Belinda stała przez chwilę całkowicie zbita z tropu. Przerażona, nie wiedząc, co począć, przyciskała dziennik do piersi. W końcu w najwyższym pośpiechu wsunęła go z powrotem do szuflady i zamknęła. Nie zdążyła przeczytać dwóch ostatnich stron, ale nie ma rady. Innym razem. Próbując usunąć ślady łez z twarzy, zbiegła na dół.
– Byłaś przez cały czas w domu? – zapytała pani Tilda cierpko. – Jaka z ciebie opiekunka, skoro nie słyszysz, że dziecko płacze?
Belinda nie odważyła się spojrzeć na nią, by nie pokazać zaczerwienionych oczu. Uporczywie wpatrywała się w podłogę.
– Przepraszam – bąknęła. – Zdaje mi się, że Lovisa spała spokojnie. Usłyszałam płacz dopiero teraz…
Tilda nie zaszczyciła jej odpowiedzią. Odwróciła się i weszła po schodach na górę tak energicznie, że jej czarna spódnica zafurkotała.
Pani Tilda oczekiwała tego wieczoru gości. Ona i Herbert spotykali się z pewnym kręgiem podobnych sobie zamożnych ludzi, śpiewali podczas tych wieczorów drżącymi głosami budujące pieśni, chwalili Pana i siebie nawzajem. Przeważnie zresztą to ostatnie. Dziś chcieli pokazać gościom Lovisę, nie zamierzali jednak nikomu pokazywać Belindy, wobec czego opiekunka dostała wolny wieczór.
Akurat w tym momencie przyjęła to niczym dar niebios. Ponad wszystko pragnęła bowiem wyjść z tego domu, chciała pomyśleć w spokoju.
Kiedy zaczynało już zmierzchać, a z dużego salonu dobiegał gwar głosów gości i gospodarzy, Belinda cichutko wymknęła się z domu i poszła w stronę kościoła. Takie wieczory to były najlepsze chwile w jej życiu. Znacznie gorzej natomiast sprawy się miały, kiedy to pani Tilda szła z wizytą. Wtedy z przerażeniem myślała, czy Herbert znowu nie przyjdzie do jej pokoju i nie będzie się jej narzucał. Myślała o tym ze wstrętem, ale nie wiedziała, jak uniknąć jego odwiedzin.
Na razie jednak nic jej nie groziło, mogła odetchnąć.
Biegła w stronę kościoła, a serce jej krwawiło z powodu Signe i jej gorzkiego losu.
Uchyliła skrzypiącą furtkę, której najwidoczniej nikt nigdy nie oliwił, i wemknęła się na cmentarz. Było wciąż na tyle widno, że wyraźnie widziała groby. Wrzesień miał się już co prawda ku końcowi, ale w powietrzu nie czuło się jeszcze jesiennego chłodu.
Właściwie to Belinda zawsze trochę się bała duchów, ale teraz jej to przeszło. Teraz bowiem jedyna przyjazna dusza, jaką kiedykolwiek miała na tym świecie, znajdowała się właśnie tutaj, w obrębie tych starych cmentarnych murów. Bo chyba można w dalszym ciągu uważać za przyjaciela kogoś, kto nie żyje?
Skierowała się prosto do mogiły Signe, jednej z najświeższych. Po drodze musiała minąć jakiś bardzo stary nagrobek. Trudno było o tej porze dnia odczytywać napisy, ale z poprzednich wizyt na cmentarzu wiedziała, że grób należy do owego tajemniczego rodu Ludzi Lodu. Wielu zmarłych z tej rodziny spoczywało na tutejszym cmentarzu.
Przeniknął ją dreszcz. W parafii opowiadano mnóstwo niesamowitych historii o Ludziach Lodu. Tak mówiła Signe. O wielkich czarownikach i budzących grozę monstrach. Ale co najdziwniejsze, okoliczni mieszkańcy byli do nich bardzo przywiązani. Rzecz jasna nie pani Tilda, która parokrotnie wspomniała o nich przy Belindzie, zawsze cierpko, z przekąsem…
Pogrążona w myślach Belinda dotarła do grobu Signe pod samym murem cmentarza. Powinna była przynieść świeże kwiaty, bo stare już zwiędły.
Bardzo trudno było jej dzisiaj rozmawiać z Signe. Nie mogła zebrać myśli, czuła ból w piersiach. Uklękła wśród szeleszczących, uschłych liści.
– Signe, moja kochana Signe. – Rozpaczliwy szloch wstrząsnął Belindą. – Powinnam była być przy tobie w ostatnich dniach twojego życia! Taka byłaś samotna. A teraz… co ja mam robić? Signe, powiedz mi, co robić! Jestem taka nieszczęśliwa i zagubiona, nic nie rozumiem.
