Выбрать главу

– Zaczekaj chwileczkę – przerwała mu Vinga. – Myśmy chyba już rozmawiali o tej mistycznej pannie dziś wieczorem, zanim ty wróciłeś, Viljarze.

Heike i Viljar spoglądali na nią pytająco. Belinda także przyglądała się drobnej, delikatnej damie o szczupłych dłoniach i wciąż jeszcze bardzo pięknych rysach. Naprawdę można być ładnym, będąc starym, myślała. W takim razie nie ma powodu bać się starości.

– Nie pamiętasz, Heike, o kim opowiadaliśmy Belindzie? O Marcie! O dziewczynie, która rzuciła się do rzeki przy wodospadzie. Nikt przecież nigdy nie wydobył jej ciała.

Viljar słuchał z przejęciem.

– Babcia ma rację! – zawołał po chwili. – Ona chce, żebyśmy ją pochowali w święconej ziemi.

– Otóż to! Jej nieszczęśni rodzice tak rozpaczali właśnie z tego powodu.

Heike jednak miał wątpliwości.

– Od tamtego czasu minęło blisko dwieście lat! Nigdy nie znajdziemy zwłok!

Ale Viljar już podjął decyzję. Wstał i zaczął chodzić po pokoju.

– Ona mnie najwyraźniej o coś prosi. I muszę to wypełnić!

Vinga wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia.

– Ale może nie teraz, mój drogi. W tej chwili jest po prostu za ciemno. A nawet za dnia będzie niełatwo przeszukać Głębię Marty.

Viljar wrócił na swoje miejsce.

– Ja też chętnie pomogę – wtrąciła Belinda nieśmiało. – Mogłabym trzymać linę albo w inny sposób…

Viljar się uśmiechnął.

– Dziękuję, Belindo! Myślę jednak, że będziemy potrzebować czegoś pewniejszego niż lina. Poza tym z góry do głębi się nie dotrze, to oczywiste. Sam nie wiem, jak to z bliska wygląda, jak dostać się do rzeki pod wodospadem.

Heike odchylił się w zamyśleniu do tyłu.

– O ile mi wiadomo, to nikt nigdy tego nie próbował. Prąd jest tam zbyt silny, a brzeg bardzo wysoki i stromy. Ale…

– Tak? O czym dziadek myśli?

– Jeśli naprawdę jesteś zdecydowany to zrobić…

– Jestem! Absolutnie tak!

– W takim razie moglibyśmy zrobić na rzece tamę. Przynajmniej na jakiś czas.

Vinga wyglądała na przestraszoną, ale Heike zapalał się coraz bardziej do tego pomysłu.

– Vingo, tu chodzi o zbawienie ludzkiej duszy! Wprawdzie wszyscy należący do szarego ludku są mniej lub bardziej nieszczęśliwi, nie mogą nawet po śmierci zaznać spokoju, ale ta biedaczka musi być chyba bardziej niż inni pokrzywdzona, skoro ukazuje się zwyczajnemu śmiertelnikowi. Możliwe też, że cierpi z powodu wiecznej udręki swoich rodziców.

– Oczywiście, oczywiście, masz całkowitą rację! Jestem tylko niespokojna o Viljara, co będzie, gdyby, nie daj Boże, tama nie wytrzymała?

– Akurat teraz woda w rzece jest niska, jesienią, po suchym lecie… Jutro porozmawiam z zarządcą.

Belinda była tak przejęta wszystkim, że zapomniała o swojej nieśmiałości. Ujęła rękę Viljara.

– Gdybyś chciał, to mogłabym zejść na dół razem z tobą.

– Nie, na to się nie zgodzę – odparł stanowczo, lecz swojej ręki nie cofnął.

– Ale ja bym tak bardzo chciała. Moje życie i tak niewiele jest warte.

Ze wszystkich stron rozległy się gwałtowne protesty i została dosłownie zakrzyczana. Ale padły też upomnienia: jeśli Belinda nie przestanie pomniejszać swojej wartości, stanie się to nudne!

To, zdaniem Belindy, byłoby najgorsze ze wszystkiego. Obiecała więc obecnym, a zwłaszcza sobie samej, że już nigdy więcej niczego takiego nie powie. Oni natomiast przyrzekli jej, że będzie mogła uczestniczyć w eksperymencie nad rzeką, choć zejść na dno nie może. Lovisą tymczasem będzie się opiekować jedna z pokojówek pani Vingi.

Dziś jednak musiała wracać do domu, czas był po temu najwyższy.

Kiedy znalazła się na siedzeniu obok Viljara z małą Lovisą na kolanach, uznała, że pora przeprosić za to, co zrobiła.

