Belinda uścisnęła jego rękę ze współczuciem.
– No, a teraz kiedy już jesteś dorosły? Mieszkasz przecież w tym domu. Ta kobieta wciąż jeszcze tam jest?
– Oczywiście! Musiałem przeprowadzić nieustępliwą walkę z samym sobą, zanim zmusiłem się do przeprowadzki. Wszyscy bardzo tego chcieli, bo dziadek potrzebował pomocy, a z czasem to ja przecież mam przejąć dwór. Ale teraz już się nie boję zjawy. Ona nie robi mi krzywdy. Po prostu staje przy drzwiach i patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi, pustymi oczyma.
Belinda drżała.
– Nic dziwnego, że jesteś trochę dziwny – powiedziała, raczej szczerze niż uprzejmie. – Ja też bym była w takiej sytuacji.
Viljar uśmiechnął się cierpko.
– No, teraz kiedy jestem starszy, mam też inne dziwne idee. W żaden sposób nie związane z duchami. Ale i o nich nie mogę opowiedzieć mojej rodzinie. To by ich bardzo dotknęło. A poza tym nie dostanę pozwolenia, by cokolwiek powiedzieć.
– Pozwolenia? Od kogo?
– Od… Od innych ludzi. No, ale zrobiło się już całkiem ciemno i zimno. Musisz wracać!
Wstała niechętnie. Rzeczywiście, ochłodziło się, uświadomiła sobie nagle.
– Ludzie mówią, że wciąż strasznie dużo jeździsz konno po okolicy. Czy to dlatego, że widujesz ducha?
– Dawniej tak właśnie było. Gnałem przed siebie, jakby mi sam diabeł deptał po piętach. Ale teraz jeżdżę z innych powodów.
– Aha – powiedziała cicho.
– Nie, nie spotykam się z dziewczynami. Ja spotykam tamtych. Tych, o których rozmawialiśmy.
Ogarnęło ją uczucie radości i ulgi zarazem.
Wyszli przez cmentarną furtkę. Za parkanem stał koń Viljara.
– Wiesz – roześmiał się Viljar. – Od lat nie powiedziałem tyle jednego dnia!
Belinda także śmiała się uszczęśliwiona:
– A ja nigdy jeszcze nie czułam się taka… mądra!
– To dlatego, że nareszcie byłaś sobą. Jesteś wtedy naprawdę interesująca. Odprowadzę cię do domu, nie możesz iść sama.
Szedł obok niej, trzymał konia za uzdę i rozmawiali – o jej dzieciństwie, o trudnym życiu w Elistrand.
W pewnym momencie Belinda westchnęła:
– Tak się boję jutrzejszego wieczora. Pani Tilda idzie z wizytą, a wtedy znowu przyjdzie pan Abrahamsen i nie da mi spokoju. Zawsze wtedy siedzi w dziecinnym pokoju jak zamurowany i… uff, okropne!
Viljar z Ludzi Lodu przystanął. Nie widziała już teraz jego twarzy, słyszała tylko głos:
– Nie można do tego dopuścić – powiedział stanowczo. – Ja sam będę musiał wyjechać, ale porozmawiam z babcią Vingą. Żeby posłała ci oficjalne zaproszenie do Grastensholm na jutrzejszy wieczór. Wyjdziesz po prostu z domu i unikniesz jego zalotów.
– To niemożliwe! Ja nie mogę zostawić Lovisy samej.
– Zabierzesz dziecko do Grastensholm! A ja poproszę babcię, żeby zatrzymała cię, dopóki nie będziecie pewne, że pani Tilda wróciła.
– Ale… te duchy?
– A co, masz zamiar spędzić ten wieczór w mojej sypialni?
– Nie, no, oczywiście, głupia jestem! Och, żebym tak naprawdę mogła jutro wyjść z domu! Tak się boję…
– Zaufaj mi! Wszystko zorganizuję jak trzeba! A oto i brama Elistrand. Tu już sobie poradzisz sama. Do widzenia, mała przyjaciółko! A gdyby się pojawiły jakieś kłopoty, natychmiast przyjdź do mnie!
Jakoś jej się udało wykrztusić coś w rodzaju „dobranoc” i Viljar zniknął w mroku. „Moja mała przyjaciółko”, tak powiedział…
Dopiero teraz przypomniała sobie, że przecież to on był przyczyną śmierci Signe. Kiedy się jednak lepiej nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że to niemożliwe. Naprawdę tamten jeździec, którego wtedy widziały na wzgórzach, nie mógł do tego stopnia przerazić Signe, żeby sprowadzić na nią takie nieszczęście.
Nie on. Naprawdę, nie ten jedyny człowiek na świecie, który rozmawiał z nią jak z równą sobie.
ROZDZIAŁ IV
Herben Abrahamsen był wściekły. Wytrzeszczał swoje rozmazane oczy na ochmistrza z Grastensholm.