Żwir zachrzęścił na ścieżce i dały się słyszeć czyjeś kroki. Odwróciła się gwałtownie i na widok męskiej sylwetki krzyknęła zdławionym głosem.
– O Święty Jerzy, dziękuję ci, że mnie wysłuchałeś w nieszczęściu! Tak bardzo potrzebuję rady i pomocy!
– Święty Jerzy? – zdziwił się przybyły. Był bardzo wysoki i straszny z tymi ciemnymi włosami i skupioną, zaciętą twarzą, taką mroczną. Klęczącej na ziemi Belindzie wydawał się przytłaczający.
– Tak, ja…
Och, znowu się wygłupiła!
– Tak naprawdę to nazywam się Viljar z Ludzi Lodu.
– Oczywiście, ja… przepraszam – bąkała spłoszona. – Pomyliłam pana z kimś, kogo znam.
– Ze świętym? A ty jesteś siostrą zmarłej pani Signe, prawda?
– Tak.
Podniosła się z klęczek i dygnęła.
– Mam na imię Belinda.
Viljar skinął głową.
– Jak widzę, rozmawiasz z grobem. Czy to jedyne miejsce, do którego możesz przyjść?
– Tak. Nie tylko zresztą tutaj. To jedyne miejsce na całym świecie. Tak strasznie tęsknię za siostrą. A właśnie teraz wszystko się tak poplątało. Zupełnie nie wiem, jak mam się zachować. Jak Signe by chciała, żebym postąpiła.
Budząca lęk postać usiadła na otaczającym cmentarz murku.
– Co się tak poplątało?
– Wszystko. Tak bardzo chciałam przyjechać tutaj i opiekować się córeczką Signe, to zresztą idzie mi dobrze, myślę, że Lovisa mnie lubi, ale… wszystko inne jest strasznie trudne.
Viljar dał ręką znak, by usiadła obok niego. Podziękowała za uprzejmość, usiadła i starannie wygładziła suknię.
– Czy pan także przychodzi tutaj, żeby odwiedzić kogoś bliskiego? – zapytała skrępowana.
– Nie. A w każdym razie to niedokładnie tak. Po prostu lubię tu być. Zdaje mi się wtedy, że jestem blisko moich licznych przodków, tutaj pochowanych.
– Jak pan to pięknie powiedział – szepnęła Belinda wzruszona. – Ja też mam takie wrażenie. To znaczy, że jestem bliżej Signe.
Młody mężczyzna z Ludzi Lodu przyglądał jej się uważnie mimo panującego mroku.
– Powiedz mi jednak, z czym jest ci tak trudno w Elistrand?
Belinda westchnęła.
– Jestem taka niezdarna. Po prostu beznadziejna. Biegam przez cały dzień, pracuję jak szalona, staram się, ale i tak wszystko jest źle, naprawdę wszystko. Nic dziwnego, że pani Tilda się na mnie złości. Byli przecież tacy dobrzy i pozwolili mi tu zamieszkać, a ja po prostu wszystko psuję.
– Mówiłaś, zdaje się, że z dzieckiem radzisz sobie dobrze?
– Tak, ale…
– No, ale przecież właśnie opieka nad dzieckiem jest twoim obowiązkiem, czyż nie?
– To prawda, ale to chyba nic dziwnego, że i pani Tilda chciałaby, żebym jej trochę pomogła jako pokojówka. To uprzejme z jej strony…
– Chwileczkę! Jak ty dziwnie mówisz! Kogo ty udajesz? Przestań, tak nie wolno!
– Udaję?
– Tak.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Mówisz nienaturalnie.
Belinda spoglądała na niego zakłopotana.
– Ale Signe tak mówiła!
Surowa twarz Viljara złagodniała pod wpływem współczucia.
– I myślisz, że dzięki temu wszyscy będą cię lubić?
– No właśnie, bo przecież wszyscy lubili Signe. Ja wszystko robię tak samo jak ona i myślę tak samo, ale choćbym nie wiem jak się starała, to i tak wszyscy na mnie krzyczą.
– To oczywiste, że ci się nie udaje! Nie możesz żyć życiem kogoś innego. Ty jesteś Belinda, a nie Signe, nie rozumiesz tego? Ja cię prawie nie znam, ale przecież każdy człowiek ma swoją wartość, ty także, i to właśnie jest w każdym z nas najbardziej interesujące. Nie możesz tego po prostu odrzucić!
– Ale mnie się zdaje, że byłoby rzeczą straszną, gdyby taka piękna, taka wspaniała Signe miała całkiem zniknąć. Nie, nie umiem tego wytłumaczyć, wie pan, ja tak mało umiem.