Выбрать главу

Patrzył na wyniosłe, ciemne sylwetki Herberta i pani Tildy, kiedy wychodzili z cmentarza.

Przeklęci „zabijacze radości”, myślał z goryczą.

Ale Abrahamsenowie byli dużo bardziej niebezpieczni, niż przypuszczał. Nie miał bowiem pojęcia o tym, że Herbert stał się bardzo czujny, kiedy zauważył zainteresowanie Ludzi Lodu dla Belindy. Herbert nie należał do takich, którzy mogą, w ich przekonaniu, ponieść stratę na honorze. Nie ścierpiałby czegoś takiego. Jak większość ludzi bez charakteru był mściwy, pamiętliwy i nie wahał się zadać ciosu poniżej pasa. Czyżby ten szalony Viljar z Ludzi Lodu okazywał Belindzie szczególne zainteresowanie? A co ona na to? Jakkolwiek było, Herbert nie mógł dopuścić, żeby rywal go ubiegł.

Herbert Abrahamsen miał chytry plan.

I nic sobie nie robił z tego, że jest to plan podstępny.

ROZDZIAŁ VI

Po pogrzebie Ludzie Lodu wrócili do Grastensholm i do Lipowej Alei.

Kiedy wieczorem Heike chodził po domu, by sprawdzić wszystko i pozamykać drzwi na noc, nagle pojawił się przy nim mroczny cień. To ów niesamowicie wysoki mężczyzna, jakby wydłużony, wisielec, przywódca szarego ludku.

W domu panowała cisza, wszyscy zdążyli się już położyć. Tylko lampa w hallu i latarnia w ręku gospodarza rozpraszały mrok.

Heike skrzywił się, nieprzyjemnie zdziwiony pojawieniem się niepożądanego towarzysza, ale powiedział „dobry wieczór” i zapytał, o co chodzi. Wisielec uśmiechnął się tym swoim krzywym uśmieszkiem, który nie wróżył nic dobrego.

– Zabrałeś mi jedno z moich. Jedna dusza ubyła z mojej gromadki!

– Marta sama sobie tego życzyła. Nigdy nie popełniła przestępstwa. To niesprawiedliwe, że została skazana na poniewierkę.

Upiór spoglądał na niego ze złością.

– W gromadzie zapanował niepokój.

– A co, może jest więcej takich, którzy pragną być pochowani w poświęconej ziemi? – zapytał Heike agresywnie. – Może nawet ty sam?

– Nie, dziękuję! – syknął tamten. – Mnie się tutaj powodzi znakomicie. A poza tym nie znaleźlibyście już moich zwłok. Zresztą jest wśród nas zaledwie kilkoro takich, jak to powiedziałeś, niesprawiedliwie skazanych na poniewierkę, niewinnych ofiar, które nie dostąpiły zbawienia, choć na to nie zasłużyły.

– Na przykład te dwie dziewczynki?

– Tak, one do nich należą. Ale one zostały pozbawione życia tyleset lat temu, że już dawno wszelki ślad po nich zaginął.

– Ale może mógłbyś powiedzieć, gdzie zostały pochowane, to ksiądz by przynajmniej poświęcił to miejsce.

– No wiesz co? A poza tym to one sobie wcale nie życzą innej egzystencji niż ta, którą teraz wiodą. One się bardzo dobrze czują w Grastensholm.

Heike się zdenerwował.

– Ty wiesz, że wasz czas w Grastensholm wkrótce się dopełni!

– Spokojnie, spokojnie – wisielec uśmiechał się szyderczo. – Biorąc pod uwagę długowieczność Ludzi Lodu, to ty jesteś jeszcze całkiem młodym człowiekiem. Ile ty masz lat? Siedemdziesiąt cztery? Cóż to za wiek? Tylko dbaj o siebie, żebyś żył jak najdłużej!

– Ale ty obietnicy dotrzymasz? Po mojej śmierci się stąd wyniesiecie! Dokładnie w momencie, kiedy moja trumna znajdzie się za progiem, ma was tu nie być!

– Jasne, jasne! A twój wnuk? Jest teraz zadowolony? Już nie będzie miewał nocnych odwiedzin, sam się o to zatroszczył.

Twarz Heikego przybrała surowy wyraz.

– Ja naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć o tych nocnych wizytach. Była przecież umowa, że żadne z was nie może przekraczać progu naszych sypialni. Marta naruszyła umowę. Chociaż z drugiej strony cieszymy się, że mogliśmy jej pomóc. Więc tym razem puszczę rzecz całą w niepamięć. Ale pilnuj lepiej swoich podopiecznych! Niektórzy z nich robią się bezczelni.

– Każdy się czasem może potknąć – powiedział upiór sunąc po schodach, jakby stopnie nie istniały. W hallu na górze rozpłynął się w mroku.

