściach błąkał się pan o godzinie drugiej w nocy po ulicach? Jeżeli nie chce pan abym w tej chwili wyszła, proszę usiąść i zjeść kolację razem ze mną. A co do piżamy i szlafroka – dodała wesoło – to uczynił pan sobie ze mnie dozgonnego dłużnika. Marzę o kąpieli i o zrzuceniu tych łachów. – Z komicznym patosem wskazała na podartą sukienkę. Odprowadził ją do drzwi łazienki.
Przebierając się do kolacji w czysty mundur, myślał o niej. Była bardzo ładna, tak mu się przynajmniej wydawało, gdyż smugi pyłu opadłego podczas wybuchu nadal pokrywały jej twarz. Podobał mu się jej szczery i bezpośredni sposób bycia.
Weszła. Chciał coś powiedzieć, lecz słowa zamarły mu na ustach. Była śliczna. Jej drobna sylwetka ginęła prawie w fałdach długiego szlafroka. Mokre włosy ukryte były pod zawiązanym w turban ręcznikiem. Ujrzeć mógł jedynie bladą twarzyczkę o miękkim, szlachetnie zarysowanym owalu. Dominowały w niej olbrzymie, zielone oczy i małe, czerwone, idealnie wykrojone usta. Wąskie nozdrza maleńkiego, trochę jak gdyby zadartego noska zadrgały kiedy odezwała się.
– Mam nadzieję, że nie czekał pan długo; kapitanie. Czuję się po niej jak nowo narodzona.
– Madame – skłonił się przed nią – obiad podany!
Drgnęła z powagą przytrzymując ręką połę szlafroka.
– Monsieur, proszę mnie zaprowadzić do stołu. – Roześmiała się. – Odgrywamy, zdaje się, początkową scenę sensacyjnego filmu „Kolacja w zburzonym domu“.
– Na razie pragnąłbym, aby tytuł brzmiał: „Dobry apetyt po kąpieli“. Czy chciałaby pani posłuchać muzyki?
– Z radością! Wydaje mi się, jak gdybym nie słyszała jej od stu tysięcy lat.
Seymour pomógł jej zająć miejsce, sam podszedł do aparatu. Po chwili, popłynęły z głośnika przytłumione dźwięki jazzu.
– Czy można pani nalać wina? Wzmocni panią trochę.
Zielone oczy zabłysły w uśmiechu.
– Widzę, że tytuł naszego sensacyjnego filmu należy zmienić na „Uczta o świcie“. Ponieważ powiedziałam przed chwilą, że czuję się jak nowo narodzona, więc pozwalam panu karmić mnie i poić wszystkim, co pan uzna za stosowne.
Seymour nalał wina i odstawił butelkę na podręczny stoliczek.
– Nie wiem, czy mi pani uwierzy, lecz butelka ta jest jedyną rzeczą jaką zdążyłem wywieźć z Francji podczas ewakuacji.
Wąskie linie czarnych brwi zbiegły się ponad noskiem w ruchu zainteresowania.
– Czy zna pan dobrze Francję?
– Tak. Nawet nieźle. Mieszkałem tam przed wojną przez pięć lat.
– Ja także. Studiowałam swego czasu na Sorbonie.
– Wielki Boże! – Zdziwienie jego było szczere. – Przypuszczałem, że pani dopiero w tym roku opuściła szkołę.
– No, no! Nie przesadzajmy! Mam dwadzieścia pięć lat i jestem bardzo dorosła. Ale mniejsza o mnie. Wydaje mi się, że chciał pan opowiedzieć coś ciekawego o losach tej butelki.