– Tak mi przykro, że wygadałam twoją tajemnicę.

– Nic nie szkodzi! A tak naprawdę to bardzo miłe uczucie móc otwarcie rozmawiać z dziadkami o tych sprawach. Ale mam nadzieję, że o niczym innym im nie powiedziałaś?

– Och, nie! Nie jestem przecież aż taka głupia! To znaczy…

Viljar roześmiał się.

– Tak właśnie zawsze powinnaś mówić, Belindo! Spróbuj to sobie powtarzać wiele razy w ciągu dnia, a zobaczysz, że nabierzesz pewności siebie!

Śmiech Belindy brzmiał radośnie w ciszy późnego wieczoru.

Niektóre chwile chciałoby się zatrzymać na zawsze, pomyślała. Właśnie takie jak ta.

Kiedy jednak z ciemności wyłonił się potężny masyw zabudowań Elistrand, zadrżała.

– Uff, poczułam się, jakby mi kto zarzucił na plecy worek oblepionych mokrą ziemią kartofli!

– Rozumiem cię – mruknął Viljar.

– Całkiem zapomniałam o tych… O tych ponurakach, zabijających wszelką radość!

– Wiem, co masz na myśli. Ja ich przecież widziałem. Ale pamiętaj, że gdybyś nas potrzebowała, to drzwi Grastensholm zawsze stoją dla ciebie otworem. O każdej porze. Babcia i dziadek też tak powiedzieli.

– Dziękuję – szepnęła Belinda, spoglądając spłoszona w stronę Elistrand. Cała nowo zdobyta pewność siebie ją opuściła. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że staje się na powrót zalękniona i niezdarna. – Dziękuję wam za to, że tu jesteście! – powtórzyła. – To znaczy, chciałam powiedzieć… Uff, sama już nie wiem, co chciałam powiedzieć!

ROZDZIAŁ V

Rozstali się i każde poszło w swoją stronę.

Belinda skradała się po schodach na pierwsze piętro najciszej jak mogła. Stąpała na palcach tuląc Lovisę, która całkiem rozbudzona patrzyła na nią szeroko otwartymi oczyma.

Natychmiast jednak gdy tylko znalazły się na pierwszym piętrze, drzwi pokoju Herbena Abrahamsena otworzyły się cicho i ukazał się on sam w szlafroku i z siatką na głowie. Ta siatka rozśmieszyła Belindę, chociaż często widywała taką samą u ojca. Mężczyźni używają ich po to, by w nocy przytrzymywała włosy. W ręce Herbert miał białą szlafmycę.

Otworzył usta, żeby nakrzyczeć na Belindę, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, uchyliły się jeszcze jedne drzwi i przez szparę wyjrzała pani Tilda, jak to ona, na wpół ukryta, tak że widać było tylko jedno oko.

– Czy ci ludzie z Grastensholm nie mają poczucia przyzwoitości? – zapytała ze złością. – Żeby do tej pory trzymać małe dziecko poza domem!

– Lovisa spała przez cały czas. – Belinda próbowała bronić siebie i swoich gospodarzy z Grastensholm.

– Tak, właśnie widzę. Czy będzie nas teraz wszystkich trzymać na nogach przez całą noc?

To jedyna sprawa, która ją martwi, pomyślała Belinda.

Teraz nareszcie odezwał się Herbert:

– Nie życzę sobie, żebyś się spotykała z tymi ludźmi, Belindo! Oni mają na ciebie zły wpływ. To nie są przyzwoici chrześcijanie, co ja mówię, to po prostu poganie! I prawie wszystko w tej parafii należy do nich!

Herberta to właśnie martwiło najbardziej. Belinda dygnęła na dobranoc i bez słowa zniknęła w dziecinnym pokoju. Kiedy zamykała drzwi, zdążyła jeszcze zobaczyć, że Herbert wciąż stoi tam, gdzie stał, gotów pójść za nią, ale pani Tilda spoglądała ostrzegawczo znad swojej klamki i chrząkała wymownie. Nie pozostawało mu zatem nic innego, jak wrócić do siebie. Belinda nie słyszała, żeby pani Tilda zamknęła swoje drzwi, zanim ona uśpiła Lovisę i zanim sama się położyła.

Niech jej będą dzięki przynajmniej za to, pomyślała. Mimo wszystko było więc coś, za co mogła dziękować i pani Tildzie.

Kiedy Viljar się nareszcie położył tego wieczoru, najpierw długo leżał, pogrążony w myślach. Nie zgasił nawet nocnej lampki. Mnóstwo różnych myśli kłębiło mu się w głowie.