– Naprawdę pani dziedziczka zaprasza niańkę mojego dziecka? Ale przecież to uwłacza godności pani Vingi!
Ochmistrz stał przed nim z twarzą bez wyrazu.
– Pani dziedziczka spotkała pańską szwagierkę na cmentarzu, panie Abrahamsen, i bardzo by chciała porozmawiać dłużej o pańskiej nieboszczce żonie, którą obie tak lubiły.
Herbert głośno przełknął ślinę. Już zdążył zapomnieć, że Belinda była w jego domu czymś więcej niż tylko opiekunką do dziecka.
Irytowało go okropnie, że jego wspaniałe uwodzicielskie plany na dzisiejszy wieczór będą musiały spełznąć na niczym.
– A dziecko? – próbował jeszcze. – Ja nie pozwalam, żeby moja mała córeczka oddalała się od domu. Belinda nigdzie nie pójdzie i skończmy z tym!
– Myślę, że pani Vinga się naprawdę pogniewa.
Nieoczekiwanie Herbert Abrahamsen się rozpromienił. Będzie miał znakomity powód, żeby pójść po Belindę do Grastensho4m. To daleko, po ciemku nie powinna chodzić sama.
Ochmistrz jednak pozostał nieugięty. Zanim Herbert zdążył otworzyć usta, oświadczył:
– Pani Vinga pomyślała także o dziecku. Powóz z Grastensholm przyjedzie i zabierze obie panienki o szóstej i później je też odwiezie.
Niech to diabli! Kolejny plan także nie wypalił! Herbert musiał przyznać, że ta starcie przegrał. No cóż, niech tam! Będzie jeszcze mnóstwo takich wieczorów, kiedy matka pójdzie z wizytą.
Czuł bowiem, że teraz jest już naprawdę blisko celu. W oczach Belindy pojawiały się te niespokojne, spłoszone błyski, które tylekroć widywał u nieśmiałych, surowo wychowanych dziewcząt. To oznaczało zawsze, że dojrzały i już mu się nie oprą.
Zaloty Herberta do Belindy w niczym nie przypominały umizgów adwokata Sorensena, który w swoim czasie próbował uwieść młodziutką Vingę. Vinga już wtedy była na tyle pewna siebie, że mogła wodzić Sorensena za nos. Belinda natomiast była niczym bezradna mucha, wciągana w zastawioną przez Herberta pajęczą sieć. Wbrew własnej woli, ale bez jakichkolwiek szans obrony czy ucieczki na własną rękę.
Teraz otrzymała wsparcie, którego jej tak bardzo było trzeba.
Tylko że Herbert o tym nie wiedział. Pojęcia nie miał o istnieniu „świętego Jerzego”.
Całą minioną dobę Herbert podniecał się fantazjowaniem na temat krągłości Belindy. Niech no tylko matka zamknie za sobą drzwi, a droga do rozkoszy stanie otworem! Przygotowywał się też bardzo starannie: włożył czystą bieliznę, chociaż nie pomyślał, żeby się przedtem umyć, bo akurat to uważał za niemęskie, zlał się natomiast obficie perfumami i namaścił włosy dodatkową porcją olejku, po czym obejrzał się starannie w lustrze i ozdobił twarz tym specjalnym uśmieszkiem, na którego widok większość kobiet miękła niczym wosk. Sam sobie wydał się niebywale interesujący, a teraz miało się okazać, że wszystko to na próżno!
Pani Tilda natomiast z wyraźnym zadowoleniem przyjęła zaproszenie Belindy do Grastensholm. Z niepokojem w oczach patrzyła, jak ta bezwstydna dziewczyna próbuje omotać jej syna. Pani Tilda domyślała się, rzecz jasna, że Herbert ma swoje drobne przygody, a jeśli dowiadywała się czegoś więcej, natychmiast brała sprawy w swoje ręce, obgadywała dziewczynę przed synem i swoimi przyjaciółkami na przyjęciach, winę za wszystko zrzucała na kobietę, jej zdaniem bezwstydną uwodzicielkę. Och, jakże ona nienawidziła Signe!
No, ale tamta, chwała Bogu, umarła.
Tym razem chodziło o siostrę Signe, to głupie cielę. Pani Tilda nigdy by nie przypuszczała, że Herbert może okazywać zainteresowanie komuś takiemu! A on tkwi w dziecinnym pokoju od rana do wieczora! Zaraz po śmierci Signe ustalili oboje, że Herbert powinien się ożenić z siostrą zmarłej, w przeciwnym razie bowiem stary Lie mógłby żądać zwrotu pożyczki. Ponowne wżenienie się w rodzinę było najlepszym zabezpieczeniem. Później jednak Herbert oświadczył, że wystarczy, jeśli Belinda zamieszka w Elistrand i będzie się zajmować Lovasą. Tilda uznała to za rozwiązanie znakomite, zwłaszcza że dziewczyna okazała się taka ograniczona.