Heike stał zaciskając zęby i patrzył w ślad za nim. Boże, Boże, co myśmy zrobili, Vinga i ja? Po co myśmy sprowadzili tę hołotę do Grastensholm? No, może hołota to nie jest właściwe określenie, nie wszyscy z nich są przestępcami, choć o wszystkich można powiedzieć: potępieni. I, z drugiej strony, choć przyczynili nam wielu zmartwień, to trzeba przyznać, że dzięki nim Grastensholm kwitło w ostatnich latach, zadbane, dobrze utrzymane.

Heike wielokrotnie żałował, że zdecydowali się wtedy z Vingą na złożenie wiosennej ofiary. Teraz także śmiertelnie bał się przyszłości. Czuł, że nie trzyma już szarego ludku w ryzach tak jak dawniej. Musi uważać, być bardziej czujny.

Z ciężkim sercem wszedł po schodach i minął sypialnię Viljara. Zdumiewające! Ten chłopiec milczał na temat ducha przez tyle lat! Z jakiej to gliny został ulepiony ten jego niepokorny wnuk, mający swe korzenie także w Eldafjordzie?

Viljar też jeszcze nie spał. Słyszał kroki Heikego. Leżał wsłuchując się w ciszę, rozkoszując się spokojem, którego w tym pomieszczeniu nigdy nie zaznał. Tak, to ja uwolniłem moją sypialnię. Upiór zniknął na zawsze. Pobłogosławiony.

Ta świadomość niosła ukojenie.

Pani Tilda krążyła po domu. Pilnowała tej okropnej smarkuli, która zastawiała sidła na jej syna.

Wciąż jeszcze pani Tilda miała władzę nad Herbertem, uświadomiła sobie to poprzedniego dnia, kiedy zwymyślała Belindę, że nie założyła pokrowca na jedno z krzeseł w salonie, a ta bezwstydnica miała czelność jej odpyskować! Oświadczyła niewinnym tonem, że przecież pani Tilda dopiero co powiedziała, żeby zaczekać z pokrowcem, bo obluzował się gwóźdź przytrzymujący obicie krzesła i trzeba go umocować.

Herbert wszystko słyszał i kategorycznie zakomunikował, że matka nigdy się nie myli, więc gadanie Belindy to zwyczajne wykręty.

Herbert zatem ciągle należy do niej, do mamusi!

I nadal tak będzie!

A tej dziewczyny trzeba się jak najszybciej pozbyć z domu. Chociaż na razie nie jest bardzo groźna. Herbert jest silny i dzielnie odpiera ataki, to jej dziecinne uwielbienie nie robi na nim wielkiego wrażenia.

Ale trzeba być czujnym!

Tylko że, mój Boże, pani Tilda otrzymała właśnie niezwykłe zaproszenie! Od samej pani asesorowej! Komuś takiemu nie można po prostu odmówić.

Herbert siedział i bębnił radośnie palcami w kolana. Mama wychodzi z domu! Mama wychodzi! A on nie pójdzie, chociaż też został zaproszony. Będzie ten jeden jedyny raz nieposłusznym chłopcem, już tak dawno mu się to nie zdarzało. Będzie miał „ból głowy”. „Ta moja migrena, wiesz, mateńko! Och, nie mogę się ruszyć! Jestem chory, taki okropnie chory! Tak, mamusiu, połóż rękę na moim czole! Och, co za ulga!”

Tilda była zbita z tropu. Powinna pójść czy nie powinna? Może jednak powinna?

W końcu wymyśliła rozwiązanie w pewnym stopniu kompromisowe. Herbert odwiezie ją do asesorostwa, sam przyznał, że na taki wysiłek może się zdobyć. Później, o odpowiedniej porze, przyjedzie ją zabrać. Pod nieobecność matki będzie leżał w łóżku. Musiał jej to solennie obiecać.

Herbert obiecał. Jest przecież chory, tak strasznie chory!

Jak ustalili, tak zrobili. Herbert odwiózł matkę do asesorostwa i co koń wyskoczy wrócił do domu.

Obmyślił niezwykle staranny plan. Od jakiegoś czasu już wiedział, że nie da się uwieść Belindy zwykłymi metodami, bo na to ona jest po prostu za głupia. Nie można jej było zwabić do łóżka pięknymi słówkami, bo wbiła sobie do tego swojego kurzego móżdżku, że powinna zachować cnotę aż do wesela.

Jeśli jednak o niego chodzi, to z Belindą żadnego wesela nie będzie. Właśnie dopiero co znalazł sobie świetną kandydatkę na żonę z bardzo bogatej rodziny. Jedną z tych dziewcząt, których jego matka z niewiadomych powodów tak nienawidzi.